Jednak te trudne, bolesne czasy minęły. Była wolna. Może przetańczyć cały wieczór, jeśli tylko będzie miała na to ochotę i dość partnerów, którzy poproszą ją do tańca. Śmiała się przez całą pierwszą turę, prowadząc Hectora przez skomplikowane kroki tańca ludowego. Wiele razy ratowała go z opresji, gdy ruszał w przeciwnym kierunku, niż należało i omal się nie zderzył z którymś panem. Podziękował jej potem wylewnie i nawet na tyle się zapomniał, że pocałował ją w rękę.

Drugą turę przetańczyła ze spoconym z wysiłku hrabią Kitredge'em. Nie odpowiadała na jego dwuznaczne żarty, a gdy próbował pociągnąć ją przez drzwi balkonowe do ogrodu, by mogli przez kilka minut odetchnąć chłodnym wieczornym powietrzem, stwierdziła, że pęknie jej serce, jeśli straci choć jeden taniec podczas tego cudownego balu.

Zatańczyła z Ronaldem Culverem, którego nauczyła się odróżniać od jego brata bliźniaka. Potem z panem Cobleyem, jednym z dzierżawców Bertiego, który często się śmiał i mówił prawie bez przerwy, a w ciągu ostatniego półtora roku trzykrotnie proponował jej małżeństwo.

Z radością zauważyła, że Hazel tańczy cały czas i nawet Eleanor, która nie znosiła tańców, dała się wyciągnąć na parkiet na dwie tury.

Ilekroć spojrzała na Audrey i sir Lewisa Wisemana, uśmiechała się ciepło. Nie okazywali sobie otwarcie uczuć, ale wyglądali na dobraną parę. Byli razem bardzo szczęśliwi. Szczęście jest takie ulotne. Miała nadzieję, że ich nie przeminie szybko. Zawsze lubiła Audrey, która była jeszcze dzieckiem, gdy ona wychodziła za Oscara.

Przypomniała sobie, że jutro wraca do domu. Co za cudowna świadomość, choć oczywiście pod wieloma względami pobyt w Schofield okazał się przyjemny. Goście byli mili, z wyjątkiem trzech osób, których obecność przesądziła o jej pragnieniu powrotu do domu. Od incydentu na pikniku między nią a Hermione i Basilem utrzymywało się silne napięcie. Unikali się, jak mogli, chociaż Christine codziennie obiecywała sobie, że poprosi ich o chwilę rozmowy, by wreszcie wyjaśnić wszystko, co należało wyjaśnić. Ale podczas imprezy towarzyskiej w dużym gronie trudno było znaleźć na to trochę czasu. A może nie dość się starała? Z kolei książę Bewcastle zaproponował jej, żeby została jego kochanką, potem był świadkiem upokorzenia jej przez Basila i Hermione, a wreszcie jej wybuchu złości.

W rezultacie nie mogła się doczekać powrotu do domu.

Nigdy, przenigdy nie da się namówić na jakąkolwiek imprezę z udziałem wyższych sfer w ogólności, a Basila i Hermione w szczególności. Księcia Bewcastle'a nie uwzględniła w swoim postanowieniu, bo nie istniał nawet cień prawdopodobieństwa, że jeszcze kiedykolwiek się spotkają.

Za co była losowi niezmiernie wdzięczna.

A jednak przez cały bal zwracała uwagę na księcia. Ubrany w czarny frak, pantalony, srebrną kamizelkę i śnieżnobiałą koszulę z koronkowymi mankietami, wydawał się surowy i zimny, niemal diaboliczny. Sprawiał wrażenie, jakby gardził ludźmi, z którymi musiał spędzić ten ostatni wieczór, i nie czerpał z niego żadnej przyjemności. Zapewne oburzało go, że musi przebywać w tej samej sali co przedstawiciele drobnej szlachty, znajdujący się tak nisko w hierarchii towarzyskiej. Na przykład tacy jak jej matka i Eleanor.

