Wielkie nieba, to ten zakład! – pomyślała Christine. Czy ta smarkula naprawdę myślała, że ona właśnie próbuje wygrać? Chyba tak, i najwyraźniej nie tylko ona. Harriet King podeszła bliżej i zatrzymała się przy jej fotelu.

– Dam pani przyjacielską radę, pani Derrick – odezwała się grzecznie. – Może zdoła pani zwabić księcia do swojego kącika, gdy uśmiechnie się do niego zachęcająco i nie odwróci skromnie spojrzenia. Jeśli jednak chce pani prowadzić z nim rozmowę przez całą godzinę, potrzebuje pani bardziej skutecznego planu.

Wielkie nieba, pomyślała znowu Christine i roześmiała się głośno.

– Bez wątpienia ma pani rację – odparła. – Będę musiała wymyślić coś naprawdę intrygującego.

Zamiast się roześmiać jak z dobrego dowcipu, Harriet odwróciła się na pięcie i odeszła z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.

Christine poczuła, że spędzenie następnych dwóch tygodni w jakimś cichym kąciku, w którym nikt jej nie zauważy, będzie trudne. Już zdążyła ściągnąć na siebie taką uwagę, jakby stała na środku pokoju i wymachiwała chorągwią. Zresztą nigdy nie potrafiła wtapiać się w tło. W tym częściowo tkwił problem z jej małżeństwem. Była z natury zbyt towarzyska.

Ale te oczy! – pomyślała nagle. Podczas krótkiej rozmowy z księciem odkryła, że jego oczy są srebrzyste. Najdziwniejsze oczy, jakie w życiu widziała. Surowe, zimne i nieprzeniknione. Miało się wrażenie, że spojrzenie odbija się od nich, zamiast przeniknąć do wnętrza człowieka. Christine pomyślała, że albo książę jest tylko wyniosłą, arystokratyczną kukłą i w ogóle nie przypomina żywego człowieka, albo że ten człowiek jest dobrze ukryty przed przypadkowym obserwatorem.

Miał naprawdę niesamowite oczy. Pozostawały nieprzeniknione, a one z kolei miały zdumiewającą zdolność przewiercania człowieka na wylot. Widząc je z bliska, utwierdziła się w pierwszym wrażeniu, że książę jest niebezpiecznym człowiekiem i nie należy go prowokować. Czy go sprowokowała? Chyba nie bardziej niż natrętna mucha brzęcząca mu koło ucha.

Westchnęła i dokończyła ciastko. Właśnie wycierała palce, gdy podszedł do niej Justin. Poderwała się na nogi i uściskała go serdecznie.

– Justin! – zawołała. – Nie widzieliśmy się całe wieki.

– Albo i dłużej – odparł z szerokim uśmiechem. – A na pewno od Wielkanocy. Podoba mi się twoja nowa fryzura. Teraz wyglądasz jeszcze ładniej. Zauważyłem, że właśnie zawarłaś znajomość z możnym człowiekiem. Założę się, że Melanie spędziła kilka bezsennych nocy, gdy dowiedziała się, że Hector go tu zaprosił.

– A potem pofatygowała się do Hyacinth Cottage i namówiła mnie na przyjazd, żeby mieć parzystą liczbę gości – powiedziała Christine i skrzywiła się. – Wiesz, jaka jest Melanie, gdy się na coś uprze. Nie miałam najmniejszej szansy.

– Biedna Chrissie! – zaśmiał się. – Na szczęście dla mnie.

Christine rozluźniła się po raz pierwszy tego dnia.

– Christine była żoną mojego biednego kuzyna Oscara – wyjaśniła Wulfricowi lady Renable. – Może pan go znał? To młodszy brat wicehrabiego Elricka. Czarujący i powszechnie lubiany. Jego śmierć była tragedią, zwłaszcza dla Christine. Musiała wrócić do domu matki, która mieszka na wsi nieopodal. Gdy Oscar się z nią żenił, była córką wiejskiego nauczyciela. Zrobiła doskonałą partię. Niestety małżeństwo nie trwało długo i teraz jest mi jej bardzo żal. Właśnie dlatego ją zaprosiłam. To moja droga przyjaciółka i chciałam jej zapewnić trochę rozrywki.

