Zdawał się przewiercać ją spojrzeniem na wylot.

– Prosiłem już panią o wybaczenie – rzekł.

– Mogłabym wyświadczyć przysługę jakiejś kobiecie – rzuciła. – Będąc pańską żoną, pozostawiłabym jej rolę kochanki.

To już nie był brak manier. Zachowywała się wulgarnie. A złość dopiero zaczęła w niej narastać.

„…z dziewicą… stoi w hierarchii towarzyskiej na równi ze mną… pani bezdzietność… oznaką bezpłodności. Postanowiłem pojąć panią za żonę”.

Spojrzał na nią gniewnie.

– Pani Derrick, w małżeństwie jestem zwolennikiem wierności – stwierdził. – Jeśli kiedykolwiek się ożenię, moja żona będzie jedyną kobietą, z którą będę dzielił łoże, dopóki śmierć nas nie rozłączy.

Dobrze, że siedziała, bo nogi się pod nią ugięły.

– Być może – powiedziała. – Ale to nie będę ja.

Miała na sobie starą, wypłowiałą, połataną suknię. Była biedna i uzależniona od matki, wiodła tutaj nudne życie, porzuciwszy wszelkie marzenia. I oto odrzucała możliwość zostania księżną. Czy całkiem postradała rozum?

– Wydawało mi się, że nie jestem pani obojętny – rzucił. – I wbrew obiegowej opinii jedno zbliżenie nie zaspokoiło pożądania. Pani perspektywy na lepsze życie wydają się niewielkie. Gdyby została pani księżną, życie mogłoby pani zaoferować o wiele więcej. Czy odmawia pani tylko dlatego, by mnie ukarać? Czy przy okazji nie ukarze też pani siebie samej? Mógłbym ofiarować pani wszystko, o czym pani kiedykolwiek marzyła.

Czuła straszliwą pokusę, by go przyjąć. I to ją jeszcze bardziej rozgniewało.

– Doprawdy? – spytała ostro. – Męża o miłym usposobieniu i dobrym sercu, z poczuciem humoru? Kogoś kochającego ludzi, dzieci, zabawę i żarty? Kogoś, kto nie jest obsesyjnie skupiony tylko na sobie i własnej pozycji? Kogoś, kto nie jest jedną wielką bryłą lodu? Kogoś, kto ma serce? Towarzysza, przyjaciela i kochanka? Właśnie o tym zawsze marzyłam. Wasza Wysokość, czy może mi pan to wszystko ofiarować? Lub choćby tylko część? Cokolwiek?

Przeszywał ją spojrzeniem tak długo, aż w końcu musiała się powstrzymywać, by nie zacząć się nerwowo wiercić na miejscu.

– Kogoś, kto ma serce – powtórzył cicho. – Tak, pani Derrick, zapewne ma pani rację. Ja chyba nie mam serca. A w takim razie brak mi też wszystkiego, o czym pani marzy, prawda? Proszę mi wybaczyć, że zająłem pani czas i znów ją obraziłem.

Odwrócił się i odszedł. Pod łukiem trejażu, po schodkach, przez furtkę, którą zamknął cicho za sobą, i dalej drogą przez wieś, zapewne do gospody, gdzie zostawił powóz. Chyba nie zamierzał zatrzymać się w tak skromnym przybytku.

Christine patrzyła za nim, dopóki nie zniknął jej z oczu. A potem spojrzała na swoje dłonie splecione tak mocno, że aż zbielały kostki.

– Do diabła – powiedziała głośno. – Do diabła. Do diabła. Do wszystkich diabłów.

I nagle wybuchnęła płaczem, którego nie mogła opanować, choć obawiała się, że słychać go w salonie i na drodze.

Łkała, dopóki nie zabrakło jej łez.

Do diabła. Do diabła. Do wszystkich diabłów.

Nienawidziła go!

„Kogoś, kto ma serce”.

„Tak, pani Derrick, zapewne ma pani rację. Ja chyba nie mam serca”.

Gdy mówił te słowa, miał w oczach coś takiego…

Co?

Nie wiedziała, ale na samo wspomnienie pękało jej serce.

Po prostu pękało.

