– Pani Derrick, proszę do mnie napisać do Lindsey Hall w Hampshire, jeśli zajdzie potrzeba – powiedział.

To nie była prośba, tylko polecenie. Nie wyjaśnił, o co mu chodzi. Nie musiał.

Christine zadrżała. Nagle zrobiło jej się zimno. Książę odszedł i usiadł na ławeczce przy starym dębie. To tam ją posadził, wyniósłszy z sali balowej po tym, jak Hector nadepnął jej na nogę.

Wróciła do sali. Chyba jeszcze nigdy nie czuła tak strasznego przygnębienia.

To tyle, jeśli chodzi o jej brak emocjonalnego zaangażowania w to, co się stało.

Wulfric siedział na ławeczce i myślał o tym, co się właśnie wydarzyło między nim a Christine Derrick. Nigdy nie uganiał się za kobietami. Z Rose spisali kontrakt i omówili wszystkie szczegóły, zanim po raz pierwszy doszło między nimi do zbliżenia.

Zawsze miał zdrowy apetyt na kobiety i regularnie zaspokajał swoje potrzeby, ilekroć był w mieście, ale nie uważał się za namiętnego mężczyznę.

Dopiero dzisiejszego wieczoru poczuł prawdziwą namiętność.

Zastanawiał się, jaki byłby dalszy bieg wypadków, gdyby Christine pozwoliła mu dokończyć to, co zaczął mówić. Sądziła, że chce powtórzyć propozycję, jaką jej złożył w labiryncie tydzień temu. Myliła się. I szczerze mówiąc, cieszył się, że mu przerwała. Zawróciła go z drogi, na którą zdecydował się wejść bez należytego zastanowienia. To rozwiązanie nakazywał honor, ale zapomniał o nim, gdy tylko nie pozwoliła mu dokończyć.

Nie potrzebował księżnej.

Zwłaszcza takiej, która nie dorównywała mu pozycją towarzyską. Która była bardzo ładna, a nawet piękna, gdy się ożywiła, ale brakowało jej elegancji i wytworności. Która zachowywała się impulsywnie, często na granicy dobrych manier. Która ściągała na siebie powszechną uwagę, ilekroć coś wzbudziło jej entuzjazm. A gdy coś się nie udało, śmiała się szczerze, zamiast czuć zawstydzenie.

Z pozycją księżnej wiąże się ogromna odpowiedzialność. Jeśli się kiedykolwiek ożeni, powinien wybrać damę, która została tak wychowana i wykształcona, by pewnie odnaleźć się w tej roli.

Pani Derrick stanowczo nie byłaby do tego zdolna.

Nie miała w sobie nic, co kwalifikowałoby ją do roli księżnej.

Aidan ożenił się poniżej swoich możliwości – Eve, choć wychowana i wykształcona na damę, była tylko córką walijskiego górnika. Rannulf również poślubił kobietę stojącą niżej od niego w hierarchii. Judith była córką skromnego wiejskiego pastora i wnuczką londyńskiej aktorki. Wulfric nie pochwalał wyborów braci, choć dał im swoje błogosławieństwo. Alleyne jako jedyny ożenił się odpowiednio, z siostrzenicą barona.

Czy on, książę Bewcastle, głowa rodziny, miał postąpić tak samo niewłaściwie jak dwaj jego bracia? Poświęcić wszystko, czym żył, dla chwilowej namiętności, której zupełnie nie mógł pojąć?

Gdyby pani Derrick nie przerwała mu w pół zdania, zaproponowałby jej małżeństwo. I skończyłoby się katastrofą, bo przecież na pewno by mu nie odmówiła. Wzgardzić propozycją zostania kochanką to jedno, ale która kobieta przy zdrowych zmysłach odrzuciłaby ofertę wyjścia za księcia i zarazem jednego z najbogatszych mężczyzn w Wielkiej Brytanii?

To by się skończyło katastrofą.

Pozwolił więc, by mu przerwała, by źle go zrozumiała.

A jednak teraz czuł, że stracił jedną z nielicznych szans, które ofiarował mu los, by wyjść poza rutynę, obowiązki i dotychczasowe życie i odkryć, czy poza nimi odnajdzie szczęście.