Gdy Wulfric usłyszał jej nazwisko, uświadomił sobie, że musi być krewną Elricków, a kiedy oznajmiła, że jest wdową, przypomniał sobie, że Elrick stracił kilka lat temu jedynego brata. Teraz dowiedział się, że Christine Derrick nie pozostaje na utrzymaniu rodziny męża, tylko mieszka z matką. Podejrzewał, że Oscar Derrick nie był zbyt majętny albo, co bardziej prawdopodobne, roztrwonił fortunę. Wdowa po nim najwyraźniej nie miała żadnych własnych środków utrzymania.

Ubrana była o wiele skromniej niż pozostałe damy. Doprawdy, gdy pierwszy raz na nią spojrzał, wziął ją za służącą. Jej muślinowa suknia była przyzwoita, ale uszyta bynajmniej nie według najświeższej mody. Ona sama była już nie pierwszej młodości. Musiała mieć sporo ponad dwadzieścia lat. Jej ładna buzia o dużych oczach była mocno opalona, a na domiar złego nos miała obsypany piegami. Krótkie ciemne loki otaczały twarz.

Wyglądała na prowincjonalną damę. Wyraźnie odstawała od reszty gości lady Renable, bo też znajdowała się w obcym jej kręgu. Wprawdzie doskonale wyszła za mąż, ale była córką nauczyciela z wiejskiej szkoły. Miała pecha, że Derrick okazał się tak nietaktowny i umarł młodo.

Wulfric doszedł do wniosku, że pani Derrick nie jest osobą, z którą będzie rozwijał znajomość w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Ale to samo dałoby się powiedzieć o prawie wszystkich obecnych tu damach. Zaczął sobie uświadamiać, jak kolosalny błąd popełnił, przyjmując pod wpływem impulsu ustne zaproszenie z drugiej ręki i to za pośrednictwem lorda Mowbury'ego, którego rozkojarzenie było powszechnie znane.

Lady Sarah Buchan, mimo że została mu przedstawiona niecałe pół godziny temu, znów nisko przed nim dygnęła.

– Wasza Miłość, muszę pana zapytać, czy rano woli pan dla rozrywki spacer, czy konną przejażdżkę – powiedziała, zerkając na niego wielkimi brązowymi oczami i rumieniąc się. – Założyłam się z Miriam Dunstan – Lutt, choć wiem, że damie nie wypada się zakładać – zachichotała nerwowo.

Od dawna nie rozglądał się za kandydatką na żonę. Damy w różnym wieku, a także ich matki kilka lat temu przestały zabiegać o jego względy, słusznie uznając, że nie da się usidlić. Ale choć wyszedł z wprawy, potrafił rozpoznać zastawianą na niego pułapkę.

– Lady Sarah, rano zwykle zajmuję się korespondencją i doglądam interesów, póki umysł mam jeszcze świeży – odparł sucho. – Spacery i przejażdżki zostawiam sobie na później. A pani co preferuje?

Już był niemal śmiertelnie znudzony.

Czy ta smarkula naprawdę próbuje z nim flirtować?

4

Większość gości była zmęczona podróżą, wykorzystali więc przerwę między podwieczorkiem i kolacją na odpoczynek w swoich pokojach. Wulfric wymknął się z domu, by zaczerpnąć świeżego powietrza i trochę się przejść. Nie znał wprawdzie tutejszego parku, ale poszukał osłoniętej przestrzeni, gdyby bowiem ktoś z domu go zauważył, mogłoby go to narazić na niechciane towarzystwo. Przeciął porośnięty drzewami trawnik i ruszył ścieżką wśród gęstego zagajnika, aż stanął nad brzegiem sztucznego jeziora, utworzonego tu, by osiągnąć najlepszy efekt widokowy.