Nienawidziła go. Nienawidziła. Nienawidziła!

11

Wulfric nie zdziwił się, otrzymawszy zaproszenie na ślub panny Audrey Magnus z sir Lewisem Wisemanem pod koniec lutego. Ceremonia miała się odbyć w Londynie, w kościele Świętego Jerzego przy Hanover Square. O tej porze roku towarzystwo w mieście było jeszcze przerzedzone. Sezon rozpocznie się dopiero po Wielkanocy. Zrozumiałe więc, że lady Mowbury i jej syn zaprosili wszystkich członków wyższych sfer, którzy akurat byli w Londynie. Zresztą Wulfric przyjaźnił się z Mowburym, toteż zapewne i tak otrzymałby zaproszenie, bez względu na porę roku.

Z wyjątkiem dziesięciu dni w okresie Bożego Narodzenia, które spędził w Oxfordshire z Aidanem, Eve i ich rodziną, przebywał w stolicy od późnej jesieni, choć nie miał specjalnego powodu, by wracać do Londynu przed rozpoczęciem obrad parlamentu. Latem jeździł po kraju, odwiedzając swoje majątki. Naradzał się z rządcami, przyjmował petentów i składał wizyty sąsiadom. Potem wrócił do Lindsey Hall, gdzie zwykle zostawał do pierwszej sesji parlamentu.

Tym razem, kiedy tylko przyjechał, na nowo poczuł miłość do tego miejsca, a jednocześnie nieznośny niepokój, bo wydało mu się zatrważająco puste. Dziwne, ponieważ właśnie za tą pustką tęsknił, gdy przebywał z dala od domu. Teraz nawet Morgan, najmłodsza z rodzeństwa, nie mieszkała w Lindsey Hall od ponad dwóch lat. Wyszła za mąż i miała dwoje dzieci. Jej drugi syn urodził się na początku lutego. Gdy Wulfric odziedziczył tytuł, Morgan była małą dziewczynką. Zawsze traktował ją bardziej jak córkę niż siostrę, choć uświadomił to sobie, dopiero gdy jej zabrakło, a ściślej – w dniu jej ślubu.

Wrócił więc do miasta, bo tu przynajmniej miał swoje kluby i mógł liczyć na inne przednie rozrywki.

Poza tym musiał poszukać nowej kochanki. Nie żeby bardzo tego pragnął, ale miał potrzeby, które powinien zaspokoić, a był zbyt wybredny, by zadowolić się przygodnie poznaną prostytutką. Zawsze preferował stałość i monogamię.

Jednak luty dobiegał końca, a on wciąż nikogo nie znalazł. Cóż z tego, że któregoś wieczoru wybrał się do teatru i zwrócił uwagę na pewną rozchwytywaną aktorkę, a potem zjawił się w jej garderobie i zaprosił na kolację. Miał zamiar omówić z nią przy tej okazji warunki kontraktu, ona zaś dała wyraźnie do zrozumienia, że chętnie porozmawia na ten temat i może nawet skonsumuje ich układ, zanim ustalą wszystkie szczegóły. Gdy jednak przyszło co do czego, rozmawiał z nią tylko o grze aktorskiej i teatrze, a potem odwiózł do domu i hojnie wynagrodził za poświęcony mu czas. Z kolei piękna, światowa i znana z dyskrecji lady Falconbridge zasygnalizowała mu, że jest nim zainteresowana, i nawet spędził w jej towarzystwie trochę czasu, lecz nigdy nie poruszył sprawy, którą oboje mieli na myśli.

Zwlekał. Rzadko to robił.

Nie zdziwił się, otrzymawszy zaproszenie, ale zawahał się, zanim na nie odpowiedział. Wicehrabia Elrick i baron Renable z żonami należeli do rodziny Mowbury'ego. Było wielce prawdopodobne, że zjawią się na ślubie. Znał ich od lat i zwykle nie miałby oporów, by się z nimi spotkać. Jednak niedawno, a ściślej ponad sześć miesięcy temu, spędził z nimi dwa tygodnie w Schofield Park. Panna młoda, jej oblubieniec i reszta jej rodziny również byli tam obecni.

