Powinien się pożegnać. Powiedzieć „do widzenia”.
Tak, bardzo by się ucieszył, gdyby wreszcie się od niej uwolnił.
Gdyby tylko mógł ją wyrzucić z myśli… i z serca!
Po kilku minutach pokojówka zniosła na dół jego przemoczony płaszcz. Wulfric wyszedł z domu, wsiadł na konia i odjechał. Uwolnił się od Christine Derrick. Wreszcie i na zawsze.
Cieszył się, że uniknął prawdziwej katastrofy.
Christine była trochę przygnębiona.
A właściwie wcale nie trochę. Rano odwiedzili ją Hermione i Basil. Powiedzieli, że przyszli się dowiedzieć, czy nie przeziębiła się po wczorajszej kąpieli. Oczywiście, że już słyszeli. Musieliby być głusi, żeby nie usłyszeć, co wydarzyło się w parku. Christine zdawała sobie sprawę, że prawdziwym powodem ich wizyty była chęć upewnienia się, czy na pewno wyjedzie następnego dnia.
Na pewno.
Melanie miała ochotę zostać dłużej, ale przypomniała sobie, że za tydzień Phillip, jej jedyny syn, ma urodziny. Ledwie zdąży wrócić i poczynić odpowiednie przygotowania.
Wyjeżdżali. Christine nigdy w życiu nie czuła się tak szczęśliwa. I tak przygnębiona.
Gdy tylko jej szwagier z żoną wyszli, pojawił się hrabia Kitredge. Również po to, by się upewnić, że pani Derrick nic się nie stało po pechowym wypadku w Hyde Parku. Upewniwszy się, z wielką pompą i sugestywnym mruganiem poprosił lady Renable, by zechciała na chwilę zostawić go sam na sam z panią Derrick. Melanie, podła zdrajczyni, tylko uśmiechnęła się szelmowsko do przyjaciółki i wybiegła z pokoju.
Christine odrzuciła oświadczyny hrabiego, choć w ciągu piętnastu minut zaproponował jej małżeństwo cztery razy na cztery różne sposoby. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę go odrzuca. Obiecał przyjechać do Gloucestershire w czasie letniej przerwy w pracach parlamentu. Miał nadzieję odnowić znajomość z panią i panną Thompson, a także zastać panią Derrick w nieco łaskawszym nastroju.
Wizyta hrabiego bardzo Christine zirytowała, choć gdy opowiadała o niej Melanie, ta śmiała się do łez.
– Jesteś po prostu zbyt pociągająca – powiedziała, ocierając oczy chusteczką obszytą koronką. – Gdyby tylko Kitredge był trzydzieści lat młodszy i przystojny. I jeszcze inteligentny, i w ogóle do rzeczy. Niestety nie jest i chyba nigdy nie był. Kiedy wczoraj odjeżdżałaś z Bewcastle'em, wyglądałaś bardzo romantycznie. Tyle że siedziałaś owinięta obszernym płaszczem księcia, woda kapała ci z mokrych włosów i nie sądzę, by był zachwycony, że znów musiał pospieszyć ci na pomoc.
– Nie – przyznała Christine. – Nie był.
Spojrzały po sobie i wybuchnęły gromkim śmiechem, choć Christine miała raczej ochotę się rozpłakać.
Dzięki Bogu jutro wracają do domu. Lecz ta myśl tylko jeszcze bardziej ją przygnębiła.
A potem, wczesnym popołudniem, gdy pakowała się w swoim pokoju – choć Melanie próbowała ją przekonać, by skorzystała z pomocy służącej – usłyszała pukanie. W drzwiach stanął lokaj i powiedział, że milady oczekuje jej w salonie. Zeszła, żeby się dowiedzieć, o co chodzi przyjaciółce, i zastała ją siedzącą przy kominku z bardzo zadowoloną miną. W fotelu naprzeciw Melanie siedział książę Bewcastle. Na widok Christine wstał.
– Pani Derrick. – Książę się ukłonił.
– Wasza Wysokość. – Dygnęła.
Melanie milczała z wymownym uśmieszkiem na twarzy.
– Madame, mam nadzieję, że po wczorajszych wypadkach nie poniosła pani większego uszczerbku na zdrowiu? – spytał, zwracając na Christine srebrzyste spojrzenie.
