Kilkoro gości poszło za nimi ścieżką przez las, wkrótce jednak zostali z tyłu, bo Christine i książę przyspieszyli kroku. Ścieżka prowadziła aż na wzgórza, gdzie wznosiła się fantazyjna budowla w kształcie zrujnowanej wieży.

– Czy można wejść na samą górę? – spytała Christine.

– Roztacza się stamtąd wspaniały widok na okolicę – odparł książę – ale schody są bardzo wąskie, strome i kręte. Może wolałaby pani pójść dalej, zamiast zatrzymywać się tutaj?

Christine zerknęła na niego z ukosa.

– Choć może jednak nie – rzekł. – O ile dobrze pamiętam wspinaczka na blanki starego zamczyska sprawiła pani wiele radości.

Roześmiała się.

Wchodziła bardzo ostrożnie, trzymając się zewnętrznej ściany, gdzie kręte schody były najszersze. Uniosła też rąbek sukni, żeby się nie potknąć. Widok z wieży wart był wysiłku. Zobaczyła, jak rozległy i wspaniały jest park w Lindsey Hall, jak liczne otaczają go folwarki.

Pomyślała, że gdyby powiedziała tak zamiast nie, byłaby panią tego wszystkiego. A także różnych majątków, o których książę mówił zeszłego lata. I on sam należałby do niej. Może jeszcze nie wszystko stracone?

Stał na szczycie schodów i patrzył bardziej na nią niż na panoramę okolicy.

– Doprawdy wspaniały widok – powiedziała, obracając się dookoła.

– Tak – przyznał.

On też był piękny. Elegancki w brązowo – beżowym stroju, białej koszuli i wysokich czarnych butach, z przystojną, surową twarzą wyglądał jak wcielenie wytwornego arystokraty. Marzenie każdego malarza portrecisty.

Stali dłuższy czas, wpatrując się w siebie.

Wreszcie książę podszedł bliżej i wskazał jakiś odległy punkt. Odwróciła się, by zobaczyć, co to takiego.

– Widzi pani ten niewielki budynek wśród drzew, na północ od jeziora? – spytał.

Wytężywszy wzrok, dostrzegła słomiany dach pokrywający okrągły budynek.

– Co to jest? – spytała. – Gołębnik?

– Tak – potwierdził. – Chciałbym go pani pokazać, ale to dość daleko.

– Myśli pan, że nie dam rady dojść?

– Wybierze się tam pani ze mną? – odwrócił się do niej i spojrzał jej w oczy.

– Tak – odparła i ogarnęło ją dziwne wrażenie, jakby zgodziła się na coś więcej.

Gdy zeszli z wieży, na wzgórze dotarła reszta grupy: pani Pritchard, lord Weston, lady Mowbury, Justin, Hermione i Basil. Tylko Audrey z sir Lewisem zostali daleko w tyle.

– Poprowadzę panią Derrick na przełaj – oznajmił książę. – Proszę się tym jednak nie przejmować. Ta ścieżka doprowadzi państwa z powrotem do domu, a po drodze znajdą państwo kilka pięknych miejsc na odpoczynek.

Przeszli kawałek w milczeniu i skręcili w prawo na porośnięty trawą pagórek, który opadał między drzewa otaczające jezioro. Książę znów podał jej ramię, gdyż zbocze było dosyć strome i trzeba było uważać, żeby się nie pośliznąć. Christine zignorowała ten gest, uznawszy, że jest tylko jeden rozsądny sposób zejścia na dół. Uniosła spódnicę ponad kostki i po prostu pobiegła.

Zbocze było bardziej strome i dłuższe, niż oceniła. Gdy dotarła na dół, miała wrażenie, że za chwilę wzięci w powietrze. Kapturek spadł jej z głowy, wiatr rozwiewał włosy. Krzyczała głośno z radości. Zauważyła, że spomiędzy drzew wychodzą dorośli z dziećmi. Pewnie większość z nich widziała jej niezbyt wytworne zejście. Roześmiała się i odwróciła, by popatrzyć na księcia, który schodził z najwyższym dostojeństwem, jakby spacerował po Bond Street.

