– Ależ mnie z nikim nie łączy uczucie – zaprotestowała.

– Niektóre osoby tak odpowiadają na pytania, by uniknąć odpowiedzi – rzucił.

– Wasza Wysokość, nie wydaje mi się, bym mogła być szczęśliwa, czy to jako żona księcia, czy kominiarza – powiedziała. – Powinnam więc bardzo uważać, by nie obdarzyć uczuciem ani jednego, ani drugiego. Czy wolałabym umrzeć, niż poślubić ukochanego mężczyznę, tylko dlatego, że jest na przykład kominiarzem albo księciem? Gdybym odpowiedziała twierdząco, czy nadawałabym się na heroinę jakiejś szekspirowskiej tragedii? Jak pan myśli? Nawet bym się tego nie dowiedziała. Byłabym martwa. Unosiłabym się na powierzchni jeziora, a włosy opływałyby mnie ciemną falą. Chociaż nie, przecież obcięłam je na krótko.

Serce w nim zamarło.

Ona go nie chce i wyraźnie ostrzega, tak jak w Hyde Parku, że nic nie może zrobić, by skłonić ją do zmiany zdania. Była nie lada wyzwaniem. Nie mógł jej zaimponować swoim tytułem czy ogromną fortuną, a nie umiał zabiegać o względy kobiety jak zwykły mężczyzna. A gdyby nawet potrafił, ona pozostałaby niewzruszona, ponieważ jest też księciem i bogatym człowiekiem.

Christine Derrick twardo stąpała po ziemi. Ale się myliła. Jeśli ma się do wyboru marzenie i prozę życia, to dlaczego wybierać tę ostatnią? Tylko dlatego, że tak nakazuje rozsądek? Czemu nie sięgnąć po marzenie? Czemu nie zaryzykować i nie spróbować żyć pełnią życia?

I czy to naprawdę on, Wulfric Bedwyn, snuje takie myśli i marzy o zbuntowaniu się przeciwko wszystkiemu, co rządziło jego życiem od ponad dwudziestu lat? Czy naprawdę byłby gotów zaryzykować?

Ale przecież zaprosił ją tutaj.

Zaczynał podejrzewać, że jest w niej nie tylko zakochany, ale stała mu się niezbędna do szczęścia. Sama myśl o tym wydała mu się dziwna i zatrważająca. Nigdy nie szukał szczęścia. Uważał, że jest nieważne. I nigdy naprawdę w nie nie wierzył. Chociaż nie. Przez ostatnie trzy lata patrzył, jak jego bracia i siostry po kolei znajdowali szczęście i cieszyli się nim na co dzień. Widział, jak chłodni, czasem wręcz nieczuli Bedwynowie, nie tracąc niezależności, zakładają rodziny i cieszą się domowym ogniskiem. I choć w pełni nie zdawał sobie z tego sprawę, czuł się pominięty i trochę im zazdrościł.

Doskwierała mu samotność.

Milczenie się przeciągało. W końcu stało się jasne, że ona nie zamierza go przerwać.

– Pani Derrick, należy mieć nadzieję, że jeśli kiedykolwiek zostanie pani heroiną dramatu, to nie tragiczną, ale romantyczną – powiedział. – Być może gdzieś żyje nauczyciel, który zyska pani oddanie i dozgonną miłość. Życzę z nim pani wiele szczęścia. Tymczasem dołożę wszelkich starań, by pani i pozostali goście spędzili przyjemne i niezapomniane święta w Lindsey Hall.

W jej oczach nie było już śmiechu.

– Myślę, że pan nosi maskę – odparła. – Nie można przez nią przeniknąć. Czyja pana uraziłam?

– Słucham? – zatrzymał monokl w pół drogi do oka.

– Znów ma pan oczy jak bryły lodu – ciągnęła. – Oczy to zawsze najsłabszy punkt każdej maski. Człowiek, który ją nosi, musi patrzeć na świat, więc pozostają nieosłonięte. Ale pańskie oczy są częścią maski. Gdy w nie patrzę, nie mogę dostrzec nawet drobnej cząstki pana duszy.