– To bardzo uprzejmy eufemizm – odparła. – Zapewniam pana, że nic mi nie jest, ucierpiała tylko moja duma. – Omal nie dostała ataku histerii, gdy zdjęła jego płaszcz i zobaczyła w lustrze, jak wygląda.
Z pewnością nie przyszedł tylko po to, by zapytać ojej zdrowie. Po co więc?
– Pani Derrick, czy zechciałaby pani wybrać się ze mną na spacer?
– Na spacer? – Christine kątem oka zauważyła, jak uśmieszek na twarzy Melanie zastyga w nieruchomy grymas.
– Tak – potwierdził. – Odprowadzę panią na podwieczorek.
Melanie pomachała lorgnon.
– To bardzo uprzejme z pana strony, Bewcastle – powiedziała. – Christine jeszcze dzisiaj nie wychodziła. Przez cały poranek przyjmowałyśmy gości.
Książę nie spuszczał z Christine wzroku, unosząc pytająco brwi. Jeśli powie „nie”, Melanie będzie się z niej niemiłosiernie natrząsać po jego wyjściu. Jeśli zaś się zgodzi, przyjaciółka będzie z niej równie niemiłosiernie żartować po jej powrocie.
– Chętnie – usłyszała własną odpowiedź. – Pójdę włożyć kapturek i pelisę.
Pięć minut później szła z nim pod rękę w stronę parku. Zapomniała, jaki jest wysoki. Zapomniała, jaką aurę władzy wokół siebie roztaczał. Ale pamiętała, że przeżyła z tym mężczyzną intymne zbliżenie. Nagle zabrakło jej powietrza, nie mogła wykrztusić słowa. Lecz co właściwie miałaby powiedzieć? Wszystko zostało powiedziane już wczoraj.
Po co, u licha, zaprosił ją na spacer?
Dopóki szli ulicą, mogła skupić uwagę na mijanych ludziach, na tym, co się dzieje wokół. Wkrótce jednak znaleźli się w Hyde Parku, który z powodu chłodnej i wietrznej pogody był cichy i opustoszały.
Odwróciła głowę, by zerknąć na księcia.
– I cóż, Wasza Wysokość? – rzuciła.
– I cóż, pani Derrick? – odparł.
Pomyślała z idiotyczną próżnością, że ma na sobie ładną niebieską suknię, pelisę i szary kapturek przybrany błękitnym jedwabiem, który doskonale pasował do jej stroju. Przynajmniej nie wygląda jak strach na wróble, jak zeszłego lata, ani jak topielica, tak jak wczoraj.
Przeszli chyba kilometr w całkowitym milczeniu. Mogłaby teraz pakować bagaż. A on mógłby pójść tam, gdzie zwykle chadzał popołudniami. Oboje przyjemniej spędziliby ten czas.
– Czasami ludzie bawią się w taką grę, że jedno patrzy na drugie i przegrywa ten, kto pierwszy odwróci spojrzenie – odezwała się. – My bawiliśmy się w ten sposób nieraz, choć dla pana to nigdy nie była gra. Pan po prostu spodziewa się, że osoby stojące w hierarchii towarzyskiej niżej od niego spuszczą wzrok, napotkawszy pańskie spojrzenie. Czy to jest jakaś kolejna gra? Kto pierwszy przerwie milczenie? Każdy stara się nie odezwać pierwszy?
– Jeśli tak, to chyba zgodzi się pani, że wygrałem – odparł.
– O tak – przyznała. – Ale dlaczego, na Boga, zaprosił mnie pan na spacer? Po wczorajszym dniu, po lecie zeszłego roku myślałam, że jestem ostatnią osobą, z którą chciałby pan spędzać czas.
– Być może pani się myli, madame – powiedział.
Przeszli w milczeniu sto metrów.
– W tej grze na pewno przegram – odezwała się w końcu. – Przyznaję, że jestem ciekawa. Dlaczego zaprosił mnie pan na spacer? Najwyraźniej nie dla ożywionej konwersacji.
Zbliżyło się do nich dwóch dżentelmenów na koniach. Zjechali ze ścieżki, wymienili pozdrowienia z księciem i dotknęli kapeluszy na powitanie Christine.
