– Nie, Wasza Wysokość – odparła. – Nic mi nie dolega, więc chętnie się z panem wybiorę.
Markiza mruknęła coś gniewnie pod nosem. Christine pospiesznie wstała, żeby przypadkiem nie zostać sam na sam z tą groźną damą.
– Pójdę włożyć kapturek i pelisę – powiedziała.
Dziesięć minut później pojawiła się przed domem. Na schodach minęła całą rzeszę Bedwynów z dziećmi. Zaprosili ją na wycieczkę łódkami, odmówiła jednak, wyjaśniając, że wybiera się na spacer z księciem.
Mogłaby przysiąc, że przyjęli jej odpowiedź porozumiewawczymi uśmieszkami.
– Mniemam, że miał pan nadzieję spędzić spokojne popołudnie w bibliotece – powiedziała, ujmując księcia pod ramię.
– Doprawdy? – rzucił. – Pani Derrick, jak pani mnie dobrze zna. A przynajmniej tak się jej wydaje.
Przez pewien czas szli w milczeniu. Dzień nadal był pochmurny i wietrzny, niemal jak w zimie, ale na szczęście wiatr nie wiał im prosto w twarz.
– Muszę panu podziękować za to, co zrobił dla mnie w sobotni wieczór – odezwała się w końcu. – Czuję się nieswojo, że nigdy niczego nie podejrzewałam. Teraz, gdy znam prawdę, wszystko wydaje się takie oczywiste.
– Najprostsze intrygi często są najbardziej groźne – odparł. – Dlaczego miałaby pani coś podejrzewać? Magnus zaofiarował pani przyjaźń, współczucie i wsparcie, gdy pani ich potrzebowała. Pani mąż i jego brat z żoną też nie mieli powodów go podejrzewać. Jest ich krewnym i wiedzieli, że panią lubi, wydało się im więc naturalne, że bronił pani wbrew prawdzie i zdrowemu rozsądkowi. Mnie, stojącemu z boku, łatwiej było zauważyć, że słowa „flirt” i „Justin” zawsze pojawiają się razem i to z nużącą regularnością. A przecież nigdy nie widziałem, żeby pani flirtowała. Czy pani bardzo cierpiała?
– Po stracie Justina? Nie. Żałuję tylko, że Oscar przed śmiercią nie dowiedział się prawdy. Zmarł przekonany, że go zdradzałam. Słaby psychicznie, był doskonałą ofiarą, z czego Justin pewnie znakomicie zdawał sobie sprawę, gdy knuł swoją intrygę. Ale też Oscar miał łagodny charakter. Zapewne byłoby nam razem dobrze, choć okazał się zupełnie inny niż w moich romantycznych marzeniach. Tak, czuję smutek, ale też spokój. Hermione i Basil znają prawdę i to jest dla mnie bardzo ważne. Darzyliśmy się wielką sympatią, dopóki nie zaczęły się podejrzenia. Wiele panu zawdzięczam. Nie musiał pan tego dla mnie robić.
– Musiałem i chciałem – powiedział cicho.
Nie wyjaśnił, o co mu chodzi. Nie spytała. Przeszli w milczeniu przez trawnik, pod drzewami nad brzegiem jeziora i dalej, obok wzgórza, z którego Christine turlała się kilka dni temu. Minęli kępę drzew, przy której się kłócili. To tu wyrwała mu monokl, którego do tej pory nie oddała. Christine domyśliła się, że kierują się do miejsca, w które chciał ją zabrać tamtego popołudnia. Do gołębnika na północ od jeziora.
Milczenie wcale im się nie dłużyło. Christine czuła, że zapanowała między nimi harmonia. Zdała sobie sprawę, że zaczyna go lubić. Ta świadomość trochę ją niepokoiła, bo zbyt wiele ich dzieliło, by mogła się łudzić, że przepaść między nimi uda się pokonać. A jednak postanowiła nie myśleć o tym dzisiejszego popołudnia i tylko cieszyć się, że czuje do niego sympatię. Przyjęła jego zaproszenie na spacer. On niedawno zrobił dla niej coś niewiarygodnie cudownego.
„Musiałem i chciałem”.
Zerknęła ukradkiem na jego surowy arystokratyczny profil. Nie zmienił się, a jednak wydawał się jej drogi.
Doszli do polany. Stał na niej stary kamienny budynek. Okrągły, kryty strzechą, z małymi okienkami wysoko nad ziemią. Kilka schodków prowadziło w dół do drzwi zagłębionych w ziemi.
– Jaki ładny gołębnik – zauważyła. – Czy jest użytkowany?
