Melanie, Bertie i lokaj znikli już wewnątrz domu. Na tarasie pojawiła się energiczna kobieta w średnim wieku, najwyraźniej po to, by wprowadzić dzieci i ich nianię do środka innym wejściem. Phillip skinął jej głową i poinformował, że jego starsza siostra pochorowała się w podróży, a młodsza jest zmęczona, więc niania będzie jej bardzo wdzięczna za pomoc.

– Prawdziwy z ciebie dżentelmen – stwierdziła kobieta i uśmiechnęła się z aprobatą. – Taki zatroskany o swoje siostry.

Christine pomyślała, że lada moment zobaczy nad głową Phillipa aureolę.

– Wezmę ją od pani, madame. – Kobieta wyciągnęła ręce po Pauline.

Ta jednak zacisnęła ręce na szyi Christine, przekrzywiając jej przy okazji kapturek, wtuliła twarz w jej ramię i wyraźnie szykowała się do ataku histerii.

– Jest zmęczona i w obcym miejscu – powiedziała Christine. – Sama ją zaniosę do pokoju dziecinnego.

Pospiesznie ruszyła do drzwi wejściowych. Obawiała się, że zastanie je już zamknięte, ale nadal stały otworem. Ledwie weszła do holu, poczuła się straszliwie wymięta i potargana.

Wielki hol wejściowy z dębowym belkowaniem robił imponujące wrażenie. Naprzeciw drzwi znajdował się ogromny kominek, a przez całą długość korytarza ciągnął się dębowy stół obstawiony krzesłami. Na bielonych ścianach wisiały chorągwie, tarcze herbowe i broń. Z boku, za misternie rzeźbionym drewnianym ekranem, kryła się galeria dla minstreli. Z drugiej strony szerokie schody prowadziły na górę.

Zauważyła grupę ludzi ustawionych w szeregu ciągnącym się od drzwi. Ze zgrozą uświadomiła sobie, że chyba czekają na nią, jako że Melanie i Bertie już się przywitali i właśnie szli ku schodom.

Gdy oczy przyzwyczaiły się jej do półmroku, dostrzegła księcia Bewcastle'a, który postąpił ku niej i z nieodgadnionym wyrazem twarzy przywitał ją oficjalnym ukłonem. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale go uprzedziła.

– Przepraszam – wyjaśniła zdyszanym głosem. – Pamela się pochorowała, Phillip był nieznośny, a Pauline bliska histerii. Zostawiłam Pamelę z nianią, namówiłam Phillipa, żeby choć przez pięć minut zachowywał się jak dżentelmen, i przytuliłam Pauline, żeby ją pocieszyć. Jest bardzo zmęczona i przestraszona i nie chciała się ode mnie oderwać. Dlatego… – nagle język zaczął się jej plątać. Roześmiała się. – I oto jestem.

Pauline przywarła do niej jeszcze mocniej i przekręciwszy głowę, by spojrzeć na księcia, jeszcze bardziej przekrzywiła kapturek Christine.

– Witam w Lindsey Hall, pani Derrick – powiedział książę Bewcastle. Przez chwilę wydawało się jej, że w jego srebrzystych oczach zapłonęło dziwne światło. – Pozwoli pani, że jej przedstawię moją rodzinę.

Odwrócił się i wskazał starszą kobietę, w której Christine, choć nigdy nie została jej przedstawiona, rozpoznała jedną z dam uważanych za postrach towarzystwa.

– Markiza Rochester, moja ciotka – powiedział książę. – I markiz Rochester, jej mąż.

Christine dygnęła, na ile była w stanie z trzyletnią dziewczynką w ramionach. Markiza skinęła głową i omiotła ją od stóp do głów spojrzeniem, które jasno mówiło, że uznała ją za osobę bez żadnego znaczenia. Markiz, który był o głowę niższy od żony, ukłonił się i wymamrotał coś pod nosem.

