Niewiele mógł odpowiedzieć na jej szczere słowa. Sporo mówiły o jej charakterze, i to raczej niepochlebnie.

– Wybrałem tę ścieżkę zupełnie przypadkowo – rzekł, odsuwając się od niej. – Nie spodziewałem się tutaj jeziora, ale widok jest bardzo ładny.

– O tak – przyznała. – To jedna z moich ulubionych części parku.

– Pani niewątpliwie przyszła tu, by być sama – powiedział, szykując się do odejścia. – Przeszkodziłem pani.

– Ależ nie, przyszłam pospacerować – odparła z ożywieniem. – Ta ścieżka biegnie wokół jeziora i została tak wytyczona, by dostarczyć wielu zmysłowych rozkoszy.

Zauważyła jego spojrzenie i chwilę patrzyła mu w oczy, a potem się zarumieniła.

– Czasami niezbyt rozważnie dobieram słowa – dodała. „Zmysłowych rozkoszy”. Chyba te słowa wprawiły ją w zakłopotanie.

Nie ruszyła od razu wybraną ścieżką. Uświadomił sobie, że stoi jej na drodze. Zanim się odsunął, odezwała się ponownie.

– Może zechciałby pan mi towarzyszyć?

Nie chciał. Nie znał mniej przyjemnego sposobu spędzenia wolnej godziny, zanim będzie musiał przebrać się do kolacji.

– Może jednak nie – powiedziała z wesołym błyskiem w oku, który zauważył już wcześniej w salonie, zanim uniósł brew i ją zirytował.

Zabrzmiało to jak wyzwanie. Pomyślał, że jest w niej coś fascynującego. Była całkiem inna od znanych mu kobiet. I nie próbowała z nim flirtować.

– Dobrze – odparł i cofnął się o krok, żeby ją przepuścić. Ścieżka poprowadziła ich z powrotem między drzewa. Szli ramię w ramię. Droga biegła równolegle do brzegu jeziora i była na tyle szeroka, że spokojnie mogły nią spacerować dwie osoby.

Przez pewien czas szli w milczeniu. Jako dżentelmen był biegły w sztuce prowadzenia uprzejmej konwersacji, ale zawsze unikał mówienia tylko po to, by zagłuszyć ciszę. Jeśli jej nie przeszkadzał spacer w milczeniu, to jemu tym bardziej nie.

– Zdaje się, że to panu zawdzięczam zaproszenie do Schofield – odezwała się w końcu.

– Doprawdy? – spojrzał na nią, unosząc brwi.

– Gdy został pan zaproszony, Melanie wpadła w panikę, gdyż zdała sobie sprawę, że będzie więcej dżentelmenów niż dam – wyjaśniła Christine. – Pospiesznie wysłała do Hyacinth Cottage list z zaproszeniem, a gdy odmówiłam, pofatygowała się osobiście, by błagać mnie o przybycie.

Właśnie potwierdziła to, co wcześniej podejrzewał.

– Zostałem zaproszony przez wicehrabiego Mowbury'ego – rzekł. – Nie wiedziałem jednak, że zaproszenie wcale nie pochodziło od lady Renable.

– Na pana miejscu nie martwiłabym się tym – odparła. – Gdy wreszcie zgodziłam się wyratować Melanie z tej towarzyskiej katastrofy, przyznała, że chociaż goszczenie u siebie księcia Bewcastle'a nie jest takim sukcesem, jak wizyta księcia regenta, to stanowczo woli pana. Twierdzi, zapewne słusznie, że stanie się teraz obiektem zazdrości pań domu w całej Anglii.

Więc to rzeczywiście sprawka złego ducha, pomyślał. Ona znalazła się tutaj tylko dlatego, że on przyjechał. A przyjechał, bo postąpił wbrew sobie pod wpływem impulsu.

– Pani nie chciała przyjąć zaproszenia? – spytał.

– Nie – potwierdziła.

– Obraziła się pani, że pominięto ją przy sporządzaniu listy gości?

– Nie obraziłam się, tylko, choć może się to wydać dziwne, nie chciałam tu przyjeżdżać – odparła.