– Nie ma w nim ptaków – odparł. – Został zamknięty i popadł w ruinę jeszcze za życia mojego ojca. Zawsze lubiłem ten budynek, ale dopiero dwa lata temu poleciłem go odnowić, głównie w środku. Nie chciałem, żeby zwracał uwagę, więc na zewnątrz naprawiono tylko dach. Pozwoli pani, że jej pokażę.
Zszedł po schodkach, przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi. Potem cofnął się i odsunął na bok, by ją przepuścić.
Nie wiedziała, czego się spodziewać. Widok zaparł jej jednak dech w piersiach. Znieruchomiała i tylko rozglądała się w zachwyceniu. Sześć okien wysoko nad jej głową oszklono kolorowym witrażami. Wnętrze było oświetlone pięknym wielobarwnym światłem.
Gładkie kamienne ściany pełne były zagłębień jeszcze z czasów, gdy mieszkały tu setki ptaków. Wnęki wyczyszczono i umieszczono w nich świece w lichtarzach, książki i różne drobiazgi.
Stało tu niskie łóżko przykryte owczą skórą, proste biurko, krzesło i duży skórzany fotel. Naprzeciw wejścia znajdował się kominek, w którym przygotowano drwa do rozpalenia. Koło paleniska stała skrzynia pełna szczap drewna i pogrzebacz.
Wyjątkowo zaciszna samotnia, skąpana w magicznym wielobarwnym świetle wpadającym przez okna.
Odwróciła się, by spojrzeć na księcia. Stał przy drzwiach z kapeluszem w ręce i przyglądał się jej żarliwie. Okropna chwila prawdy. Wolałaby jej uniknąć. Teraz nie miała już wątpliwości, że darzy księcia Bewcastle'a głębokim uczuciem.
Było już za późno, by zapanować nad tym uczuciem.
Podszedł do niej, zanim zdołała wykrztusić choćby słowo. Minął ją i przykucnął przy kominku, by podłożyć ogień pod przygotowane drewno. Płomień buchnął niemal natychmiast. Christine zdjęła kapturek i rękawiczki, mimo że w gołębniku było zimno. Wątpiła zresztą, czy ogrzanie tak wysokiego pomieszczenia jest w ogóle możliwe.
– Po co? – spytała. – Lindsey Hall jest pana domem, ma pan też wiele posiadłości w całej Anglii. Po co to miejsce?
Znała odpowiedź. Miała wrażenie, że przeżyła tę chwilę już wcześniej, i wiedziała, co on za chwilę powie. Ogarnął ją dziwny lęk, jakby lada moment miała spaść na nią lawina albo porwać wiatr.
– W przestrzeni można się zagubić – rzekł. – Czasem zapominam, że nie jestem tylko księciem Bewcastle'em.
Christine przełknęła z wysiłkiem.
– Tutaj pamiętam – ciągnął. – A jednak nie byłem tu przez cały rok. Dziwne. Dopiero w zeszłym tygodniu, gdy przyszło mi do głowy, że powinienem panią tu przyprowadzić.
Zrozumiała, że właśnie o to od początku zabiegał. O spotkanie w tej małej samotni na uboczu jego wielkiego majątku. Wnętrze było czyste i wygodne, a jednak nikt poza nim tu nie przychodził. Sam tu posprzątał i przygotował drewno na rozpałkę.
Rozejrzała się i wybrała drewniane krzesło przy biurku. Usiadła, przytrzymując poły pelisy.
– O czym pan pamięta w tym miejscu? – spytała.
– Że jestem też Wulfrikiem Bedwynem – odparł.
Miała wrażenie, że zwaliła się na nią lawina.
Tak, oczywiście. W ciągu tych kilku dni w Lindsey Hall Christine odkryła, że za groźną maską księcia Bewcastle'a kryje się żywy człowiek. Mężczyzna. Ten mężczyzna i książę byli jedną i tą samą osobą. Ani przez chwilę nie myślała, że udaje i odgrywa dwie różne role. Nie była jednak pewna, czy chce poznać tego mężczyznę bliżej. Jej życie od niemal trzech lat znów toczyło się spokojnym torem. Ale przecież dzięki niemu odzyskała Hermione i Basila.
Poczuła ból, gdy usłyszała jego słowa: „Jestem też Wulfrikiem Bedwynem”.
– Niech mi pan opowie o sobie – poprosiła. Omal nie powiedziała „o nim”, jakby Wulfric Bedwyn był rzeczywiście kimś innym niż stojący przy kominku książę, władczy, surowy i powściągliwy. – Nie, źle sformułowałam pytanie. Przy odpowiedzi na nie od razu zawiązuje się język. Niech mi pan opowie o swoim dzieciństwie.