– Jakie wspaniałe wzgórze, żeby się z niego turlać – zawołała do niego.

– Jeśli nie może się pani oprzeć pokusie, to proszę wejść z powrotem na górę i się sturlać – rzekł, znalazłszy się na dole. – Ja zadowolę się rolą widza.

Uniósł brwi, gdy na otwartą przestrzeń u stóp wzgórza wypadły rozbrykane dzieci, a za nimi pojawili się dorośli.

– Papo, ja chcę iść tam na górę! – krzyknął mały William do lorda Rannulfa.

– Na górę! – zażądał Jacques od ojca.

Daniel nawet nie pytał. Pobiegł pod górę, w którymś momencie odwrócił się i rzucił na dół prosto w wyciągnięte ramiona lady Freyi. Uwolnił się z uścisku matki i popędził z powrotem.

Wyglądało na to, że pagórek stanie się na najbliższy czas placem zabaw wszystkich dzieci. Książę przyglądał się im przez chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a potem odwrócił się do Christine, by podać jej ramię. Uprzedziły go jednak Pamela i Pauline. Podbiegły i chwyciły ją za ręce, żądając, żeby na nie popatrzyła. Christine, śmiejąc się, patrzyła, jak dzieci biegną z górki na pazurki. Beatrice pierwsza zaplątała się we własne nogi i zaczęła płakać. Ojciec porwał ją na ręce, posadził sobie na ramionach i pogalopował między drzewa. Miranda pociągnęła lorda Rannulfa parę kroków w górę i udawała, że zbiega. Ten chwycił ją za rączki i okręcił dookoła. Dziewczynka zaśmiała się i poprosiła jeszcze. Hannah kręciła się w kółko, klaszcząc i szczebiocząc do lorda Aidana. W końcu straciła równowagę i klapnęła na pupę.

Hałas był ogłuszający.

– Phillip i Davy idą na samą górę! – wrzasnęła na całe gardło Pamela. Podbiegła do Christine i złapała ją za rękę. – Moja przyjaciółka Becky i ja też chcemy tam pójść. Chodź z nami, kuzynko Christine.

Becky chwyciła ją za drugą rękę. Christine nie przyszło nawet do głowy, aby odmówić, mimo że właśnie zbiegła ze zbocza. Dzielnie pomaszerowała z dziewczynkami pod górę. Zatrzymała się w połowie stoku, by popatrzeć na chłopców, którzy pędzili na dół z mrożącymi krew w żyłach okrzykami.

– Wiecie, o wiele przyjemniej byłoby się stąd sturlać, niż zbiec – powiedziała, gdy dotarły na szczyt.

– Turlać? – zachichotała Becky. – Jak?

– Trzeba się położyć na boku z wyprostowanymi nogami i złączyć ręce nad głową – wyjaśniła Christine. – A potem się sturlać aż na sam dół. Nigdy nie widziałam wspanialszego zbocza do turlania się.

– Pokaż nam – zażądała Pamela.

– Dobrze, pokażę wam, jak się do tego przymierzyć – zgodziła się Christine. – Ale sama tego nie zrobię. Dorosłej damie to nie wypada, prawda?

Dziewczynki zachichotały, a Christine im zawtórowała. Położyła się wyprostowana na trawie, by zademonstrować idealną postawę przy turlaniu.

– To bardzo proste – zapewniła. – Jeśli nie będziecie mogły zacząć, to ja was lekko popchnę. Jak już zaczniecie, nie trzeba będzie…

Krzyknęła. Cztery rączki przy wtórze chichotu popchnęły ją i zaczęła się turlać ze wzgórza. Przez chwilę myślała, by spróbować się zatrzymać. Wiedziała jednak z doświadczenia, że mogłaby sobie zrobić krzywdę, zwłaszcza na tak stromym zboczu. Poza tym wymachując rękami i nogami, wyglądałaby idiotycznie. A potem już nie miała szansy się zatrzymać. Krzycząc i śmiejąc się, stoczyła się z zatrważającą prędkością na sam dół.

