Lord Alleyne Bedwyn był na wsi z żoną Rachel i ich urodzonymi zeszłego lata bliźniaczkami. Wuj Rachel, baron Weston, w którego majątku mieszkali, znów chorował na serce i nie chcieli zostawiać go samego. Morgan, najmłodsza siostra, przebywała w Kent. Wprawdzie przyjechała ze swym mężem hrabią Rosthornem na kilka tygodni do stolicy, ale że londyńskie powietrze nie służyło ich synkowi, wróciła z dzieckiem do domu. Rosthorn został i odwiedzał ich, kiedy tylko mógł, a po zakończeniu sesji parlamentu ruszył niezwłocznie z powrotem, by do nich dołączyć na dobre. Przed odjazdem wyznał Bewcastle'owi, że jeśli w przyszłości jego żona i dzieci nie będą mogli mu towarzyszyć, to on po prostu zostanie w domu, a parlament niech piekło pochłonie. Powiedział: „dzieci”, co zapewne oznaczało, że również Morgan spodziewała się kolejnego potomka.

Wulfric cieszył się, że jego rodzeństwo założyło rodziny i prowadzi ustatkowane życie. Ale bez nich Bedwyn House był przeraźliwie pusty. Nawet Morgan nie zatrzymała się tu, gdy przyjechała do Londynu.

Lindsey Hall, siedziba rodowa w Hampshire, wyda się mu jeszcze bardziej puste.

Chyba właśnie ta myśl pchnęła Wulfrica do nietypowej jak na niego impulsywnej decyzji kilka dni temu. Przyjął zaproszenie lady Renable, przekazane przez jej brata, wicehrabiego Mowbury'ego, by spędzić dwa tygodnie w Schofield w Gloucestershire. Nigdy nie uczestniczył w dłuższych spotkaniach towarzyskich. Uważał, że to najnudniejszy sposób spędzania czasu. Oczywiście Mowbury zapewniał go, że towarzystwo będzie przednie, dyskusje ożywione i na poziomie, a co więcej, będzie można wędkować, ale dwa tygodnie w tym samym gronie, nieważne jak przyjemnym, może się okazać nader męczące.

Wulfric odchylił się do tyłu, wsparł łokcie na podpórkach i splótł dłonie. Wpatrywał się w przestrzeń niewidzącym wzrokiem. Tęsknił za Rose bardziej, niż był skłonny przyznać. Przez dziesięć ostatnich lat była jego kochanką. Zmarła w lutym. Zaczęło się od pozornie niegroźnego przeziębienia, które jednak rozwinęło się w poważne zapalenie płuc. Lekarz mógł jedynie łagodzić jej cierpienie. Śmierć Rose była dla Wulfrica ciężkim szokiem. Nie odstępował jej przez całą chorobę i był przy niej w chwili śmierci.

Czuł się okropnie, jakby naprawdę owdowiał.

Z Rose łączył go bardzo wygodny układ. Na miesiące, które musiał spędzać w Londynie, wynajmował jej luksusowy apartament w mieście. Latem on jechał do Lindsey Hall, ona zaś wracała na wieś, do ojca, który był kowalem. Podczas pobytu w mieście Wulfric spędzał większość nocy u Rose. Nie łączyła ich ogromna namiętność – wątpił, czy w ogóle jest zdolny do namiętności – ani też głębsza przyjaźń, ze względu na różnicę pochodzenia i wykształcenia. Ale było im razem dobrze. Książę miał pewność, że Rose jest tak samo zadowolona z ich związku, jak on. Gdyby nie była, po ponad dziesięciu wspólnych latach wiedziałby o tym. Cieszył się, że nie spłodził z nią dzieci. Łożyłby na ich utrzymanie, ale czułby się niezręcznie, mając nieślubne potomstwo.

Śmierć kochanki pozostawiła w jego życiu ogromną pustkę. Od lutego nie współżył z kobietą. Nie znalazł nikogo na miejsce Rose. I nawet nie szukał. Ona wiedziała, jak go zadowolić i sprawić mu rozkosz. Teraz musiałby się przyzwyczajać do kogoś innego. A w wieku trzydziestu pięciu lat czuł się na to trochę za stary.