Jeśli miała go poznać, choć nadal się przed tym broniła, powinna zacząć od jego dzieciństwa. Wprost niemożliwa wydawała się myśl, że był kiedyś dzieckiem, małym chłopcem. A przecież musiał nim być.
– Proszę się przesiąść na fotel – powiedział i przykrył jej kolana owczą skórą ściągniętą z łóżka. Sam przycupnął na brzegu biurka, opierając się jedną nogą o ziemię, a drugą kołysząc swobodnie. Zdjął płaszcz i przerzucił go przez krzesło przy biurku. Niebieskie i różowe światło kładło się na nim kolorowymi plamami.
– Jaki pan był? – spytała.
– Niespokojny i pełen energii – odparł. – Chciałem podróżować po świecie. Dotrzeć do granicy Stanów Zjednoczonych i po – żeglować Pacyfikiem do Chin. Zbadać tajemnice Afryki i poznać urok Dalekiego Wschodu. Zostać piratem albo Robin Hoodem..Albo walczyć z piratami. Gdy trochę podrosłem, to znaczy w wieku lat dziewięciu czy dziesięciu, chciałem zostać kapitanem okrętu, a potem admirałem całej floty. Albo oficerem, a potem wodzem brytyjskich armii i prowadzić je do spektakularnych zwycięstw. Czekając, aż dorosnę do tego wspaniałego życia, wyprawiałem najdziksze swawole w domu i w parku. Stałem się postrachem ogrodników, stajennych i służących. Wielkim wyzwaniem dla ojca i utrapieniem dla matki.
Wstał i podszedł do kominka. Czubkiem buta poprawił polano, żeby się lepiej paliło.
– Aidan i ja uknuliśmy kiedyś spisek – ciągnął. – Byliśmy wtedy jeszcze bardzo mali. Uzgodniliśmy, że zamienimy się ubraniami i imionami. Nasz ojciec nigdy się nie zorientuje. Aidan zostanie w domu i któregoś dnia odziedziczy tytuł księcia, a ja popłynę przez siedem mórz, chwytając w żagle każdą przygodę.
Christine milczała, zdumiona i zafascynowana. Wpatrywał się w ogień i we własną przeszłość. Po minucie czy dwóch spojrzał na nią przez ramię i wrócił do rzeczywistości.
– Niestety, od chwili, gdy się urodziłem, byłem skazany na tytuł księcia i wszystkie obowiązki i ciężary, które się z nim wiążą – powiedział. – Aidan od chwili swoich narodzin był przeznaczony do wojska. Marzyliśmy, by zamienić się miejscami, ale oczywiście było to niemożliwe. W końcu zawiodłem go i zdradziłem.
Christine poczuła nagły chłód mimo okrywającego ją kożucha.
– Aidan nie chciał przeznaczonej mu kariery – podjął opowieść. – Był dobrym, spokojnym chłopcem. Chodził za ojcem jak cień, gdy ten odwiedzał folwarki i spędzał wiele czasu z rządcą. Błagał ojca o zlitowanie i prosił matkę, by się za nim wstawiła. Chciał żyć spokojnie na wsi, uprawiać ziemię i zarządzać majątkiem. Nie wiem, dlaczego jakimś strasznym zrządzeniem losu on urodził się drugi, a ja pierwszy. Po śmierci ojca mogłem podarować mu wolność. Miałem tylko siedemnaście lat, on piętnaście. Wyjechał na kilka lat do szkoły, a po powrocie z entuzjazmem zajął się sprawa mi majątku. Doskonale znał folwarki wokół Lindsey Hall i wiedział, jak nimi zarządzać. Miał lepsze wyczucie ode mnie. Dawał mi naprawdę dobre rady. Chciał, bym wysłał na emeryturę naszego dotychczasowego rządcę, który zrobił się już trochę za stary do pracy, i pozwolił jemu objąć tę posadę. Zwracał mi uwagę, co można zrobić lepiej i pokazywał popełnione błędy. Miał dobre intencje. Kochał to miejsce, znał je lepiej ode mnie i był moim bratem. A ja kupiłem mu patent oficerski i wezwałem go do biblioteki, by mu go wręczyć. Nie miał wyboru, musiał mi się podporządkować. Już w bardzo młodym wieku jako książę Bewcastle miałem wielką władzę. I skorzystałem z niej bez wahania. Tak jest do dzisiaj.
"Niebezpieczny Krok" отзывы
Отзывы читателей о книге "Niebezpieczny Krok". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Niebezpieczny Krok" друзьям в соцсетях.