Większość gości w Magnus House na Berkeley Square nie zasiadła jeszcze w sali balowej, gdzie ustawiono stoły. Przechadzali się i przystawali w luźnych grupach, by się przywitać i porozmawiać. Wulfric trzymał się na uboczu. Miał w tym ogromne doświadczenie. Najchętniej usiadłby na przeznaczonym mu miejscu, ale przeszkodził mu Kitredge, z którym przybył.

– Ach, tam jest – powiedział hrabia, chwytając Wulfrica za rękaw. – Jedyna osoba, z którą mam ochotę porozmawiać. Pan też ją zna, Bewcastle. Chodźmy.

Zbyt późno Wulfric zorientował się, że hrabia ciągnie go w stronę Christine Derrick, stojącej z Elrickami, Renable'ami i Justinem Magnusem.

Chyba niedawno znów obcięła włosy. Krótkie lśniące loki otaczały jej ładną twarz o dużych oczach. Dobrze wyglądała w szarej sukni z błękitnymi dodatkami. Każda inna kobieta w stroju o tak spokojnych barwach wyglądałaby blado, ale energia i humor bijące od Christine sprawiały, że kolory niemal promieniały blaskiem. Śmiała się z czegoś, co powiedział Magnus. Ożywiona i zarumieniona, była wręcz niewiarygodnie piękna.

Gdy zauważyła, że nadchodzą, jej ożywienie znikło, choć uśmiech na ustach pozostał.

Kitredge przywitał się z całym towarzystwem. Potem ujął dłoń Christine, pochylił się nad nią, lekko skrzypiąc gorsetem, i uniósł do ust.

– Pani Derrick, wygląda pani jeszcze piękniej niż zwykle – powiedział. – Prawda, Bewcastle?

Wulfric zignorował tę uwagę i ukłonił się wszystkim po kolei. Jej także.

– Madame – odezwał się formalnie.

– Wasza Wysokość.

Spojrzała mu prosto w oczy. A spodziewał się, że utkwi spojrzenie w jego halsztuku albo podbródku. Jakiż z niego głupiec. Najwyraźniej doszła już do siebie po nieoczekiwanym spotkaniu w kościele i nie chciała dawać mu satysfakcji, że wprawił ją w zakłopotanie. Jeśli w ogóle je odczuwała.

– Mam nadzieję, że pani matka jest w dobrym zdrowiu? – spytał.

– Tak, dziękuję.

Nie odwróciła wzroku.

– A siostry?

– Również. Dziękuję.

– Miło mi to słyszeć.

Palce jego prawej dłoni zacisnęły się na monoklu.

Na chwilę opuściła spojrzenie na jego rękę i szkiełko i znów uniosła wzrok. Teraz w jej oczach zobaczył rozbawienie, choć na ustach nie było już uśmiechu.

– Jak pięknie przystrojono salę balową na wesele – zauważył Kitredge. – Pani Derrick, może zechciałaby pani przejść się ze mną i popodziwiać dekoracje z kwiatów?

Uśmiechnęła się promiennie i ujęła podane jej ramię.

– Z przyjemnością.

Podczas śniadania siedziała w gronie rodziny. Wulfric zajmował miejsce w pewnej odległości od niej i uprzejmie rozprawiał z lady Hemmings po swojej lewej stronie i panią Chesney z prawej. Po śniadaniu złożył młodej parze najlepsze życzenia, podziękował za zaproszenie, pożegnał się i odprawiwszy powóz czekający na niego na placu, ruszył do domu pieszo.

Czuł rozdrażnienie, a nieczęsto pozwalał sobie na takie emocje. I zawsze starał się jak najszybciej usunąć przyczynę, która je wywoływała.

Ale jak uwolnić się od irytacji na kobietę, która uporczywie zaprzątała jego myśli i burzyła krew, choć wydawało mu się, że wyrzucił ją z pamięci i wspomnień już dawno temu? Od kobiety, która śmiała się wesoło i rozmawiała z ożywieniem nawet z osobami siedzącymi po drugiej stronie stołu.

Zdecydowanie brakowało jej ogłady.

