Doskonały krój ubrania podkreślał szerokie ramiona i sprawiał, że biodra wydawały się bardzo wąskie, a uda muskularne.

Ale to nie jego imponujący wygląd przykuł uwagę Christine, która wciąż stała na podeście, zamiast ruszyć na górę do swego pokoju. Zafascynowała ją pewność siebie widoczna w postawie i ruchach eleganckiego dżentelmena. Najwyraźniej rządził niepodzielnie swym otoczeniem i oczekiwał natychmiastowego posłuszeństwa ze strony stojących w hierarchii niżej od niego, co zapewne obejmowało niemal wszystkich śmiertelników. Christine uświadomiła sobie, że to musi być ten osławiony książę Bewcastle.

Wyglądał dokładnie tak, jak się spodziewała.

Był arystokratą od czubka głowy aż do pięt.

Ukłonił się dwornie pani domu i wyprostował. Twarz miał w pewien surowy sposób przystojną, z mocną szczęką, wąskimi wargami, wyraźnymi kośćmi policzkowymi i wydatnym, ale kształtnym nosem.

Zrobił krok do przodu, gdy Melanie odwróciła się do Hectora, więc Christine wychyliła się nad balustradą, by zobaczyć jego oczy. W tym samym momencie książę uniósł głowę, spojrzał do góry i zauważył ją.

Nie zdążyła się cofnąć, zażenowana, że przyłapano ją na podglądaniu. Zaskoczyły ją jego oczy, które usiłowała dojrzeć. Miała wrażenie, że przewiercają ją na wylot. Nie była pewna ich koloru. Bladoniebieskie? Jasnoszare? Była jednak na tyle blisko, by poczuć efekt ich spojrzenia.

Nic dziwnego, że cieszy się taką złą sławą!

Na krótką chwilę ogarnęło ją poczucie, że książę Bewcastle może być naprawdę groźnym człowiekiem. Serce mocno zabiło jej w piersi, jakby została przyłapana na podglądaniu przez dziurkę od klucza jakichś skandalicznych wydarzeń.

A potem stało się coś nadzwyczaj zdumiewającego.

On do niej mrugnął!

A przynajmniej tak jej się wydawało.

Wtedy zobaczyła, że książę ociera oko, którym do niej mrugał i uświadomiła sobie, że gdy spoglądała ponad poręczą, przechyliła trzymaną w ręce szklankę i kapnęła mu w nie lemoniadą.

– Och! – krzyknęła. – Niewymownie mi przykro.

Odwróciła się i uciekła ile sił w nogach. Co za wstyd! Ależ z niej niezdara! Obiecała nie wchodzić księciu w drogę, ale nie przyszło jej do głowy, by obiecać, że nie kapnie mu lemoniadą w oko.

Miała rozpaczliwą nadzieję, że nie jest to zły znak na najbliższą przyszłość.

Powinnam się uspokoić, zanim pojawią się inne damy, pomyślała, dotarłszy bezpiecznie do żółtego salonu. Przez następne trzynaście i pół dnia muszę trzymać się z dala od księcia Bewcastle'a. To nie powinno być trudne. On zapewne nawet mnie nie rozpozna, gdy mnie znów zobaczy. A w innych okolicznościach chyba w ogóle nie zauważyłby kogoś takiego jak ja.

Mimo że niechcący polała go lemoniadą, książę Bewcastle nie stanowił żadnego zagrożenia dla osoby tak niskiego pochodzenia jak ona.

Zresztą dlaczego miałaby się nim przejmować? Zdecydowanie nie był mężczyzną, na którym chciałaby zrobić wrażenie.

Wulfric zorientował się, że to lemoniada. Lemoniada była nader orzeźwiającym napojem, zwłaszcza w letni dzień, jednakowoż zupełnie nie nadawała się do przemywania oczu.

Książę nie poskarżył się na głos. Baron Renable i jego żona najwyraźniej niczego nie zauważyli, zajęci Mowburym. A istota, która go oblała, miała czelność wykrzyknąć przeprosiny, potem zaś uciec jak wystraszony zając.