Stanowczo wolałby, żeby nikt i nic nie przypominało mu o nieszczęsnych wypadkach, do których wtedy dopuścił. Postanowił o nich zapomnieć i miał wrażenie, że mu się udało. Dlaczego miałoby się nie udać? Cała ta sprawa z panią Derrick była czystym szaleństwem. Cieszył się, że zdołał się od niego uwolnić i przy okazji nie zrujnował sobie życia. Nie chciał jednak, by cokolwiek mu o tym przypominało.

Niemniej zawsze przestrzegał wszelkich form towarzyskich i postępował zgodnie z zasadami dobrego wychowania. W krótkim liście przyjął więc zaproszenie i nakazał swemu sekretarzowi, by wysłał go do lady Mowbury.

Christine bardzo lubiła Melanie i Audrey, ale nie przyjęłaby zaproszenia na ślub Audrey, gdyby nie pewne nadzwyczajne wydarzenie. Ślub miał się odbyć w Londynie, jednak podróż nie była przeszkodą. Melanie i Bertie, którzy wybierali się na ceremonię, z pewnością zgodziliby się zabrać ją swoim powozem. Przypuszczalnie zaproponowaliby jej również, by się u nich zatrzymała, choć lady Mowbury w dopisku do zaproszenia zapewniała Christine, że z radością ugości ją u siebie.

Jakże jednak mogła pojechać, skoro nie miała żadnej porządnej sukni? Poza tym na pewno przyjadą Hermione i Basil, a jej wciąż serce się ściskało na wspomnienie tego, jak podle i okrutnie potraktowali ją latem w Schofield Park. Ich wrogość i nienawiść nie osłabły przez ostatnie dwa, a właściwie już prawie trzy lata. Nadal mieli jej za złe, że weszła do ich rodziny. Nie chciała znów mieć z nimi do czynienia.

Napisała więc serdeczny list i uprzejmie odmówiła. Położyła kopertę na kominku w salonie, by wysłać ją przy pierwszej okazji. A godzinę później stało się coś naprawdę dziwnego. Do Hyacinth Cottage przyszedł list od Basila. Do niego dołączony był czek na dużą sumę pieniędzy. Christine, której jedynym źródłem dochodów była skromna pensja nauczycielki, wydała się ona wręcz fortuną.

W krótkim, szorstkim w tonie liście Basil wyjaśnił, że pieniądze mają być przeznaczone na nowe stroje i osobiste drobiazgi. Christine zapewne będzie chciała być obecna na ślubie ich kuzynki i musi na nim porządnie wyglądać. A poza tym była jego bratową i ponosił za nią odpowiedzialność. Ubiegłego lata Hermione zwróciła mu uwagę, że garderoba Christine jest już mocno sfatygowana.

Nic więcej. Żadnych ciepłych słów, przeprosin, przebaczenia, pozdrowień, wieści o rodzinie czy pytań. Tylko krótka instrukcja i czek.

Christine w pierwszym odruchu chciała zwrócić czek z jeszcze krótszą, oschłą notką. Ale gdy jeszcze czytała list, do jej pokoju weszła Eleanor w poszukiwaniu nici do haftowania.

– Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha – stwierdziła, spojrzawszy na siostrę.

– Spójrz na to. – Christine podała jej list i czek.

Eleanor przeczytała jedno, obejrzała drugie i uniosła pytająco brwi.

– Latem w Schofield traktowali mnie, jakbym była nędznym robakiem, którego najchętniej by rozdeptali – powiedziała Christine.

– I z powodu urażonej dumy zamierzasz odesłać im pieniądze – domyśliła się Eleanor. – Podczas tamtego balu byli bardzo mili dla mnie i dla mamy. Siedzieli z nami przy kolacji i zachowywali się bardzo uprzejmie.

Christine nawet o tym nie wiedziała.

– Nie mogę przyjąć od nich pieniędzy – oświadczyła.

– Dlaczego? – spytała Eleanor. – Jesteś wdową po jedynym bracie wicehrabiego Elricka. Potrzebujesz nowych strojów, zwłaszcza że nie pozwalasz mamie niczego ci sprawić.