– Co według kobiecej logiki jest rzeczą pożądaną? – spytał Rannulf, uśmiechając się ciepło do żony.

– Gdybym wiedział, że kiedyś będę uczestnikiem spisku, by wyswatać Wulfrica, to zastrzeliłbym się na którymś polu bitwy i zrzucił winę na Francuzów – oświadczył surowo Aidan i otworzył drzwi, dając do zrozumienia, że powinni już wyjść.

Następnego ranka mimo protestów Christine przekonali ją, by wybrała się z nimi na konną przejażdżkę. Mieli nadzieję, że Wulfric jako gospodarz będzie im towarzyszył, ponieważ jechało z nimi również kilkoro gości.

Nie powinnam była dać się namówić, pomyślała Christine. Stawiała właśnie stopę na dłoni lorda Aidana, który pomagał jej dosiąść konia.

Bedwynowie wyglądali, jakby wszyscy urodzili się w siodle. Tak samo panna Hutchinson. Christine wiedziała, że również Melanie, Bertie i Justin są doskonałymi jeźdźcami.

Tylko ona jedna nie.

Nie miała stroju dojazdy konnej, włożyła więc ciemnozieloną suknię podróżną. Musiała też w obecności wszystkich poprosić o najspokojniejszego konia w stajni. Najlepiej kulawego i na wpół ślepego, jak powiedziała lordowi Aidanowi, który dokonywał wyboru. Siedziała w damskim siodle spięta i skupiona na tym, żeby nie spaść. Zacisnęła ręce na cuglach, jakby była to jedyna rzecz, która utrzymywała ją zawieszoną nad ziemią, choć przecież wiedziała, że i tak nie uchronią jej przed upadkiem. Koń oczywiście nie był kulawy ani na wpół ślepy. Lord Aidan zapewnił, że to bardzo spokojny wierzchowiec, lecz już od pierwszej chwili okazał się płochliwy.

Rozumiała, co się dzieje, ale nie mogła nic na to poradzić. Nie jeździła konno od ponad trzech lat. Tamta przejażdżka z Hyde Parku do domu Bertiego w Londynie raczej się nie liczyła.

Rodzeństwo Bedwynów i ich małżonkowie byli bardzo serdeczni. Przywitali się z Christine, dodawali jej otuchy, udzielali rad i śmiali się wraz z nią. „wyjechali ze stajni wszyscy razem, co przez krótki czas dawało jej poczucie bezpieczeństwa.

A potem została sama.

Jedna grupa pociągnęła za sobą pannę Hutchinson, choć markiza Rochester powierzyła ją opiece księcia. Z drugą odjechali Melanie, Bertie, Audrey, sir Lewis i Justin.

Przy Christine został tylko książę Bewcastle.

Czuła się bardzo skrępowana. Nadal nie mogła uwierzyć, że powiedziała mu prawdę o swoim małżeństwie i o śmierci Oscara. Nigdy nikomu się z tego nie zwierzyła, nawet Eleanor, siostrze, z którą była najbardziej związana. Książę jej nie pocieszył. Oczywiście, że nie. Na pewno był zdegustowany, choć podziękował jej za szczerość… Przez cały wczorajszy wieczór trzymał się z dala od niej, a dziś przy śniadaniu nie odezwał się do niej ani słowem.

– Jeśli mamy dotrzeć do Alvesley przed zmrokiem, powinna pani skłonić tę klacz, by ruszyła do przodu, zamiast tańczyć w miejscu – powiedział.

– Najpierw musimy się lepiej poznać – odparła. – Proszę mi dać chwilę.

– Trixie, poznaj panią Derrick – dokonał „prezentacji”. – Pani Derrick, to jest Trixie.

– Cieszę się, że udało mi się zainspirować pana do żartów – rzuciła Christine. Zacisnęła ręce na cuglach i klacz zatańczyła w kółko.

– Proszę się rozluźnić – poinstruował książę – bo koń wyczuwa pani napięcie i robi się nerwowy. Trixie pójdzie posłusznie za Karym, jeśli tylko da się jej swobodę. Taki ma charakter.