Szczęście?

Przypomniał sobie, że Aidan jest z Eve szczęśliwy, tak jak Rannulf z Judith. Nie mniej szczęśliwy niż Alleyne ze swoją siostrzenicą barona, Freyja z markizem czy Morgan z hrabią.

Ale oni byli wolni i dlatego mogli być szczęśliwi. Żadne z nich nie było księciem Bewcastle'em, który mógł oczekiwać od losu wszystkiego, tylko nie wolności i osobistego szczęścia.

Wstał i ruszył wolnym krokiem w kierunku pokoju do gry w karty. Pomyślał, że przez jakiś czas życie będzie mu się wydawać szare i bezbarwne, skoro nie ma żadnej nadziei na choćby krótkie spotkanie z Christine Derrick.

Lecz przecież życie jest szare i bezbarwne. W prawdziwym życiu nie ma niczego poza rutyną i obowiązkami. A przynajmniej nie dla niego. Gdy miał dwanaście lat, powiedziano mu, że jest inny, wybrany, związany przywilejem i obowiązkiem na resztę swych dni. Przez niecały rok buntował się i przeklinał swój los. Potem zaakceptował swoje przeznaczenie.

Chłopiec, w którego ciele przez dwanaście lat dzieciństwa żył i marzył, już dawno umarł.

Christine Derrick była nie dla niego.

Muzyka dobiegająca z sali balowej ucichła. Christine w swoim pokoju pakowała skromny bagaż. Justin siedział na łóżku. Oczywiście to, że tu przebywał, było niestosowne, ale nie miało to dla niej znaczenia. Poczuła ulgę, gdy w odpowiedzi na pukanie otworzyła drzwi i zobaczyła w progu Justina, a nie Melanie, Eleanor czy… jeszcze kogoś innego.

– Postanowiłam wrócić do domu z matką i Eleanor – wyjaśniła. – Oszczędzi to Bertiemu kłopotu, bo musiałby jeszcze raz wysyłać powóz jutro rano.

– I pakujesz się w środku balu, zamiast wezwać pokojówkę, by zrobiła to za ciebie – rzekł ze współczuciem. – Chrissie, moje biedactwo. Widziałem, jak Hector wpadł na ciebie, gdy tańczyłaś walca. Bewcastle wyniósł cię z sali. Wróciłaś godzinę później, przemknęłaś pod ścianami do drzwi i znikłaś. Czy na pewno nie stało się nic, co mogło cię zdenerwować? Mam nadzieję, że książę nie powtórzył swojej haniebnej propozycji.

Christine westchnęła. Justin miał niesamowity talent do pojawiania się przy niej w trudnych chwilach jej życia, kiedy potrzebowała życzliwej osoby, z którą mogła podzielić się swoim smutkiem, gniewem czy frustracją. Zawsze znajdował sposób, by ją pocieszyć, służyć radą, czy choćby tylko rozbawić. Uważała za swoje wielkie szczęście, że ma takiego przyjaciela, ale dzisiejszej nocy nie chciała się zwierzać nawet jemu.

– Oczywiście, że nie – odparła. – Zachował się bardzo szarmancko. Został przy mnie, aż znów mogłam stanąć na nodze. Spacerowaliśmy do końca tury, a potem on udał się, jak przypuszczam, do pokoju do gry w karty, a ja posiedziałam jeszcze na dworze. Było tam tak chłodno i spokojnie, że nie miałam ochoty wracać do sali. Wtedy przyszedł mi do głowy pomysł, żeby się spakować i wrócić do domu już dziś, zamiast czekać do rana.

Spojrzał na nią z łagodnym uśmiechem. Zrozumiała, że zorientował się, iż po raz pierwszy w życiu go okłamała. Ale był jej przyjacielem, więc nie nalegał, by powiedziała mu więcej, niż miała ochotę.

– Cieszę się, że niczym cię nie zdenerwował – rzucił.

– Niczym – zapewniła. Schowała szczotkę do torby i zamknęła ją. – Ale cieszę się, że wracam do domu, Justinie. Zdaje się, że Hermione i Basil też się ucieszą z mojego wyjazdu. Wiesz, co zrobiły te wstrętne pannice, lady Sarah Buchan i Harriet King? Opowiedziały im o tym głupim zakładzie.