Oparł brodę na rękach.

Miał trzydzieści pięć lat i wypełnił wszystkie swoje obowiązki związane z tytułem księcia Bewcastle. Wszystkie z jednym wyjątkiem. Nie ożenił się i nie spłodził dziedzica. Wiele lat temu był bliski spełnienia również tej powinności. Był wtedy młody i jeszcze pełen nadziei, że uda mu się połączyć osobiste szczęście z obowiązkiem. Jednak tego wieczoru, gdy miały zostać ogłoszone jego zaręczyny, jego przyszła żona rozegrała skomplikowaną intrygę, by uniknąć małżeństwa, przed którym się wzdragała. A zbyt się bała księcia oraz swego ojca, by po prostu powiedzieć prawdę.

Czy książę mógł wybrać jakąś kobietę na swoją żonę i oczekiwać zadowolenia z takiego związku? Kto poślubiłby księcia dla niego samego? Kochankę zawsze można odprawić. Żony już nie.

Przez te wszystkie lata, które upłynęły od czasu rozstania z lady Marianne Bonner, pozwalał sobie na ten jeden jedyny drobny bunt. Pozostawał wolny. I zaspokajał swoje potrzeby z Rose. Znalazł ją i wziął na utrzymanie niecałe dwa miesiące od tamtego katastrofalnego wieczoru.

A teraz Rose nie żyła. Została jego sumptem pochowana na wiejskim cmentarzu w pobliżu domu ojca. Książę Bewcastle zadziwił całą okolicę, gdy pojawił się na pogrzebie.

Do diabła, czemu zgodził się pojechać do Schofield z Mowburym? Tylko dlatego, że nie chciał samotnie wracać do Lindsey Hall? Czy też nie mógł znieść myśli o dalszym przebywaniu w Londynie? To kiepski powód, nawet jeśli Mowbury jest naprawdę inteligentny i ciekawie się z nim rozmawia, a według jego słów również reszta gości miała być na odpowiednim poziomie. Tak czy inaczej, lepiej by spędził lato, wizytując swoje majątki w Anglii i Walii. A po drodze odwiedziłby braci i siostry. Chociaż to ostatnie to nie najlepszy pomysł. Oni mieli teraz własne życie. Mieli mężów i żony, i dzieci. I chyba wszyscy byli szczęśliwi. Tak, wszyscy.

Cieszył się ich szczęściem.

Książę Bewcastle siedział samotny pośród przepychu swej londyńskiej rezydencji i patrzył w milczeniu w przestrzeń, opierając brodę na dłoniach.

2

Powóz barona Renable'a podjechał wczesnym rankiem i zabrał Christine do Schofield. Zaaferowana Melanie z wdzięcznością przyjęła propozycję pomocy w ostatnich przygotowaniach. Christine wpadła na chwilę do przeznaczonego dla niej pokoiku na tyłach domu, z którego roztaczałby się widok na ogród warzywny, gdyby nie zasłaniały go dwa kominy. Zdjęła kapturek, poprawiła loki i rozpakowała swój skromny bagaż. Potem pobiegła do pokoju dziecinnego i przywitała się z dziećmi. Resztę poranka i wczesne popołudnie spędziła, biegając na posyłki tam i z powrotem. Zapewne biegałaby tak do końca dnia, gdyby Melanie nie zauważyła jej, jak wchodzi na górę ze stosem ręczników i nie zaprotestowała na jej widok.

– Christine, musisz się przebrać – oznajmiła, przyciskając dłoń do serca. – I zrób coś z włosami. Powiedziałam, że możesz pomóc, ale co nie oznacza, że masz być traktowana jak pokojówka. Czy to, co widzę w twoich rękach, to są naprawdę ręczniki? W tej chwili idź do swojego pokoju i zacznij się zachowywać jak gość.

Pół godziny później Christine pojawiła się na dole w swojej prawie najlepszej, choć nie najmodniejszej muślinowej sukni. Jej wyszczotkowane włosy aż lśniły. Była wściekła, że dała się wmanewrować w całą tę sytuację. Wolałaby jak co tydzień udzielać w szkole lekcji geografii i przynajmniej dobrze się przy tym bawić.