Jak poradzić sobie z kobietą, która odważnie patrzyła mu w oczy, ilekroć zauważyła, że ją obserwował? Unosiła pytająco brwi, czym wytrącała go z równowagi, a potem się z niego w duchu śmiała.

Skręcając w boczną ulicę i gromiąc wzrokiem dwóch stangretów stojących na rogu, Wulfric uświadomił sobie, że nadal jest w niej zadurzony.

Diabła tam, zadurzony. Był w niej szaleńczo zakochany. Nie cierpiał jej, drażniła go, niemal wszystko miał jej za złe, a jednak zakochał się w niej po uszy jak nieopierzony smarkacz.

Zastanawiał się, co ma z tym zrobić.

Wcale nic było mu do śmiechu.

Wcale.

12

Christine przyjechała do Londynu na tydzień przed ślubem Audrey i zatrzymała się w miejskiej rezydencji Melanie i Bertiego. Ten tydzień upłynął jej bardzo przyjemnie na licznych wyprawach po zakupy na Oxford Street, a niekiedy nawet na Bond Street. Potrzebowała nowych strojów i tym razem miała na to pieniądze. Poza tym zakupy były ulubioną rozrywką jej przyjaciółki Melanie. Christine zaopatrzyła się w garderobę na wiosnę i lato, ładną, modną, a jednocześnie praktyczną i za niezbyt wygórowaną cenę. Chciała zostawić trochę pieniędzy na podarki dla matki i rodziny. Zresztą z natury nie była rozrzutna.

Wraz z Melanie odwiedziła lady Mowbury i rozmawiała z Audrey o zbliżającym się weselu. Wybrała się też z Justinem na przejażdżkę po parku.

Dwa dni przed ślubem pojechała z Melanie i Bertiem na kolację do Hermione i Basila. Bała się tego spotkania, lecz oboje przyjęli ją bardzo uprzejmie, choć bez wylewności. W trakcie wieczoru Basil wziął ją na stronę i oznajmił, że zamierza raz na kwartał wypłacać jej pewną sumę, ponieważ czuje się odpowiedzialny za wdowę po swoim bracie. Gdy próbowała protestować, nie ustąpił. Wyjaśnił, że omówili to z Hermione i wspólnie doszli do wniosku, iż tego by chciał Oscar. Christine zrozumiała, jakie to dla niego ważne, i już nie oponowała.

Kiedy się żegnali, Hermione pocałowała powietrze przy jej policzku i poddała się serdecznemu uściskowi szwagierki.

Zawarli więc coś w rodzaju pokoju. Christine była zadowolona, zwłaszcza że bratankowie Oscara powitali ją z entuzjazmem, jakby nigdy nie przestała być ich ulubioną ciotką.

Cieszyła się, że przyjechała do Londynu na ślub Audrey. Jej radość nie osłabła nawet wtedy, gdy weszła do kościoła Świętego Jerzego przy Hanover Square i zauważyła, że zaproszono mnóstwo gości także spoza rodziny. Na szczęście miała na sobie najładniejszą ze świeżo kupionych sukni i przybyła w towarzystwie Hermione, Basila i ich synów.

Dopiero kiedy spojrzała, by sprawdzić, cóż to za dżentelmen był na tyle ważny, że posadzono go przed wicehrabią Elrickiem, jego żoną i kuzynami panny młodej, zmartwiała. Rozpoznała bowiem księcia Bewcastle'a.

Powiedzieć, że poczuła się wytrącona z równowagi, byłoby eufemizmem. Ogarnęła ją panika. Niewiele brakowało, a zerwałaby się z ławki i rzuciła do wyjścia, czym na pewno wystawiłaby się na pośmiewisko. Opanowała się jednak i szybko odwróciła wzrok, gdy na chwilę ich spojrzenia się spotkały. Potem nie widziała nic ze ślubu Audrey i Lewisa, choć odbywał się tuż przed jej oczami.

Widziała tylko dumną, wyprostowaną sylwetkę Bewcastle'a. Wróciły wspomnienia okropnych dwóch tygodni w Schofield, tamtego ostatniego wieczoru nad jeziorem i wizyty księcia w Hyacinth Cottage dziesięć dni później.