– Zapewne czuje się pani niezręcznie w eleganckim towarzystwie, pani Derrick? – zasugerował.

– Nie jestem pewna, co pan rozumie przez eleganckie towarzystwo – rzuciła. – Ale w sumie ma pan rację.

– Przecież była pani żoną brata wicehrabiego Elricka.

– Tak – przyznała wesoło.

I nie kontynuowała tematu. Wyszli spomiędzy drzew i znaleźli się u stóp pagórka porośniętego trawą, jaskrami i stokrotkami.

– Czyż to wzgórze nie jest piękne? – spytała, zapewne retorycznie. – Proszę spojrzeć, wznosi się ponad wierzchołki drzew. Roztacza się z niego rozległy widok na wioskę i folwarki dookoła. Pola wyglądają jak szachownica. Kto zrezygnowałby z takich widoków i wybrał życie w mieście?

Nie czekając na niego, ruszyła żwawym krokiem na szczyt pagórka. Stanęła z rękami rozłożonymi na boki i obróciła się dookoła, unosząc twarz do słońca. Wiatr rozwiał jej włosy i zaczął szarpać suknią i wstążkami zawiązanymi w talii.

Wyglądała jak leśna boginka i sprawiała wrażenie zupełnie naturalnej i nieskrępowanej. To, co u innej kobiety mogłoby być kokieterią, u niej było czystą żywiołową radością. Pomyślał, że mimo woli znalazł się w obcym mu świecie.

– Zaiste, kto? – rzucił.

Christine zatrzymała się i spojrzała na niego.

– A pan woli życie na wsi? – zapytała.

– Tak – odparł i wszedł na pagórek. Stanął obok niej i obrócił się, by podziwiać panoramę okolicy.

– Więc dlaczego spędza pan tyle czasu w mieście?

– Jestem członkiem Izby Lordów. Mam obowiązek uczestniczyć w sesjach parlamentu, ilekroć obraduje – wyjaśnił, przyglądając się wiosce w dole.

– Kościół jest całkiem ładny, prawda? – rzuciła. – Iglica wieży została odbudowana dwadzieścia lat temu, gdy starą zniszczyła burza. Pamiętam burzę i odbudowę. Nowa iglica jest o sześć metrów wyższa od poprzedniej.

– A tam obok to plebania? – spytał.

– Tak – potwierdziła. – Moje siostry i ja spędzałyśmy mnóstwo czasu u starego pastora i jego żony. To byli bardzo mili, gościnni ludzie. Przyjaźniłyśmy się z ich dwiema córkami, a do pewnego stopnia także z Charlesem, ich synem. Biedaczek, był jedynym chłopcem w gromadce pięciu dziewcząt. Razem chodziliśmy do szkoły. Na szczęście mój ojciec, który nas uczył, uważał, że dziewczęta powinny mieć w głowie coś więcej niż trociny. Louisa i Catherine, córki pastora, młodo wyszły za mąż i wyprowadziły się stąd. Wkrótce potem pastor zmarł, a dwa miesiące później jego żona. Charles, który był wikarym trzydzieści kilometrów stąd, objął tę parafię i ożenił się z Hazel, moją średnią siostrą.

– Pani najstarsza siostra też jest zamężna?

– Eleanor? – Christine pokręciła przecząco głową. – Gdy miała dwanaście lat, oznajmiła, że zostanie na zawsze w domu, by być na starość podporą dla mamy i papy. Raz się nawet zakochała, ale zanim wzięli ślub, on zginął w bitwie pod Talaverą. Później Eleanor nawet nie spojrzała na żadnego mężczyznę. Po śmierci naszego ojca przypomniała to, co mówiła jako dziewczynka, choć oczywiście teraz może być podporą tylko dla matki. Zdaje się, że jest szczęśliwa.

Tak, ona naprawdę jest z innego świata, pomyślał książę. Wychodząc za Oscara Derricka, zrobiła świetną partię.

Wyciągnęła rękę i przysunęła się do niego, by mógł lepiej zobaczyć to, co mu wskazywała.

