– Znam je na pamięć – dodał. – Powiedziała pani, że mężczyzna, z którym mogłaby się pani związać, musi mieć miłe usposobienie, dobre serce i poczucie humoru. Kochać ludzi, dzieci, zabawę i żarty. Nie może być obsesyjnie skupiony tylko na sobie i własnej pozycji. Nie może być bryłą lodu. Musi mieć serce. Być towarzyszem, przyjacielem i kochankiem. Zapytała mnie pani, czy jestem w stanie jej to wszystko ofiarować. Lub choćby tylko część. Oczywiście sugerowała pani, że nie mogę pani tego dać.
Nie pamiętała ani słowa z tego, co powiedziała. Ale on pamiętał.
Zwilżyła usta językiem.
– Nie chciałam być okrutna – rzekła. – Chociaż nie, chyba jednak chciałam, bo przypominam sobie, że bardzo mnie uraził sposób, w jaki pan mi się oświadczył. Teraz jednak nie chcę być okrutna. Wyszłam kiedyś za mąż, ponieważ zakochałam się do szaleństwa. Byłam młoda i naiwnie wyobrażałam sobie, że pierwszy poryw romantycznego uniesienia zapewni mi szczęście na resztę życia. Nie chcę po raz drugi wychodzić za mąż. Gdybym miała znów się z kimś związać, to tylko z mężczyzną, który spełnia wymagania właśnie przez pana wymienione, a nie ma mężczyzny, który by je spełnił. Wolę więc pozostać niezamężna. Przepraszam, jeśli pana obraziłam. Nie wydaje mi się wprawdzie, by można było pana obrazić, a zwłaszcza by mógł pana obrazić ktoś tak nieważny jak ja. Jeśli jednak pana uraziłam, przepraszam.
– Chciałbym pani udowodnić, że znajdzie we mnie przynajmniej część cech, które powinien mieć pani wymarzony mężczyzna – nie dawał za wygraną.
– Co takiego?
Zatrzymała się i znów spojrzała mu w oczy. Tym razem nikogo nie było w pobliżu, zeszli bowiem z uczęszczanej ścieżki i znaleźli się w bardziej odosobnionej części parku.
– Ufam, że nie jestem tak całkiem bez serca, jak pani sugeruje – rzucił.
– Nie powiedziałam…
– Użyła pani wyrażenia „mąż o dobrym sercu” – przerwał jej.
Patrzyła na niego bez słowa. Nagle przypomniała sobie coś, co z rozmysłem wyrzuciła z pamięci. Wyraz jego oczu, gdy wychodził z ogrodu w Hyacinth Cottage. I słowa, które wtedy powiedział. „Kogoś, kto ma serce. Nie, pani Derrick, zapewne ma pani rację. Ja chyba nie mam serca. A w takim wypadku brak mi też wszystkiego, o czym pani marzy, prawda?” Miała wtedy wrażenie, że pękło jej serce.
– Nie powinnam była tak mówić – odparła. – Proszę mi wybaczyć. Obawiam się jednak, że nie jest pan ucieleśnieniem moich marzeń. Pan jest księciem Bewcastle'em i w pańskim świecie nie można mu nic zarzucić. Budzi pan szacunek, posłuszeństwo, nawet lęk. Atrybuty niezbędne arystokracie z pańską pozycją. Ja jednak oczekuję czego innego od towarzysza życia.
– Jestem mężczyzną, nie tylko księciem – rzucił.
Żałowała, że to powiedział. Miała wrażenie, jakby wielka pięść uderzyła ją prosto w żołądek, odbierając oddech i podcinając nogi.
– Wiem – szepnęła. – Wiem.
– Ten mężczyzna nie jest pani obojętny – stwierdził.
– Tak.
Na moment dotknął jej policzka. Zamknęła oczy. Jeszcze chwila i wybuchnie płaczem. Albo rzuci się mu w ramiona i zacznie błagać, by jeszcze raz się jej oświadczył, by mogła żyć z nim długo i nieszczęśliwie.
– Niech mi pani da szansę – poprosił. – Niech pani przyjedzie do Lindsey Hall.
– To nie ma sensu – odparła, otwierając oczy. – Nic się nie zmieni. Ani pan, ani moje do niego uczucia. Ani ja sama.
– Niech mi pani da szansę – powtórzył.