Rozluźnić się. To wydawało się takie proste. I rzeczywiście. Gdy tylko spróbowała, zadziałało. Trixie potulnie ruszyła za pięknym czarnym ogierem księcia.

– Teraz pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że przed nami nie pojawi się żaden żywopłot – powiedziała Christine. – Kary na pewno zgrabnie go przeskoczy, a Trixie pójdzie w jego ślady. Obawiam się jednak, że ja zostanę na ziemi.

– Obiecuję, że wrócę po panią – zapewnił.

Roześmiała się, a on przyglądał się jej nieprzeniknionym wzrokiem.

– Proszę mi opowiedzieć o Alvesley Park i ludziach, którzy tam mieszkają – odezwała się. – To dom hrabiego Redfielda?

– Tak – potwierdził.

Myślała, że to wszystko, co usłyszy, i postanowiła się nie wysilać, by podtrzymywać konwersację. Jeśli książę zadowoli się ciszą, ona też na niej poprzestanie.

Ale za chwilę książę opowiedział jej historię trzech synów hrabiego. Najstarszy zmarł przed kilku laty. Najmłodszy był rządcą w majątku księcia w Walii. Został ciężko ranny podczas wojny w Hiszpanii, lecz starał się udowodnić, że potrafi być użyteczny. Kit Butler, wicehrabia Ravensberg, średni syn, był teraz dziedzicem hrabiego i mieszkał w Alvesley z żoną i dziećmi.

– Czy wasze rodziny pozostają w dobrych stosunkach? – spytała Christine.

– Właściwie tak – odparł. – Synowie Redfielda, moi bracia i Freyja zawsze się razem bawili. Morgan też, gdy trochę podrosła.

– A pan?

– Przez jakiś czas. – Wzruszył ramionami. – Potem wyrosłem z zabaw – dodał z pogardą.

Czy ten mężczyzna nigdy nie zaznał radości? Nawet jako dziecko? Jak mogła sobie wyobrażać, że jest w nim zakochana? Jak mogła mu się wczoraj zwierzyć? I kłócić się z nim? Gdy się kłócili, nie okazywał chłodu. Och, jak trudno było go zrozumieć.

– Powiedział pan „właściwie tak”. Były więc jakieś waśnie?

W odpowiedzi wysnuł niesamowitą opowieść o powziętym przez niego i hrabiego Redfielda zamiarze połączenia lady Freyi i najstarszego syna hrabiego małżeństwem. Wszystko szło zgodnie z planem, aż któregoś lata Kit przyjechał do domu na urlop. On i lady Freyja zakochali się w sobie, lecz mimo to ona odtrąciła Kita i ogłosiła swoje zaręczyny z jego starszym bratem. Kit pobił się z lordem Rannulfem na trawniku przed Lindsey Hall i wściekły wrócił do Hiszpanii. Trzy lata później, po śmierci najstarszego syna, hrabia i książę próbowali zaaranżować małżeństwo Freyi i Kita, zakładając, że oboje będą tego chcieli. Gdy jednak Kit przyjechał do Alvesley, na, jak się wszyscy spodziewali, uroczystość zaręczyn, przywiózł ze sobą narzeczoną, obecną lady Ravensberg.

– Ojej – westchnęła Christine. – Czy łady Freyja była bardzo zraniona?

– Raczej rozgniewana – odparł. – Szczerze mówiąc, nikt z nas nie był zachwycony zachowaniem Kita. I nie omieszkaliśmy tego okazać jemu i jego wybrance. Ale teraz nie ma już między nami urazy. Freyja nawet zaprzyjaźniła się z lady Ravensberg, gdy poznała Joshuę.

Christine zdała sobie sprawę, że to historia, której na pewno nie opowiedziałby jej rok temu. Pamiętała, jak sucho i zdawkowo mówił o swoich majątkach i rodzinie. Zrozumiała, że książę próbuje się przed nią otworzyć, tak jak ona przed nim wczoraj.