Zatańczył z Hermione, a potem z Melanie i ruszył w kierunku pokoju do gry w karty. Christine przyglądała mu się, stając z Ronaldem Culverem do trzeciej tury, i nagle ze zdumieniem zauważyła, jak cofnął się w progu, zawahał, po czym z wyniosłą miną podszedł do Mavis Page, szczupłej, nieładnej córki nieżyjącego już kapitana marynarki, która przez cały wieczór siedziała z matką. Nikt nigdy nie tańczył z Mavis, bo była zbyt nieśmiała, żeby przy swoim braku urody zwrócić na siebie uwagę.

Christine ogarnęły mieszane uczucia. Bardzo się cieszyła ze względu na Mavis. Pani Page będzie miała czym się chwalić przez następny rok, a może nawet przez resztę życia. Zirytowało ją jednak i zaniepokoiło, że książę zachował się tak nietypowo jak na niego. Nie chciała w nim widzieć żadnych pozytywnych cech, a wyglądało na to, że zauważywszy dziewczynę, która przez cały bal podpierała ściany, przyszedł jej na ratunek.

Pan Fontain, kolejny dzierżawca Bertiego, poprosił Mavis do następnej tury. Dziewczyna zarumieniona ze szczęścia wydawała się niemal ładna.

Po trzeciej turze książę Bewcastle zniknął w pokoju do gry w karty. Christine mogła odetchnąć i wreszcie dobrze się bawić. Gdy minie jutrzejszy dzień, już nigdy nie będzie musiała o nim myśleć. Nie spojrzy już na jego zimną, arogancką twarz i nie będzie sobie ciągle przypominać, że złożył jej haniebną propozycję, a ona przez jedną haniebną chwilę czuła rozczarowanie, że nie poprosił jej o rękę.

Sama myśl o małżeństwie z nim…

Ulga z powodu jego nieobecności nie trwała długo. Kiedy po czwartej turze wracała do matki i Eleanor, George Buchan i Anthony Culver zatrzymali ją na chwilę, by zamienić parę słów. Miała nadzieję, że któryś z nich poprosi ją do tańca. W następnej turze miał być walc. Uwielbiała walca, choć dotąd tańczyła go tylko z Oscarem.

Miała nadzieję, że teraz będzie miała okazję zatańczyć go z innym partnerem.

Poczuła na ramieniu czyjś dotyk. Odwróciła się i spojrzała prosto w srebrzyste oczy księcia Bewcastle'a.

– Pani Derrick, jeśli nie obiecała pani następnej tury komuś innemu, chciałbym, żeby zatańczyła ją pani ze mną – powiedział.

Kompletnie ją zaskoczył. Przemknęło jej przez myśl, żeby po prostu odmówić. Ale wtedy w ogóle nie będzie mogła zatańczyć walca. A to miał być jedyny walc tego wieczoru.

Do diabła, pomyślała. Do stu tysięcy diabłów!

Serce zaczęło jej mocno bić. Ugięły się pod nią kolana. Zabrakło jej powietrza jak po długim biegu. Przecież pominąwszy wszystkie inne względy, książę był naprawdę pięknym mężczyzną.

To ostatni wieczór w Schofield. Jej ostatnie z nim spotkanie.

– Umie pani tańczyć walca? – spytał.

Wpatrywała się w niego, dysząc niczym ryba wyrzucona na piasek.

– Umiem, choć upłynęło sporo czasu, kiedy robiłam to po raz ostatni – odparła i rozwinęła wachlarz, żeby ochłodzić zarumienione policzki. – Dziękuję panu, Wasza Wysokość.

Podał jej ramię. Złożyła wachlarz, ujęła księcia pod rękę i pozwoliła poprowadzić się na parkiet. Przypomniała sobie, że zatańczył z Mavis, i spojrzała na niego z zaciekawieniem.

Ma oczy wilka, pomyślała. Parę dni temu ktoś wspomniał, że książę ma na imię Wulfric. To imię idealnie do niego pasowało!

– Myślałam, że dzisiejszego wieczoru będzie mnie pan unikał – rzuciła.

– Doprawdy? – odparł wyniosłym tonem i uniósł brwi.

