Zanim zdążyła zrobić choćby krok, chwycił ją za rękę i przy – ciągnął do siebie, aż oparła się na jego piersi. Zimnymi oczami uporczywie wpatrywał się w jej twarz.

Przez chwilę myślała, że znów ją pocałuje.

Opuścił wzrok na jej usta, odetchnął głęboko i położył obie dłonie na jej ramionach.

Nie pocałował jej jednak.

Gdy już mogła myśleć rozsądnie, była losowi bardzo za to wdzięczna. Pewnie odwzajemniłaby pocałunek, przytuliła się do niego i błagała, żeby zabrał ją gdziekolwiek i zrobił z nią, co chce. A najgorsze było to, że chyba naprawdę by to zrobiła. Poszłaby za nim posłusznie i oddała mu się bez wahania. Może nawet błagałaby, żeby powtórzył propozycję, którą złożył jej w labiryncie.

Nie pocałował jej jednak.

– Z każdym dniem coraz bardziej żałuję, że tu przyjechałem – powiedział cicho, bardziej chyba do siebie niż do niej. – Pani, pani Derrick, chyba również żałuje. Że ja tu przyjechałem. Że pani zgodziła się przyjechać.

Puścił ją. Chwyciła mokry rąbek sukni i uciekła. Czuła się okropnie. Naprawdę nie powinna była przyjeżdżać do Schofield Park. Przecież wiedziała, że Hermione i Basil też tu będą. A teraz naraziła się na śmieszność i krytykę księcia Bewcastle'a. Na litość boską, on będzie myślał, że zabiła Oscara.

Mimo wszystko, gdyby ją pocałował, odwzajemniłaby pocałunek. Ale nie pocałował. Tylko powiedział, że coraz bardziej żałuje, że tu przyjechał.

Nienawidziła go z całego serca. Zaskakująca myśl. Stanowczo wolałaby, żeby był jej obojętny.

Gdy zdyszana i potargana wbiegła do domu, pomyślała, że powinna była zostać na zewnątrz. Stawić czoła Hermione i Basilowi, gdy tylko się pojawią z powrotem. Najwyższy czas, by to zrobić. Po śmierci Oscara rozpaczała tak samo jak oni. Nie umiała obronić się przed ich oskarżeniami. Nie miała siły. Teraz czuła się równie zdruzgotana jak wtedy. Pobiegła na górę do swojego pokoju, dziękując losowi, że nie spotkała nikogo po drodze.

Zamknęła drzwi i rzuciła się na łóżko z głośnym szlochem. Mogła winić tylko siebie. Powinna była odmówić przyjazdu. Nawet Melanie do niczego by jej nie zmusiła, gdyby powiedziała „nie” i pozostała nieugięta.

Upłynęło sporo czasu, zanim się uspokoiła. Usiadła na łóżku i próbowała się uśmiechnąć. Z uśmiechem na twarzy powinna wyglądać tak jak zwykle. Spojrzała w lustro. Zobaczyła ucieleśnienie tragedii z groteskowo wykrzywionymi ustami. Rozchyliła wargi i usiłowała wykrzesać z oczu iskrę.

No proszę, wszystko jest już w porządku, nic mi nie grozi, pomyślała. Dziwne, nie zdawała sobie sprawy, że nadal musi się osłaniać, że nie jest bezpieczna. Od dwóch lat była wolna i szczęśliwa. Prawie szczęśliwa.

Z determinacją postanowiła, że wytrzyma. Przeżyje do końca pobytu, a potem wróci do domu i znów zanurzy się w dobrze znanej rutynie dnia codziennego. Przecież śmierć Oscara też udało się jej przeżyć.

Wulfric był bardzo zaniepokojony. Znów z tego samego powodu. Na litość boską, omal jej nie pocałował. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić gorszego zakończenia wyczerpującego popołudnia.

Gdy Christine Derrick uciekła, zrozumiał, że bardzo się pomylił.

Nadal gniewała się na niego za propozycję, którą jej złożył.

On też czuł gniew. Nie wierzył, by oba ich dotychczasowe spotkania zostały przez nią zaaranżowane. Niemniej wzięła udział w tym głupim zakładzie i niewątpliwie rozmyślnie przedłużała ich spotkanie w ogrodzie. Wszak zasugerowała, żeby weszli do labiryntu. A on poszedł za nią jak marionetka. Potem ją pocałował i pod wpływem impulsu złożył tę idiotyczną propozycję.