– Lord Aidan Bedwyn z żoną – ciągnął Bewcastle, wskazując wysokiego bruneta, który wyglądał na wojskowego. Aidan był bardzo podobny do brata, tylko nieco szerszy w ramionach. Towarzysząca mu ładna ciemnowłosa dama uśmiechnęła się do Christine, gdy jej mąż się kłaniał.

– Ta mała chyba zaraz zaśnie – powiedziała.

– Lord Rannulf Bedwyn z żoną – kontynuował książę.

Lord Rannulf, olbrzym o długich jasnych włosach, przypominał saksońskiego wojownika. Jego żona była skończoną pięknością o ponętnych kształtach i płomiennie rudych włosach. Uśmiechnęła się do Christine, a lord Rannulf się ukłonił.

– Lady Renable już myślała, że pani uciekła – rzucił z wesołym błyskiem w oku.

– Ależ nie – zaśmiała się Christine. – Obawiam się jednak, że niania tych dzieci nie dożyłaby końca dnia, gdybym nie pospieszyła jej z pomocą. Trójka pociech zamknięta przez dwa dni w powozie to nie najlepsza kombinacja.

– Markiz i markiza Hallmere – oznajmił książę Bewcastle.

Ewidentnie to markiza pochodziła z rodziny Bedwynów. Niewysoka, podobna do lorda Rannulfa, odziedziczyła wydatny rodzinny nos i wyniosły sposób bycia.

– Pani Derrick – dygnęła formalnie.

Jej mąż, wysoki blondyn piękny jak młody bóg, ukłonił się i zapytał, jak minęła jej podróż.

– Dobrze, dziękuję, milordzie – odparła.

– Lord Alleyne Bedwyn z żoną – przedstawił książę.

Christine zauważyła, że lord Alleyne jest najprzystojniejszy z braci. Ciemnowłosy, szczupły i piękny mimo nieco wydatnego nosa, miał wesołe oczy, choć trudno było orzec, czy śmieją się szyderczo, czy po prostu promienieją radością życia. Ukłonił się szarmancko i spytał, jak się Christine miewa. Jego żona była złotowłosa i śliczna.

– Mój wuj znał pani zmarłego męża – powiedziała. – Pozwoli pani, że was sobie później przedstawię. Najpierw musi pani zanieść to biedactwo do pokoju dziecinnego i odpocząć po podróży.

– Hrabia i hrabina Rosthorn – rzucił książę, wskazując parę na końcu szeregu.

– Miło mi panią poznać, madame – powiedział hrabia z czarującym francuskim akcentem i się ukłonił.

– Pani Derrick, to miło z pani strony, że zajęła się tą małą – dodała hrabina.

Dotknęła buzi dziecka i uśmiechnęła się, gdy Pauline spojrzała na nią spod oka.

Lord Alleyne był najprzystojniejszy z braci, stwierdziła Christine, ale to hrabina Rosthorn, ciemnowłosa, gibka, o nieskazitelnych rysach, jest pięknością.

Książę Bewcastle dał jakiś niewidoczny sygnał – czyżby uniósł brwi? – i w holu pojawiła się służąca. Czekała w milczeniu o kilka kroków dalej.

– Madame, zostanie pani zaprowadzona do pokoju dziecinnego, a potem do przeznaczonych jej pokoi – oznajmił książę. – Za pół godziny ktoś się u pani pojawi, by wskazać jej drogę do salonu, gdzie będzie podany podwieczorek.

– Dziękuję – odparła Christine.

– A gdy Wulf mówi pół godziny, to ma na myśli dokładnie trzydzieści minut – rzucił lord Alleyne z uśmiechem.

Książę stał z obojętną miną. Czy to możliwe, że tak żarliwie nalegał, by tu przyjechała? Że zaprosił całą rodzinę Oscara tylko po to, by mieć pretekst, aby zaprosić także ją? W jego oczach widziała teraz tylko chłodną kurtuazję.