Cóż, niewiele można było na to odpowiedzieć. Nawet nie próbowała. Czekała w milczeniu, aż zacznie grać muzyka. Co ona przed chwilą pomyślała? Ze książę jest pięknym mężczyzną? Pięknym? Chyba oszalała. Spojrzała na niego. Miał za duży nos. Nie, nieprawda. Wydatny, lekko orli nos dodawał jego twarzy charakteru i sprawiał, że wydawał się jeszcze przystojniejszy. Jaką śmieszną rzeczą jest nos.

– Czyżbym znów czymś panią rozbawił? – spytał.

– Niezupełnie – roześmiała się. – Śmiałam się z myśli, która przyszła mi do głowy, że nos jest nader zabawną rzeczą.

– W rzeczy samej – odparł z dziwnym błyskiem w oku.

Zaczęła grać muzyka. Ujął jej prawą dłoń i drugą ręką objął ją w talii. Znów zabrakło jej tchu, choć przecież trzymał ją w przepisowej odległości od siebie. W tym momencie nagle zrozumiała, dlaczego wielu ludzi uważa walca za nie do końca przyzwoity taniec. Nie doświadczyła takiej bliskości, gdy tańczyła walca z Oscarem. Nie mogła sobie przypomnieć, żeby czuła ciepło jego ciała i zapach wody kolońskiej. Serce biło jej mocno, choć nie zrobili jeszcze ani kroku.

Gdy w końcu zaczęli się kołysać w tańcu, już po kilku chwilach zdała sobie sprawę, że nigdy dotąd naprawdę nie tańczyła walca. Prowadził ją pewnie i szybko wirował, aż światło świec zlało się w jedną połyskliwą smugę. Do dzisiejszego wieczoru nie wiedziała, czym naprawdę jest walc. A był czystą zmysłową rozkoszą. Światła, kolory, zapachy, ciepło ciała, piżmo i woda kolońska, muzyka, gładka podłoga pod stopami, ramię obejmujące ją w talii, ręka trzymająca jej dłoń, zachwyt nad lekkością i ruchem własnego ciała. Oczarowanie.

Spojrzała mu w oczy, uśmiechnęła się i przez chwilę czuła się niewymownie, szaleńczo szczęśliwa.

Odwzajemnił spojrzenie i w blasku świec płonących w żyrandolu nad ich głowami wydało się jej, że jego oczy promieniują ciepłem.

Czarowny taniec został nagle przerwany.

Książę zdążył obrócić Christine w rogu sali, gdy z przeciwnego kierunku wytoczył się Hector walcujący z Melanie. Książę Bewcastle szybko przyciągnął Christine do siebie, bohatersko próbując uchronić ją przed kolizją, ale było już za późno. Hector z całej siły nadepnął jej na lewą stopę, boleśnie miażdżąc palce.

Christine stanęła na drugiej nodze i zaczęła głęboko oddychać, powstrzymując się od krzyku. Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Książę podtrzymał ją, mocno obejmując w pasie. Melanie krzyknęła z przerażenia i wytknęła Hectorowi, że od początku mu mówiła, iż tańczy w niewłaściwym kierunku. Ten zaczął gorąco i pokornie przepraszać.

– Ostrzegałem Mel, że nie umiem tańczyć walca – usprawiedliwił się. – Ona przecież wie, że ja nie tańczę, ale uparła się, bym poprosił ją do walca. Christine, jest mi niewymownie przykro. Bardzo cię boli?

– Hectorze, w życiu nie słyszałam głupszego pytania – stwierdziła cierpko Melanie. – Oczywiście, że ją boli, ty stary cymbale.

– Zdaje się, że już za chwilę przejdzie mi ochota, żeby krzyczeć – powiedziała Christine. – Tymczasem będę powoli liczyć… czterdzieści siedem… czterdzieści osiem… Nie przejmuj się, Hectorze, moje palce należało trochę odchudzić.

– Christine, moje biedactwo – westchnęła Melanie. – Może zaprowadzę cię do pokoju i wezwę pokojówkę?

Christine odprawiła ich machnięciem ręki i zacisnęła zęby. Starała się nie zwracać na siebie uwagi. Dlaczego takie rzeczy zawsze zdarzają się właśnie jej, nawet gdy akurat w nic się nie wtrącała?