– Och, Chrissie, obawiam się, że to moja wina – odparł. – Audrey opowiedziała mi o waszym zakładzie, gdy go wygrałaś. Byłem pewien, że wieść o nim wkrótce się rozniesie, więc sam poszedłem do Hermione. Chciałem jej wyjaśnić, że zostałaś w to wciągnięta wbrew swej woli, że sama nie wpłaciłaś pieniędzy do puli, że to Bewcastle zaprosił cię na spacer, a nie odwrotnie, i że absolutnie z nim nie flirtowałaś. Naprawdę chciałem, żeby Hermione to zrozumiała. Ale chyba źle zrobiłem. Może ona nigdy by się nie dowiedziała o zakładzie, gdybym jej o nim nie wspomniał.

Christine patrzyła na niego z przerażeniem. Więc to Justin był odpowiedzialny za tę okropną scenę nad jeziorem. Wiedziała, że często interweniował w konfliktowych sytuacjach, wyjaśniał jej racje i wstawiał się za nią. Zawsze była mu wdzięczna, że jej bronił, choć zwykle jego wysiłki nie na wiele się zdawały. Lecz akurat tę interwencję miała mu za złe. Wynikły z niej same kłopoty.

– Proszę, wybacz mi – powiedział z tak strapioną miną, że serce w niej stopniało.

– Cóż, pewnie ktoś inny opowiedziałby wszystko Hermione i Basilowi, gdybyś ty tego nie zrobił. To zresztą nie ma znaczenia. Pewnie więcej ich nie zobaczę.

Już nigdy, postanowiła sobie, nie przyjmie zaproszenia Melanie, jeśli tych dwoje będzie wśród gości. A jednak serce pękało jej z bólu. Basil był bratem Oscara i przez kilka lat także bratem dla niej. Hermione traktowała ją kiedyś jak siostrę.

– Porozmawiam z nimi jeszcze raz – obiecał Justin.

– Wolałabym, żebyś tego nie robił – odparła i podeszła do drzwi.

– Tyle razy przemawiałeś w mojej obronie, że w końcu przestali ci wierzyć. Zostaw tę sprawę. Muzyka ucichła już jakiś czas temu. Kolacja pewnie dobiega końca. Chyba powinnam pojawić się na dole, choć została tylko jedna czy dwie tury tańców. Sąsiedzi pewnie nie zostaną długo, a goście wyjeżdżają jutro rano, więc nie będą chcieli kłaść się spać zbyt późno.

– Chodźmy więc – powiedział i również podszedł do drzwi. – Zatańczysz ze mną i będziesz się promiennie uśmiechać, chociaż wiem, że Bewcastle powiedział albo zrobił coś, co cię zirytowało. Niech go diabli porwą.

– Wcale nie – zapewniła. – Jestem po prostu zmęczona. Ale nie aż tak, żeby z tobą nie zatańczyć.

Christine jeszcze nigdy w życiu nie była równie przygnębiona jak w tej chwili. Mimo to uśmiechnęła się.

Powiedziała matce i Eleanor, że wróci z nimi do domu. Potem zatańczyła z Justinem i z panem Gerardem Hilliersem. Uśmiechała się dzielnie i udawała, że dobrze się bawi. Z ulgą zauważyła, że księcia nie ma w sali balowej.

Gdy bal się skończył, podziękowała gospodarzom i wyjaśniła, że wróci do domu wraz z matką. Miała zamiar wymknąć się niepostrzeżenie, lecz Melanie ogłosiła jej odjazd wszem wobec. Odbyło się wielkie publiczne pożegnanie, którego właśnie chciała uniknąć, wyjeżdżając wcześniej.

Christine uściskała Audrey, pożegnała sir Lewisa Wisemana i życzyła im wszystkiego najlepszego z okazji ślubu, który miał się odbyć wiosną. Pocałowała lady Mowbury w policzek i obiecała pisać. Pożegnała się z licznym gronem młodych ludzi, którzy mówili jeden przez drugiego i śmiali się serdecznie.