Spojrzał na nią z chłodną wyniosłością, jak zawsze na wszystkich i wszystko. Jak mógłby inaczej? Jak mógłby zaryzykować…

– Może powinienem chodzić z sercem na dłoni – rzucił. – Wtedy nie musiałaby pani patrzeć mi w oczy. Ale przecież ja nie mam serca.

– Wasza Wysokość, mam wrażenie, że się kłócimy – powiedziała. – Tyle że pan robi to w swoim niepowtarzalnym stylu i staje się coraz bardziej lodowaty, w przeciwieństwie do reszty rozpalonych gniewem śmiertelników. Szkoda.

– Chciałaby więc pani zobaczyć mnie rozpalonego gniewem? – Uniósł brwi.

– O tak, bardzo – zapewniła.

– Nawet gdyby mój gniew był skierowany przeciwko pani?

Przyjrzała mu się, przechylając głowę na bok. W jej oczach znów czaił się śmiech.

– Tak – odparła. – Gdyby pan się rozgniewał, mogłabym z nim walczyć. Podejrzewam, że byłby pan nader niebezpiecznym przeciwnikiem, ale gdyby stracił pan panowanie nad sobą, może udałoby mi się dotrzeć do prawdziwego, żywego człowieka. Oczywiście jeśli gdzieś tam jest człowiek, a nie tylko książę do szpiku kości.

– Pani mnie obraża, madame – rzekł cicho i poczuł, jak narasta w nim gniew.

– Doprawdy? – Szeroko otworzyła oczy. – Czyżbym pana zraniła? Rozzłościła? Mam nadzieję, że i jedno, i drugie. Ja się tutaj nie wpraszałam, Wasza Wysokość. Nie chciałam przyjąć pańskiego zaproszenia i byłam w tej kwestii całkowicie szczera. To pan nalegał, by dać mu szansę. Chciał mi pan udowodnić, że jest w nim coś więcej niż to, co dotąd zobaczyłam. Nie widzę nic więcej. A jednak gdy zarzuciłam mu, że nosi maskę, że ukrywa się za lodowatymi oczami i wyniosłą pozą, pan zrobił się jeszcze bardziej chłodny i przytoczył moje własne słowa, żebym poczuła się niezręcznie. Cytuję: „Ale przecież ja nie mam serca”. Być może ma pan rację. Może nie ma żadnej maski i od początku widziałam pana takim, jaki jest naprawdę.

Pochylił się ku niej.

– Na Boga, my się naprawdę kłócimy – stwierdził. – Pani siedzi na wpół uśmiechnięta i mówi uprzejmym tonem, a ja zachowuję się ze zwykłym u mnie chłodem. Jeśli jednak zaraz nie przerwiemy, za chwilę zaczniemy zwracać na siebie uwagę. Dokończmy więc później, nie tu i nie teraz. Proszę wybaczyć, muszę się zająć innymi gośćmi. Czy odprowadzić panią, by mogła z kimś pokonwersować? Z lady Wiseman albo lady Elrick?

– Nie, dziękuje – odparła. – Tu mi dobrze.

Wstał, ukłonił się i odszedł w stronę stolików do gry. Stanął za lady Renable i patrzył jej przez ramię w karty, ale niczego nie widział.

Uświadomił sobie, że zepsuł tę rozmowę. Zamierzał spędzić z Christine Derrick parę minut na przyjemnej pogawędce, by miło poczuła się w jego domu i w jego towarzystwie. Chciał jej pokazać, że jest człowiekiem jak inni. A skończyło się kłótnią. On nigdy się nie kłócił i nikt nie próbował się z nim kłócić. Nikt nie śmiał. Czy dlatego wydawała mu się fascynująca, że miała odwagę?

I czy nadal uważał, że jest fascynująca? Zachowała się naprawdę niegrzecznie. Mówiła bez ogródek i nie chciała zostawić pewnych tematów w spokoju. Wspomniała o masce i lodowatych oczach. Sugerowała, że on nie tylko nie ma serca, ale także duszy. „Nie mogę dostrzec nawet drobnej cząstki pana duszy”.

Wziął głęboki oddech. Miał wrażenie, że za chwilę się rozpłacze.

Lady Renable zerknęła na niego przez ramię i się roześmiała. Do trzymanego w ręce wachlarzyka kart włożyła tę, którą miała właśnie wyłożyć na stół, i wybrała inną.