– O, tutaj jesteś – zawołała Melanie na jej widok. Chwyciła ją za rękę i mocno, niemal boleśnie ścisnęła. – Będzie świetna zabawa. Jeśli tylko o czymś nie zapomniałam. I jeśli nie zacznę wymiotować na widok zbliżających się gości. Dlaczego zawsze przy takich okazjach robi mi się niedobrze? To takie prostackie.

– Wszystko uda się tak wspaniale, że zostaniesz okrzyknięta najlepszą panią domu tego lata – zapewniła przyjaciółkę Christine.

– Naprawdę tak uważasz? – Melanie znowu przycisnęła dłoń do serca, jakby chciała uspokoić jego gwałtowne bicie. – Podobasz mi się w krótkich włosach. Omal nie dostałam waporów, gdy powiedziałaś, że chcesz je obciąć, ale wyglądasz młodo i ładnie, jakby ktoś cofnął czas. Nie, żebyś kiedykolwiek nie była ładna. Jestem śmiertelnie zazdrosna. Bertie, coś ty powiedział?

Stojący nieopodal lord Renable odchrząknął.

– Zbliża się powóz – oznajmił i popatrzył na żonę, jakby miał ich nawiedzić komornik i skonfiskować wszystkie ich dobra. – Christine, ty idź na górę i się schowaj. Możesz się cieszyć jeszcze godziną wolności.

Melanie głośno nabrała powietrza i w mgnieniu oka przeobraziła się w miłą, dystyngowaną panią domu, która nigdy w życiu nie czuła zdenerwowania ani nudności w chwilach napięcia.

Przez moment znów groziło jej załamanie nerwowe, gdy spojrzała po sobie i zauważyła, że trzyma w prawej ręce szklankę z nie – dopitą lemoniadą.

– Niech ktoś to ode mnie zabierze! – rozkazała, rozglądając się za najbliższym lokajem. – Dobry Boże, mogłam to wylać na czyjeś buty albo suknię.

– Ja to wezmę – powiedziała Christine i roześmiała się. – Oblewanie kogoś o wiele bardziej przystoi mnie niż tobie. Zabiorę stąd swoją osobę i lemoniadę, zanim narobią szkody.

Ruszyła po schodach w stronę żółtego saloniku, gdzie miała czekać, aż dołączą do niej pozostałe damy. Z nieznanych powodów Melanie zawsze po przyjeździe gości trzymała panie i panów osobno, dopóki nie mogła ich wszystkich zaprosić do salonu na podwieczorek i oficjalnie rozpocząć spotkania.

Christine zatrzymała się na chwilę na podeście ponad holem i przechyliła przez balustradę. Powóz, który usłyszał Bertie, musiał być bliżej, niż mu się wydawało. Pierwsi goście właśnie wchodzili do środka. Christine nie mogła się oprzeć, by zerknąć, czy to ktoś, kogo zna.

Dwóch dżentelmenów. Jeden był ubrany w za duży, pognieciony brązowy surdut, granatowe pantalony lekko wypchane na kolanach i znoszone buty. Jego halsztuk wyglądał, jakby został zawiązany bez pomocy lokaja ani nawet lusterka, kołnierzyk koszuli zwisał niedbale z braku krochmalenia, a jasne włosy sterczały na wszystkie strony. Hector Magnus, wicehrabia Mowbury.

– Ach to ty, Mel – zwrócił się z niepewnym uśmiechem do siostry, jakby spodziewał się, że w jej domu przywita go ktoś inny. – Jak się masz, Bertie?

Christine uśmiechnęła się ciepło. Zawołałaby do Hectora, gdyby nie obecność drugiego dżentelmena. Był całkowitym przeciwieństwem wicehrabiego. Wysoki, dobrze zbudowany, ubrany z wyszukaną elegancją w surdut z przedniego niebieskiego sukna, szarą haftowaną kamizelkę, ciemnoszare pantalony i wysokie, lśniące buty z białymi cholewkami. Kołnierzyk śnieżnobiałej koszuli miał należycie wykrochmalony, a halsztuk zawiązany zgrabnie, choć w raczej klasycznym stylu. W ręce trzymał cylinder. Jego włosy były ciemne, gęste i dobrze ostrzyżone.