Jezioro było nieduże, ale piękne, odosobnione i zaciszne. I niewidoczne z domu. Dzień był ciepły, wiał lekki wiatr. Wulfric odetchnął głęboko i pomyślał, że właśnie tego było mu trzeba. Świeżego powietrza i cichego zakątka, by mógł odzyskać dobry nastrój po długiej podróży i podwieczorku w salonie wypełnionym gośćmi. W prawo i lewo biegły ścieżki, on jednak stał bez ruchu, niezdecydowany, czy wybrać którąś z nich, czy zostać tu, gdzie jest, i po prostu napawać się ożywczym zapachem wody i zieleni.

Powinien był pojechać do domu, do Lindsey Hall.

Nie zrobił tego jednak, nie było więc sensu żałować, że podjął inną decyzję.

Wciąż stał nieruchomo, zadowolony z bezczynności, gdy na ścieżce, którą przyszedł, usłyszał szelest kroków. Był zły na siebie, że nie ruszył się z tego miejsca wcześniej. Zdecydowanie nie chciał towarzystwa. Ale było już za późno. Niezależnie, którą ścieżkę wybierze, nie zdoła zniknąć z oczu osobie – kimkolwiek była – która za chwilę wyłoni się spomiędzy drzew.

Odwrócił się, z trudem ukrywając gniew.

Szła szybkim krokiem, bez kapelusza i rękawiczek, i patrzyła przez ramię, jakby chciała zobaczyć, czy ktoś nie idzie za nią. Zanim Wulfric zdążył się odsunąć, wpadła na niego z impetem. Chwycił ją za ramiona, zbyt późno jednak, bo poczuł na policzku przelotny dotyk jej miękkich loków. Wtedy krzyknęła przestraszona i odwróciła głowę tak szybko, że zderzyli się nosami.

To było do przewidzenia, pomyślał z rezygnacją. Jakiś zły duch przysłał ją do tego domu, by go prześladowała i przypominała mu, że nie powinien podejmować decyzji pod wpływem impulsu.

Podniosła dłoń do nosa, by sprawdzić, czy nie jest złamany albo czy nie cieknie z niego krew. Łzy napłynęły jej do oczu.

– Pani Derrick – rzucił wyniosłym tonem, choć było już za późno, by trzymać ją na dystans.

– Och, tak mi przykro – westchnęła, opuszczając dłoń. – Jakaż ze mnie niezdara! Nie patrzyłam przed siebie.

– Więc gdyby mnie tu nie było, zapewne wmaszerowałaby pani prosto do jeziora – powiedział.

– Tak się na szczęście nie stało – odparła rezolutnie. – Nagle odniosłam wrażenie, że nie jestem sama, i obejrzałam się za siebie. I oczywiście musiałam wpaść akurat na pana.

– Proszę o wybaczenie – rzekł i ukłonił się sztywno. Mógłby jej odpłacić pięknym za nadobne, ale się powstrzymał.

Teraz jeszcze bardziej wyglądała na prowincjuszkę. Nie miała tej elegancji i wyrafinowania, jakich oczekiwał od dam, wśród których miał się obracać przez najbliższe dwa tygodnie. Wiatr targał jej krótkie loki, a w świetle słońca jej twarz wydawała się jeszcze bardziej opalona niż w salonie. Na tle opalenizny jej zęby aż lśniły bielą. Oczy miała niebieskie jak niebo. Przyznał z niechęcią, że jest naprawdę zdumiewająco ładna, mimo coraz bardziej czerwieniejącego nosa.

– Odezwałam się nieuprzejmie – powiedziała z uśmiechem. – A wcześniej najpierw oblałam pana lemoniadą, potem zaś zaczęłam piorunować wzrokiem tylko dlatego, że nie podobało mi się pańskie unoszenie brwi. Teraz znowu wpadłam na pana i rozbiłam mu nos moim własnym. Mam głęboką nadzieję, że przez ostatnich kilka godzin zużyłam cały zapas niezręczności przewidziany na te dwa tygodnie i przez resztę swego pobytu będę się już zachowywać godnie i z gracją, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.