Nigdy nie słyszała, żeby się śmiał. Nie widziała nawet, żeby się uśmiechał. Nie mogła przecież wyjść za wiecznie ponurego człowieka. Sztywnego, wyniosłego i zimnego jak lód. Taki się jej w tej chwili wydawał. Ale przecież właśnie błagał o szansę, by mógł ją przekonać, że jest inny.
– Pan mnie zdławi – powiedziała w końcu. Zamrugała gwałtownie, gdy poczuła łzy napływające jej do oczu. – Odbierze mi całą energię i radość. Zgasi pan we mnie ogień i werwę.
– Niech mi pani da szansę – poprosił po raz trzeci. – Postaram się jeszcze podsycić ten ogień i zwiększyć pani radość.
Odwróciła się od niego.
– Wracajmy – rzekła cicho. – Proszę mnie odprowadzić do domu. Nie powinnam była się zgodzić na ten spacer. Nie powinnam była przyjeżdżać do Londynu. Ani zjawiać się wtedy w Schofield.
– Ja powtarzam sobie dokładnie to samo – rzucił szorstko. – A jednak spotkaliśmy się i ciągle spotykamy. Coś nas łączy i to coś nie wygasło, choć mieliśmy nadzieję, że wystarczy jedna noc, tamta noc w czasie balu. Niech pani przyjedzie do Lindsey Hall. Proszę obiecać, że przyjmie pani zaproszenie i nie zostawi mnie samego z gośćmi, których zaproszę tylko ze względu na nią.
– Chce pan, bym przyjechała tylko po to, żeby pokazać mu, jak bardzo do siebie nie pasujemy? – zawołała, odwracając się gwałtownie do niego. – By uświadomić panu, jak bardzo się różnimy i jak bardzo będziemy ze sobą nieszczęśliwi, jeśli się zwiążemy?
– Tak, choćby tylko po to – odparł. – Jeśli zdoła mnie pani o tym przekonać, wyświadczy mi pani ogromną przysługę. Pomoże mi pani uwolnić się od niej.
– To nie będzie przyjemna Wielkanoc – oznajmiła. – Ani dla pana, ani dla mnie.
– Mimo wszystko proszę, żeby pani przyjechała.
Westchnęła głośno i przypomniała sobie słowa Eleanor. Oto najlepszy moment, by wykazać się silną wolą.
– Dobrze – zgodziła się. – Przyjadę.
Na chwilę w jego oczach mignął błysk triumfu.
– A teraz proszę mnie odprowadzić do domu, jeśli łaska – poleciła.
Spełnił jej prośbę. Milczeli przez całą drogę powrotną. Nie chciał wejść do środka. Zresztą wcale go do tego nie zachęcała. Na chodniku przed domem ujął jej dłoń i uniósł do ust, a potem spojrzał jej w oczy.
– Proszę pamiętać, co pani obiecała – powiedział.
– Dobrze. – Cofnęła rękę. – Nie zapomnę.
14
Wulfric już nie mógł cieszyć się w Lindsey Hall ciszą i spokojem. Dom był pełen rodzeństwa, ich żon, mężów, dzieci i innych bliskich im osób. Bedwynowie zawsze byli hałaśliwą gromadą, ale teraz, gdy znacznie ich przybyło i nie widzieli się od jakiegoś czasu, robili dwa razy tyle hałasu co zwykle.
Freyja i jej mąż Joshua, markiz Hallmere, przybyli z dwuletnim synem Danielem i trzymiesięczną córeczką Emily. Freyja szybko doszła do siebie po porodzie. Uwielbiała bawić się z Danielem na podłodze, niekoniecznie w pokoju dziecinnym. Poza tym Daniel spędzał większość czasu, galopując po domu na ramionach ojca.
Alleyne i jego żona Rachel oraz Morgan z Gervase'em, hrabią Rosthornem, zjawili się tego samego dnia. I również przywieźli ze sobą dzieci. Alleyne i Rachel półtoraroczne bliźniaczki Laurę i Beatrice, a Morgan i Gervase dwuletniego Jacques'a i dwumiesięcznego Jules'a. Rachel spodziewała się kolejnego potomka, ale nie było to jeszcze zbyt widoczne. Alleyne'owi i Rachel towarzyszył baron Weston, wuj Rachel, który wrócił do zdrowia po kłopotach z sercem.