– Moje rodzeństwo przyjedzie z rodzinami do Lindsey Hall na Wielkanoc – odezwał się nagle.
Rzuciła mu ukradkowe spojrzenie.
– Na pewno sprawi to panu radość – odparła grzecznie, zastanawiając się, czy rzeczywiście tak będzie. Nie potrafiła wyobrazić go sobie w otoczeniu sióstr, braci i ich dzieci. Jacy są? Nie przypominała sobie, by kogoś z nich poznała. Czy są do niego podobni? Ta myśl ją rozbawiła.
– Zastanawiałem się, czy nie zaprosić pani szwagra i szwagierki, a także kuzynów pani męża – ciągnął.
Spojrzała na niego zaskoczona. Wiedziała, że książę przyjaźni się z Hectorem, ale nie przypuszczała, że łączy go bliższa znajomość z resztą jego rodziny.
– Potrzebna mi będzie pani pomoc w podjęciu decyzji – oznajmił.
– Moja pomoc? – Nie spuszczała wzroku z jego surowego profilu.
– Zaproszę ich, jeśli pani też przyjedzie – dokończył.
– Słucham?
Zatrzymała się i odwróciła, by spojrzeć mu w oczy. Zbliżała się do nich grupa czterech mężczyzn na koniach, więc książę wsunął jej dłoń pod ramię i skłonił, by szli dalej. Dopiero gdy jeźdźcy ich minęli, wymieniwszy powitania, puścił jej rękę. Zatrzymali się oboje.
– Nie mogę zaprosić tylko pani – powiedział. – To wysoce niestosowne, nawet jeśli będzie obecna moja rodzina. Nie mogę pani zaprosić w towarzystwie jej matki, sióstr i szwagra. Nie jesteśmy przecież zaręczeni. Muszę więc panią zaprosić jako osobę skoligaconą z rodziną, z którą, oprócz mego rodzeństwa, życzyłbym sobie spędzić Wielkanoc.
Poczuła, jak ogarniają gniew.
– Zamierza mnie pan uwieść? – spytała. Nie powiedziała: znów. Tamtej nocy zeszłego lata wcale nie musiał jej uwodzić.
– We własnym domu? W obecności mojego rodzeństwa i rodziny pani zmarłego męża? Pani Derrick, uważa pani, że mnie zna, ale pani pytanie świadczy, że pani nic o mnie nie wie.
– I zapewne nie powtórzy pan propozycji, bym została jego kochanką – powiedziała.
– Nie – odparł. – Nie powinienem był nigdy jej składać. Nie chcę, by pani została moją kochanką.
– Więc po co? – spytała. – Niemożliwe, by nadal chciał się pan ze mną ożenić.
– Zastanawiam się, pani Derrick, czy pani sądzi, że zna myśli i intencje wszystkich swoich znajomych – rzekł. – To bardzo irytująca cecha.
Zacisnęła usta, dotknięta do żywego, i ruszyła wolno przed siebie, wystawiając twarz na wiatr, by ochłodził jej rozpalone policzki. Dogonił ją i szedł u jej boku.
– Pani Derrick, chciałbym uzyskać pani zapewnienie, że jeśli zaproszę rodzinę pani zmarłego męża, pani również przyjedzie.
– Po co? – powtórzyła pytanie. – Chce pan, bym zobaczyła wszystko, co straciłam, odmawiając panu?
– Nie jest moim zamiarem odegrać się na pani – przekonywał.
– Poza tym, gdyby to był rzeczywiście mój motyw, pani tylko spojrzałaby na mój dom i po prostu zaczęła się śmiać.
– Teraz to pan sądzi, że mnie zna.
– Odrzucając moją propozycję małżeństwa, podała pani kilka powodów, które dyskwalifikują mnie jako kandydata na jej męża – ciągnął.
– Tak? – Nie pamiętała, co mu powiedziała tamtego dnia. Pamiętała tylko straszliwe pragnienie, by za nim pobiec. I łzy żalu, które odebrały jej siły.
"Niebezpieczny Krok" отзывы
Отзывы читателей о книге "Niebezpieczny Krok". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Niebezpieczny Krok" друзьям в соцсетях.