Mówił przez prawie całą drogę do Alvesley. Nie musiała go nawet do tego zachęcać. Niepytany opowiedział jej o całym swoim rodzeństwie i o tym, jak poznali swoich współmałżonków. Wspomniał też o kilku okropnych miesiącach w lecie 1815 roku, gdy myśleli, że lord Alleyne zginął pod Waterloo. Był w Belgii wraz z personelem ambasady i został wysłany na pole bitwy z listem do księcia „wellingtona od ambasadora brytyjskiego.

– I nagle, gdy wróciliśmy do Lindsey Hall po ślubie Morgan, on po prostu czekał na nas na tarasie.

Christine poczuła, jak coś ściskają za gardło.

– To musiała być dla was naprawdę cudowna chwila – wykrztusiła.

– Tak – potwierdził. – Okazało się, że Alleyne został postrzelony w udo i spadł z konia tak nieszczęśliwie, że uderzył się w głowę i na kilka miesięcy stracił pamięć. Rachel go znalazła i pielęgnowała, dopóki nie wrócił do zdrowia.

Patrzyła na niego zdumiona, że jest zdolny do głębszych wzruszeń. Mimo szorstkiego tonu i surowej miny widać było, że bardzo mocno przeżył całą tę historię.

„I nagle… on po prostu czekał na nas na tarasie”.

Czy książę zdawał sobie sprawę, jak bardzo się odsłonił w tych kilku prostych słowach?

Zamrugała gwałtownie i odwróciła głowę. Jak wytłumaczyłaby mu powód swych łez, gdyby je dostrzegł?

Wkrótce dotarli do Alvesley, pięknej i okazałej rezydencji. Książę pomógł jej zsiąść z konia i oddał oba wierzchowce pod opiekę stajennemu. Weszli do środka. Christine poczuła ulgę, że nie będzie już przebywać z księciem sam na sam. Zaczynał burzyć jej uprzedzenia. Wcale nie była pewna, czy to się jej podoba. Pragnęła wrócić do swej spokojnej egzystencji bez żalu, ze świadomością, że wybrała ją nie tylko rozumem, ale i sercem.

Przez następną godzinę nie mogła się nadziwić, że tak dalece utraciła kontrolę nad własnym życiem. Jak na kogoś, kto z niechęcią myślał o powrocie do eleganckiego towarzystwa, zarówno zeszłego roku w Schofield, jak i tej wiosny na ślubie Audrey w Londynie, spędzała z nim zatrważająco dużo czasu. Najpierw z Bedwynami, a teraz jeszcze z mieszkańcami Alvesley.

Została przedstawiona hrabiemu i hrabinie Redfield oraz wice – hrabiostwu Ravensberg. Dwojgu ostatnim przyjrzała się z zaciekawieniem, znając ich historię. Potem zaczęła się prezentacja pozostałych osób, które przebywały w Alvesley z wizytą. Nie było wśród nich nikogo bez tytułu. Hrabia i hrabina Kilbourne. Diuk Portfrey z żoną. Lady Muir. Hrabia i hrabina Sutton. Markiz Attingsborough i wicehrabia Whitleaf Wszyscy byli krewnymi wicehrabiny Ravensberg.

Christine czuła się przytłoczona całym tym splendorem. Na szczęście grono było tak liczne, a rozmowa tak ożywiona, że mogła znaleźć sobie ustronne miejsce przy oknie i na nowo wcielić się w rolę pobłażliwego obserwatora ludzkich śmiesznostek, wyłączonego z rozrywek towarzyskich.

Książę Bewcastle siedział z hrabią Redfield, diukiem Portfreyem i Bertiem. Spośród wszystkich zebranych to właśnie on wyglądał na arystokratę do szpiku kości, a także wydawał się najbardziej pociągającym mężczyzną. Dziwna myśl, skoro Christine sama przyznała, że lord Alleyne jest najprzystojniejszym z braci Bedwynów. Wicehrabia Whitleaf, wyjątkowo piękny mężczyzna, miał urzekające fiołkowe oczy, którymi właśnie czarował Amy Hutchinson. Markiz Attingsborough, wysoki, ciemnowłosy i niezwykle atrakcyjny, mógłby zawrócić w głowie każdej kobiecie. Hrabiemu Kilbourne'owi i wicehrabiemu Ravensbergowi także niczego nie brakowało…