– Tam jest Hyacinth Cottage – powiedziała. – Mój dom. Zawsze uważałam, że jest piękny. Po śmierci ojca przeżyłyśmy chwilę lęku, ponieważ umowa dzierżawy opiewała tylko na niego. Jednak Bertie, to znaczy baron Renable, był tak miły, że wydzierżawił dom mamie i Eleanor do końca ich życia.

– Przy założeniu, że pani ich nie przeżyje? – rzucił.

Opuściła rękę.

– Wtedy byłam jeszcze żoną Oscara – wyjaśniła. – Nikt nie mógł przewidzieć jego śmierci. A nawet gdyby mógł, Bertie zapewne przypuszczał, że zostanę przy jego rodzinie.

– Ale tak się nie stało?

– Nie.

Spojrzał na Hyacinth Cottage, całkiem ładny, kryty strzechą budynek z dużym ogrodem. Wyglądał na jeden z największych domów we wsi, jak przystało na siedzibę dżentelmena, nawet jeśli był też nauczycielem.

Christine zaśmiała się cicho.

Wulfric odwrócił głowę, by na nią spojrzeć.

– Czy znów zrobiłem coś, co panią rozbawiło? – spytał.

– Niezupełnie – odparła. – Uderzyło mnie jednak, że Hyacinth Cottage wygląda stąd jak domek dla lalek. Zapewne zmieściłby się w kącie salonu pańskiej siedziby, gdziekolwiek się ona znajduje.

– W Lindsey Hall? Wątpię – rzekł. – Pani dom nie jest mały. Zdaje się, że na piętrze są cztery pokoje i tyleż samo na dole.

– No to, powiedzmy, w rogu sali balowej – rzuciła.

– Być może – przyznał, choć nadal w to wątpił. A jednak była to zabawna myśl.

– Jeśli dalej będziemy szli w tym tempie ścieżką wokół jeziora, to wrócimy do domu już po kolacji – powiedziała.

– W takim razie chodźmy szybciej – odparł.

– Może nie zamierzał pan iść tak daleko. Jeśli woli pan wrócić drogą, którą tu przyszliśmy, ja pójdę dalej sama.

Doskonała okazja, by uciec. Nie wiedział, dlaczego z niej nie skorzystał. Może dlatego, że nie przywykł, by ktoś go odprawiał.

– Pani Derrick, czy pani przypadkiem nie próbuje się mnie po zbyć? – spytał, chwytając za monokl. Uniósł go do oka i przyjrzał się jej przez szkiełko tylko dlatego, że wiedział, iż ten gest ją zirytuje.

Roześmiała się.

– Po prostu pomyślałam, że zwykł pan wszędzie jeździć konno albo powozem – odparła. – Nie chciałabym, żeby przeze mnie po – obcierał pan sobie stopy.

– Albo żeby ominęła mnie kolacja? – Wypuścił monokl z palców. – To miłe z pani strony, madame, ale nie będę pani obarczał odpowiedzialnością za którekolwiek z tych nieszczęść.

Wskazał ręką ścieżkę z drugiej strony wzgórza. Przez pewien czas droga biegła brzegiem jeziora, a potem znów zniknęła między drzewami.

Podczas spaceru Christine zadawała księciu wiele pytań na temat Lindsey Hall w Hampshire i innych jego posiadłości. Wydawała się szczególnie zainteresowana majątkiem w Walii, położonym na półwyspie nad morzem. Wypytywała o jego rodzeństwo, a dowiedziawszy się, że pozakładali rodziny, także o ich żony, mężów i dzieci. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tyle o sobie mówił.

Gdy wyszli spomiędzy drzew, znaleźli się w pobliżu łukowatego mostku nad wartkim strumieniem wpływającym do jeziora. Stanęli na środku mostka, a Christine oparła się łokciami o kamienną balustradę. Słońce migotało na powierzchni wody. Śpiewały ptaki. Doprawdy sielankowa sceneria.

– Właśnie tutaj Oscar pierwszy raz mnie pocałował i poprosił o rękę – odezwała się nagle rozmarzonym głosem. – Wiele wody już upłynęło od tamtego wieczoru, nie tylko w dosłownym sensie.