Następnego dnia przyjechali Rannulf i Judith z trzyletnim Williamem i roczną Mirandą. William od razu zażądał, by ojciec woził go na ramionach po domu. Dobroduszna reakcja Rannulfa na to kategoryczne żądanie wymownie świadczyła o surowości ojcowskiej władzy w ich rodzinie. Jacques, nie chcąc być gorszy, również poprosił swego ojca o przyjęcie roli rumaka, tyle że grzeczniej. Tak długo ciągnął go za chwost przy bucie, aż został zauważony. Wtedy wyciągnął ręce do góry.
Głośno rżący ojcowie z piszczącymi chłopcami na ramionach stali się normalnym widokiem na korytarzach i schodach Lindsey Hall. Czasami Wulfric widział w roli jeźdźca jedną z bliźniaczek, ale nie potrafił powiedzieć którą.
Aidan i jego żona Eve przyjechali z panią Pritchard, ciotką Eve, i trójką dzieci, dziesięcioletnim Davym, ośmioletnią Becky i niemal roczną Hannah. Davy i Becky byli właściwie przybranymi dziećmi, lecz Aidan i Eve nie pozwalali, by tak o nich mówiono. Traktowali całą trójkę jednakowo. Davy zwracał się do nich: ciociu i wujku, a Becky: mamo i papo.
Davy stał się ulubieńcem chłopców. Bezlitośnie porzucili ojców na rzecz starszego kuzyna, który zjeżdżał po poręczach, gdy nikt z dorosłych nie widział. Natomiast dziewczynki zgromadziły się wokół Becky, niczym pisklęta wokół kwoki.
Wulfric, choć szczęśliwy, był też trochę zmęczony. A że gwar rozmów rósł z przyjazdem każdego kolejnego członka rodziny, wycofał się do swego sanktuarium – do biblioteki – tak jak wtedy, gdy jeszcze wszyscy mieszkali razem.
Jako ostatni przybyli ciotka i wuj, markizostwo Rochester. Ciotka była siostrą ojca i zasłużenie cieszyła się opinią groźnego smoka. Przywiozła ze sobą siostrzenicę męża, który chyba niewiele miał w tej sprawie do powiedzenia. Dziewczę owo więdło gdzieś na północy kraju, aż w wieku dwudziestu trzech łat zostało wysłane do krewnych w Londynie. Ciotka Rochester postanowiła wziąć pannę pod swoje skrzydła, przedstawić na dworze i w nadchodzącym sezonie wprowadzić do towarzystwa.
Nie kryła się też z zamiarem, by wydać Amy Hutchinson za swego najstarszego bratanka.
– Znajdziemy Amy męża, nim sezon dobiegnie końca – oznajmiła bez ogródek podczas kolacji w dniu przyjazdu. – A może nawet zanim się zacznie. Dwadzieścia trzy lata to dla kobiety najwyższy czas na małżeństwo.
– Ja wyszłam za mąż w wieku lat dwudziestu pięciu – przypomniała jej Freyja.
Ciotka Rochester podniosła wysadzane klejnotami lorgnon i pogroziła nim bratanicy.
– Ty czekałaś niebezpiecznie długo – powiedziała, zwracając lorgnon w kierunku Joshuy. – Gdyby ten chłopak nie zjawił się w porę, by cię oczarować i okiełznać, pewnie byś skończyła jako stara panna. To nieciekawy los dla kobiety, nawet jeśli jest siostrą księcia.
Joshua wymownie poruszył brwiami. Freyja spiorunowała go wzrokiem, jakby to nie ciotka, a on sam właśnie przypisał sobie niewymowny czar, a jej zarzucił dzikość i upór.
Parę minut później ciotka przerwała ogólną rozmowę kolejną uwagą.
– Bewcastle, czas już najwyższy, byś ty też się ożenił – oznajmiła. – Trzydzieści pięć lat to dla mężczyzny piękny wiek, ale i niebezpieczny. Piękny do ożenku, a niebezpieczny, jeśli będziesz nadal zwlekał. Mężczyzna nie powinien cierpieć na podagrę, gdy jego syn i dziedzic tytułu dopiero raczkuje.
"Niebezpieczny Krok" отзывы
Отзывы читателей о книге "Niebezpieczny Krok". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Niebezpieczny Krok" друзьям в соцсетях.