Wulfric otarł oko chusteczką. Może nie będzie zaczerwienione, bo tylko trochę szczypało.

Nie był to najszczęśliwszy początek dwóch tygodni, które miał tu spędzić. W jego dobrach służący, którzy podglądaliby gości, oblewali ich czymkolwiek, głośno przepraszali, a potem uciekali, nie zagrzaliby miejsca. Miał nadzieję, że to tylko drobne potknięcie, a nie oznaka niedbałej służby w tym domu.

Ta istota nawet nie miała na głowie czepka. Zobaczył tylko bujne loki i okrągłą buzię z wielkimi oczami, choć oczywiście nie mógł się jej dobrze przyjrzeć.

Nie, żeby pragnął się przyglądać.

Przestał zawracać nią sobie głowę. Jeśli baron Renable i jego żona nie potrafią zdyscyplinować służby, to w końcu ich problem. On miał ze sobą własnego lokaja, który zadba o jego potrzeby.

Nadal żywił nadzieję, że rozrywki w Schofield Park okażą się w jego guście. Mowbury, oczytany mężczyzna, który dużo podróżował, zwłaszcza po Grecji i Egipcie, był bardzo ciekawym towarzyszem w czasie drogi z Londynu. Znali się i w pewnym sensie przyjaźnili od wielu lat. Baron z żoną serdecznie go powitali, a pokój Wulfrica okazał się eleganckim, przestronnym apartamentem z oknami wychodzącymi na trawnik i rabaty kwiatowe przed domem.

Książę przebrał się i usiadł w gotowalni przed lustrem, żeby lokaj go ogolił. Potem zszedł do pokoju bilardowego, gdzie mieli się zebrać panowie. Zastał tam już hrabiego Kitredge'a i wicehrabiego Elricka. Obaj byli od niego nieco starsi. Wulfric zawsze świetnie się czuł w ich towarzystwie. Uznał to za dobry znak. Oprócz nich w pokoju był też Mowbury i jego młodszy brat Justin Magnus, który wydał się księciu sympatycznym młodzieńcem.

Może właśnie tego mi trzeba, pomyślał Wulfric, włączając się do rozmowy. Spędzi dwa tygodnie w miłym towarzystwie, a potem wróci na resztę lata do Lindsey Hall. W końcu nie powinien stronić od ludzi tylko dlatego, że jego rodzeństwo pozakładało rodziny, a kochanka zmarła.

Drzwi się otworzyły i książę usłyszał wielce nieprzyjemne hałasy. Męskie i kobiece głosy przekomarzały się wesoło. Po chwili panie oddaliły się, a do pokoju weszła duża grupa dżentelmenów. Wszyscy młodzi, najwyżej dwudziestopięcioletni, jak ocenił. I żaden nie cierpiał na nadmiar rozumu, sądząc po ich butnym zachowaniu, pozach i śmiechu.

Jeśli się nie mylił, korytarzem właśnie przeszła równie liczna grupa ich towarzyszek.

Tacy ludzie wypełniali sale balowe Londynu. To z ich powodu unikał wszelkich przyjęć, chyba że do udziału zmuszały go okoliczności.

– Wygląda na to, że wszyscy już przyjechali – odezwał się jeden z nowo przybyłych, sir Lewis Wiseman, wesoły młodzieniec, którego Wulfric znał z widzenia. – Mężczyzna nie potrzebuje, by wyprawiano fetę z okazji jego zaręczyn, ale siostra Audrey i jej matka nie zgodziły się ze mną. Audrey też. I stąd nasze spotkanie – zaczerwienił się i roześmiał, podczas gdy kompani klepali go po plecach, wygłaszając niemądre, rubaszne uwagi.

Wulfric poniewczasie przypomniał sobie, że Wiseman niedawno ogłosił swoje zaręczyny z panną Magnus, siostrą lady Renable. Impreza w Schofield Park została przygotowana, by uczcić te zaręczyny. A że narzeczeni byli bardzo młodzi, większość gości była w ich wieku.

Książę poczuł się zbulwersowany.