– Ma pan całkowitą rację, Bewcastle – powiedziała. – To niewłaściwa karta.

Do pani Derrick przysiadł się Justin Magnus. Rozmawiali i śmiali się wesoło. Znów wydawała się szczęśliwa i swobodna. Wulfric zacisnął zęby, żeby nimi nie zazgrzytać. Walczył z ogarniającą go zazdrością.

Jeszcze tego mu brakowało do ostatecznego upokorzenia.

16

Rodzeństwo Bedwynów ze współmałżonkami zostało w salonie, gdy reszta gości udała się już na spoczynek. Wulfric wycofał się do biblioteki, swojego prywatnego królestwa.

– Szkoda, że Wulf nie został z nami – westchnęła Morgan.

– Zadziwiające, że został, dopóki nie wyszli wszyscy goście, a nie uciekł pod jakimś pretekstem – rzuciła Freyja.

– Jeszcze miałby uciekać – parsknął Rannulf. Usiadł na podłodze przy krześle Judith i oparł głowę na jej kolanach. – Przecież sam sprosił tu tych ludzi. Czy ktoś z was rozumie, dlaczego wybrał Elricka, Renable'a i całą resztę? Nic do nich nie mam, ale nie wyglądają mi na gości w typie Wulfrica.

– Ale pewnie dziękuje Bogu, że ich zaprosił – orzekł Aidan. Wcisnął się obok Eve, siedzącej w dużym fotelu, i objął ją. – Ciotka Rochester znowu zabawia się w swatkę. Sam nie wiem, kogo bardziej żałować, Amy Hutchinson czy Wulfa.

– Zjadłby ją na śniadanie już pierwszego dnia po ślubie – mruknęła Freyja pogardliwie. – Josh, chodź tu i pomóż mi wyjąć pióra z włosów. Strasznie się zaplątały.

– Powinnaś powiedzieć: proszę – zauważył Rannulf.

– Kochanie, nie musisz piorunować mnie wzrokiem – rzucił Joshua i uśmiechnął się szeroko. Usiadł na poręczy fotela żony, odsunął jej ręce i zajął się piórami. – To nie ja zarzuciłem ci brak manier.

– Może powinniśmy coś zrobić, żeby im pomóc – zasugerowała Eve. – Postarać się trzymać Amy i Wulfrica z dala od siebie.

– Ciotka Rochester użyje całego swego arsenału – stwierdził Alleyne. – Ona nie żartuje.

– Czy mogę się wtrącić? – spytał Gervase, stając plecami do kominka, – Wulfric doskonale da sobie radę z ciotką. Pomysł, by śpieszyć mu z pomocą, wydaje się absurdalny.

Większość obecnych zachichotała z aprobatą.

– Musimy tylko sprytnie zmylić jej uwagę – powiedziała Morgan, marszcząc brwi. – Podsunąć kogoś Amy albo Wulfowi.

– Mowbury nie nadaje się do tej roli – oznajmił Aidan. – Nigdy nie widziałem człowieka, który tak bujałby w obłokach. Chyba nawet nie zauważył tej dziewczyny. A jego brat jest od niej o głowę niższy. Zresztą to młodszy syn i na pewno nie spodobałby się ciotce Rochester.

– Co wcale nie dyskwalifikuje go jako potencjalnego zalotnika – zauważyła Judith.

– Jest chudy i łysieje – stwierdziła bez ogródek Freyja. – Na pewno nie spodoba się Amy.

– Zajmijmy się więc Wulfem – westchnęła Morgan. – Znajdźmy kogoś dla niego.

– Marne szanse, cherie – powiedział Gervase. – Jedna na milion?

– Jedyną kandydatką jest pani Derrick – powiedziała Freyja.

Joshua podał żonie ostatnie pióro i zachichotał.

– Wiele bym dał, by zobaczyć, jak Wulfric wyciągają z rzeki – rzekł. – A potem odwozi do domu w siodle przed sobą. Założę się, że nie było mu do śmiechu.

– Dzisiaj też miała spektakularne wejście – dodał Aidan. – Myślałem, że ciotce Rochester oko wyskoczy i stłucze jej lorgnon.