Nawet przez moment nie przyszło jej do głowy, że on może być na ślubie Audrey. Gdyby wiedziała, jej noga nie postałaby w Londynie.

Po ślubie zupełnie nie zwracała uwagi ani na pięknie przystrojoną salę balową, ani na wspaniałe śniadanie. Pamiętała tylko, że uśmiechała się zbyt promiennie do hrabiego Kitredge'a i rozmawiała z nim ze zbytnim ożywieniem. Zdołała odzyskać równowagę w trakcie posiłku i nie spuszczała wzroku, ilekroć napotkała spojrzenie księcia. Tak czy inaczej, był to jeden z najbardziej nieprzyjemnych dni w jej życiu.

Gdy Bewcastle wreszcie wyszedł, poczuła ogromną ulgę.

Potem przez resztę dnia była przygnębiona i choć cały czas śmiała się, żartowała i tryskała humorem, nie mogła się doczekać, kiedy wróci z Melanie i Bertiem do ich domu i zamknie się bezpiecznie w swej sypialni.

Myślała, że przez tych sześć miesięcy, które minęły od ich ostatniego spotkania, zupełnie zapomniała o księciu. Wstrząsnęła nią własna reakcja na jego widok. Ależ była głupia. Jak mogła przypuszczać, że zbliżenie z nim tamtej nocy nad jeziorem będzie czymś, co przeżyje tylko powierzchownie i łatwo zapomni? Lecz czy teraz zareagowałaby inaczej, gdyby tamto się nie stało? I gdyby on nie wrócił po dziesięciu dniach, by zaproponować jej małżeństwo?

Nie wiedziała. Nie mogła zrozumieć, dlaczego tak ją ciągnie do mężczyzny, który po prostu nie jest atrakcyjny. Owszem, przystojny, ale nie atrakcyjny. A przynajmniej nie dla niej.

To zresztą nie miało znaczenia. Wróci do domu po weselu i znów postara się o nim zapomnieć. Jeśli zaangażowała się uczuciowo bardziej, niż sądziła, mogła mieć pretensję tylko do siebie. Nikt jej nie zmuszał, by spacerowała z księciem aleją szczodrzeńców. Nikt jej nie kazał iść z nim nad jezioro.

Melanie zamierzała przyjechać do Londynu na ślub, wrócić do Schofield i ponownie zjechać do stolicy, już bez Christine, dopiero po Wielkanocy, gdy zacznie się sezon. Niespodziewanie zmieniła plany.

– W mieście jest więcej osób niż zwykle o tej porze roku – powiedziała przy śniadaniu nazajutrz po weselu. – Codziennie otrzymuję zaproszenia na spotkania, których nie chciałabym przepuścić. Poza tym czuję, że to mój obowiązek bywać jak najczęściej, bo o tej porze roku gospodarze nie mogą liczyć na tłum gości. Szkoda by było wracać, nie wykorzystując okazji, żeby się dobrze zabawić. Nie chcę też pozbawiać Bertiego jego klubów.

Bertie przekroił soczysty befsztyk i wymamrotał coś pod nosem. Do perfekcji opanował reagowanie w ten sposób na jakąkolwiek sugestię żony. Christine przypuszczała, że dzięki temu uwolnił się od konieczności słuchania tego, co mówiła.

– A ty właśnie sprawiłaś sobie nowe suknie i wyglądasz, jakby ubyło ci połowę lat – ciągnęła Melanie. – Po prostu musisz się w nich pokazać. Mama i Justin będą rozczarowani, jeśli wyjedziemy. Hector też, o ile tylko zauważył, że w ogóle przyjechaliśmy. Poza tym hrabia Kitredge szaleńczo się w tobie zadurzył i lada moment ci się oświadczy. Wiem, że nie chciałabyś męża o trzydzieści lat starszego i z potężną tuszą, nawet mimo gorsetu, ale obserwowanie, jak o ciebie zabiega, będzie nader zabawne. I nie przyniesie ci ujmy, jeśli przyjrzy się temu wytworne towarzystwo, a przynajmniej ta jego część, która już zjechała do miasta.