Czy został tu sprowadzony pod fałszywym pretekstem, by baraszkować ze smarkaczami płci obojga?

Czy Mowbury celowo wprowadził go w błąd? Czy też ktoś wprowadził w błąd Mowbury'ego?

Oczywiście mógł mieć pretensje tylko do siebie. Uwierzył na słowo człowiekowi tak roztargnionemu, że podobno zdarzyło mu się pojawić w klubie White'a w dwóch różnych butach. Całkiem możliwe, że zapomniał o niedawnych zaręczynach swojej siostry.

Wulfric zacisnął palce na monoklu. Niemal podświadomie przybrał swoją najsurowszą, najgroźniejszą pozę, gdy młodzi panowie zaczęli okazywać skłonność, by traktować jego i resztę starszych od nich dżentelmenów jak kompanów do zabawy.

Zamrugał kilka razy. Oko jeszcze trochę go piekło.

Hermione Derrick, wicehrabina Elrick i szwagierka Christine, przybyła jako jedna z pierwszych dam. Wysoka, szczupła i jasnowłosa wyglądała jak zawsze pięknie i elegancko, choć przekroczyła już czterdziestkę. Christine z mocno bijącym sercem wstała i uśmiechnęła się do niej. Chciała pocałować Hermione w policzek, ale coś w zachowaniu szwagierki powstrzymało ją, więc tylko stała i czuła się bardzo niezręcznie.

– Jak się masz, Hermione? – spytała.

– Christine. – Szwagierka tylko sztywno skinęła głową, ignorując pytanie. – Melanie powiedziała mi, że jesteś jej gościem.

– Jak się mają chłopcy? – powiedziawszy to, Christine uświadomiła sobie, że bratankowie Oscara nie są już dziećmi, tylko młodzieńcami.

– Obcięłaś włosy – zauważyła Hermione. – To zdumiewające!

I odwróciła się do reszty dam.

Christine z powrotem usiadła.

No cóż, westchnęła w duchu. Najwyraźniej jej osoba została zauważona, ale jej głos będzie ignorowany. Fatalny początek. A raczej fatalna kontynuacja dotychczasowych kontaktów.

Hermione, córka prowincjonalnego adwokata, ponad dwadzieścia lat temu wyszła za wicehrabiego Elricka, robiąc jeszcze lepszą partię niż Christine. Po ślubie Christine serdecznie powitała ją w rodzinie i pomogła przystosować się do życia w wyższych sferach, a także przygotowała jej przedstawienie na dworze. Zaprzyjaźniły się mimo sporej różnicy wieku. A chociaż przez ostatnie kilka lat małżeństwa Christine łączące je stosunki stały się napięte, okropna kłótnia po śmierci Oscara była dla niej ogromnym zaskoczeniem i do głębi nią wstrząsnęła. Opuściła Winford Abbey, wiejską rezydencję Basila, nazajutrz po pogrzebie zdruzgotana i zrozpaczona. Wydała ostatnie pieniądze na bilet na dyliżans, bo pragnęła jak najszybciej wrócić do Hyacinth Cottage, by w spokoju lizać rany i jakoś odbudować swoje życie. Nie miała żadnego kontaktu ze szwagrem i jego żoną aż do dziś.

Żywiła nadzieję, że przez najbliższe dwa tygodnie będą zachowywać się wobec niej poprawnie. Przecież nie zrobiła nic złego.

Wicehrabina Mowbury, matka Melanie, pulchna, niewysoka kobieta o siwych włosach i żywym spojrzeniu, uściskała Christine i oznajmiła, że cieszy się, widząc znów jej śliczną buzię. Audrey również okazała radość. Zarumieniła się i uśmiechnęła promiennie, gdy Christine pogratulowała jej zaręczyn. Napięte kontakty z najbliższą rodziną Oscara nigdy nie miały wpływu na przyjazne związki Christie z jego ciotką i kuzynami, którzy w latach jej małżeństwa nie spędzali w Londynie zbyt wiele czasu.

Lady Chisholm i pani King, które Christine kiedyś poznała, zachowały się wobec niej bardzo uprzejmie.