Oszołomiona i kompletnie rozkojarzona usiadła. Dwoje silnych ramion uniosło ją do góry. Zajrzała w posępne srebrzyste oczy. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, do kogo należą te ramiona i oczy. Zauważyła, że wszyscy oprócz niego się śmieją.

Rozległy się kolejne piski, gdy dziewczynki sturlały się ze wzgórza jej śladem. Teraz wszystkie dzieci chciały się turlać, zamiast zbiegać z górki. Phillip i Davy już pędzili na szczyt.

– Spełniło się pani pragnienie, pani Derrick – rzucił książę Bewcastle.

– Niezły popis! – pochwalił lord Rannulf i uśmiechnął się szeroko.

– Bardzo pani zazdroszczę – powiedziała lady Freyja. – Nie robiłam tego od lat. Ale dzisiaj zrobię. Davy, poczekaj na mnie!

Christine pospiesznie doprowadziła strój do porządku i energicznie otrzepała się z trawy.

– Wulf, pani Derrick pokazała już dzieciom, jak się naprawdę dobrze bawić i jeszcze postawiła poważne wyzwanie przed Free – odezwał się lord Alleyne. – Może teraz ty pokażesz jej jezioro?

– Tak zrobię, dziękuję, Alleyne – odparł szorstko książę. – Jeśli pani Derrick sobie tego życzy. Madame?

– Oczywiście, bardzo proszę – powiedziała ze śmiechem i ujęła podane jej ramię. – Chyba już dostatecznie wystawiłam się na pośmiewisko.

Hrabia Rosthorn mrugnął do niej.

Książę poprowadził Christine między drzewa. Zostawili śmiech i wrzawę za sobą.

– Chciałam tylko pokazać dziewczynkom, jak to się robi – wyjaśniła, gdy cisza zaczynała się krępująco dłużyć. – One mnie popchnęły.

Milczał.

– To musiał być okropny widok – ciągnęła. – Pańskie rodzeństwo uznało mnie chyba za dosyć żałosną istotę.

Nadal milczał.

– Pan też – dodała.

Nie wiedziała, co i jak zrobił, ale w mgnieniu oka znalazła się oparta plecami o drzewo, a książę Bewcastle pochylał się nad nią z posępną i groźną miną. Oparł dłoń o pień tuż przy jej głowie.

– Czy panią to obchodzi, pani Derrick? – spytał. – Czy panią obchodzi, co ja myślę?

Wiedziała, co myśli. Najwyraźniej był na nią wściekły. Uważał ją za prostaczkę, niezachowującą się, jak przystało damie. Właśnie urządziła na oczach jego rodziny widowisko, które w pełni to zilustrowało. A przecież była jego gościem. Jej zachowanie przynosiło mu ujmę. Nagle przypomniała sobie uwagi Hermione z wczorajszego wieczoru.

– Nie – odparła. Wiedziała jednak, że to nieprawda. Obchodziło ją, i to bardzo.

– Tak myślałem. – Spojrzał na nią lodowato.

– Pan po prostu nie lubi dzieci, prawda? – powiedziała.

– I wszystkiego, co przypomina o dzieciństwie, swobodzie i nieskrępowanej radości. Chłód, powaga i dostojeństwo, tylko to się dla pana liczy. Tylko to. Oczywiście, że nie obchodzi mnie, co pan o mnie myśli.

– Tak czy inaczej, powiem pani – rzucił. Oczy płonęły mu dziwnym zimnym blaskiem, który uznała za gniew. – Myślę, że została pani zesłana na ziemię, by nieść ludziom światło. I że powinna pani porzucić przekonanie, iż mnie zna i rozumie.

– Och! – Oparła się mocniej o pień. – Nienawidzę, gdy pan to robi. Już mi się wydawało, że zaczynamy się porządnie kłócić. I akurat wtedy pan zbija mnie z pantałyku. Co pan powiedział?

– Że pani mnie wcale nie zna – odparł.