Gardziła sobą i nienawidziła się za to, że poczuła radość, gdy go zobaczyła. Prawdę mówiąc, stęskniła się za jego widokiem. Czyżby więc postanowiła skazać się na dożywotnią udrękę? Teraz, kiedy zobaczyła ten wspaniały główny hol jego domu, jego arystokratyczną do szpiku kości rodzinę i jego samego, zdała sobie sprawę, że nawet gdyby wiele ich łączyło jak kobietę i mężczyznę, ich związek i tak nie miałby szans powodzenia.

Pomysł, że miałaby zostać księżną, był po prostu idiotyczny.

Wyobrażała sobie, że zjawi się w Lindsey Hall elegancka, chłodna i dystyngowana. Odziana w nowe stroje, dama w każdym calu, przywita się z księciem Bewcastle'em i uśmiechnie zagadkowo, ani na chwilę nie tracąc kontroli nad sytuacją.

A w rzeczywistości…

Gdzieś w pół drogi między powozem Bertiego a drzwiami Lindsey Hall zgrzała się i spociła. Przekrzywił się jej kapturek. Zauważyła też, że suknia i płaszcz tak się jej zadarły, że widać było całą kostkę, na szczęście osłoniętą nowym trzewikiem.

I paplała bez opamiętania, gdy weszła do domu, zamiast poczekać, by się z nią przywitał, i dopiero wtedy zaszczycić go chłodnym, dystyngowanym uśmiechem.

Stanęła przed jego braćmi, siostrami i ich współmałżonkami oraz niesamowicie wyniosłą markizą Rochester w pomiętym ubraniu, przekrzywionym kapturku, z zarumienioną twarzą i dzieckiem w ramionach.

Na samą myśl o tym miała ochotę się rozpłakać.

To dość, by przekonać księcia Bewcastle'a, że żaden mężczyzna, a już na pewno nie on, nie chciałby spełniać jej oczekiwań.

15

Podczas podwieczorku Wulfric bardzo się starał skupiać uwagę na każdym z gości, tylko nie na Christine Derrick. Dopilnował, by na kolacji siedziała między Alleyne'em i Joshuą, jak najdalej od niego. Po jego lewej ręce usiadła lady Elrick, po prawej lady Mowbury.

Nie chciał, aby jego rodzina zaczęła podejrzewać, że Christine Derrick jest gościem honorowym.

Włożyła prostą jasnozieloną suknię z wysokim stanem, skromnym dekoltem i krótkimi rękawami, przystrojoną pojedynczą falbanką u spódnicy. Jak zwykle nie nosiła biżuterii i ozdób we włosach. Choć ładnie i gustownie ubrana, nie mogła świetnością stroju konkurować z jego siostrami, bratowymi i innymi obecnymi damami. Mimo to w końcu stołu, gdzie siedziała i rozmawiała z Joshuą i Alleyne'em, atmosfera była radosna, widać było, że ta trójka dobrze się bawi. A przynajmniej tak się Wulfricowi wydawało, jako że nie słyszał ani słowa z tego, co było tam mówione.

Gdy po kolacji panowie dołączyli do dam w salonie, Christine siedziała w kąciku z Eve, Rachel i panią Pritchard. Na chwilę ich spojrzenia się spotkały. Wulfric dostrzegł w jej oczach rozbawienie, jakby chciała mu powiedzieć, że kolejna próba, by z boku obserwować ludzkie słabostki, została udaremniona.

Zajął się pozostałymi gośćmi. Szybko wmanewrowano go w nader nudne zajęcie przewracania nut pannie Hutchinson, która zasiadła do fortepianu. Grała całkiem poprawnie, choć, jak mu się wydawało, nieco nerwowo. Gdy skończyła, pochwalił jej grę i odszedł napić się herbaty, którą nalewała Judith. Wkrótce jednak znów konwersował z panną Hutchinson i ciotką. Ta ostatnia po kilku minutach nagle oświadczyła, że wzywają małżonek i znikła pośród szumu piór wpiętych we włosy.

Markiz Rochester, grający w karty z Westonem, lady Mowbury i panią Pritchard, chyba nawet nie zdawał sobie sprawy, że jego połowica przebywa w tym samym pomieszczeniu.