Po scenie w labiryncie możliwość ogłoszenia swego triumfu i odebrania nagrody musiała być dla niej jakimś pocieszeniem.

Lecz jego irytacja zbladła, gdy pani Derrick została głęboko zraniona podłym zachowaniem Elricka i jego żony. Znał tę parę wcześniej i nigdy dotąd nie wydali mu się nieprzyjemni, gruboskórni czy złośliwi. Dopiero dzisiaj.

Wbrew wszelkim zasadom przyzwoitości prali w jego obecności rodzinne brudy. Mieli pani Derrick za złe brak ogłady i skłonność do flirtu. Znów to słowo. Pojawiało się z uporczywą regularnością w odniesieniu do jej osoby.

Najwyraźniej coś się między tą trójką wydarzyło. Coś, co miało związek ze śmiercią Oscara Derricka. Nie wierzył ani przez chwilę, że Christine Derrick zabiła męża, ale musiało być coś, co wywołało tak silną wrogość jej szwagrostwa. Dzisiejszego popołudnia został niespodziewanie wciągnięty w sam środek obrzydliwej rodzinnej afery.

Czuł się tym mocno dotknięty.

Jednocześnie dowiedział się czegoś ciekawego o pani Derrick. Było w niej coś więcej niż promienny blask i śmiech. Nosiła też w sobie mrok. Głęboko ukryty, wypłynął na powierzchnię, gdy odprowadzał ją do domu. Zrobiła wszystko, co w jej mocy, by sprowokować go do kłótni.

Omal nie zareagował i to w sposób, który by ją zaskoczył.

Czuł do niej pociąg, pocałował ją, zaproponował, by została jego kochanką, a ona odmówiła i na tym koniec. Musiał przyznać, że zauroczenie nią jeszcze nie zgasło, ale nie chciał poznawać ani jej, ani mrocznych, skomplikowanych sekretów z jej życia.

Lecz ku swej irytacji uświadomił sobie, że kieruje na nią spojrzenie równie często, jak dotychczas.

Mimo mroku, który w niej tkwił, promieniała światłem.

A on nadal pragnął się grzać w jej świetle.

8

Przez kilka następnych poranków Wulfric chodził wędkować z baronem Renable'em i paroma innymi panami. Przesiadywał też w bibliotece, dyskutując w męskim gronie o polityce i o książkach. Raz czy drugi zagrał w bilard, gdy znalazł chętnych do rozgrywki. Wieczorami siadał do kart ze starszymi dżentelmenami, bo tylko oni mieli na to ochotę. Unikał co weselszych rozrywek, starając się jednak nie obrazić pani domu. Nie chciał, by uznano go za grubianina. Jak najwięcej czasu spędzał sam. Liczył godziny do chwili, kiedy wreszcie wyjedzie z Schofield.

Niestety nie mógł odmówić udziału w balu urządzonym jako zwieńczenie wszystkich rozrywek. Wielki bal – o ile bal na prowincji można nazwać wielkim – wydano z okazji zaręczyn panny Magnus z sir Lewisem Wisemanem. Zaproszono starannie dobrane grono sąsiadów, jako że dwadzieścioro czworo gości oraz gospodarze nie byli w stanie wypełnić sali balowej.

– Większość to drobna szlachta – wyjaśniła lady Renable Wulfricowi na parę dni przed balem. – Cieszą się, gdy ich zapraszamy, a my czujemy się w obowiązku robić to raz czy dwa razy w roku. Mam nadzieję, że ich towarzystwo nie wyda się panu nudne.

– Sądzę, że tak jak we wszystkich innych kwestiach, również i w tej mogę zaufać pani dobremu smakowi – odparł, unosząc brwi i monokl.

Po co przepraszać za coś, czego nie można uniknąć? I dlaczego przepraszać tylko jego? Po co w ogóle przepraszać? Dziękował Bogu, że w jego rodzinie nie było ciągłego wzajemnego przepraszania.

Nigdy nie przepadał za balami, lecz czasami musiał się na nich pojawiać. Tak jak tym razem. Nie mógł przecież zamknąć się w sypialni z książką. Ubrał się więc z największą starannością i pozwolił, by lokaj więcej czasu niż zwykle poświęcił na zawiązanie mu halsztuka. O wyznaczonej godzinie zszedł do sali balowej. Pierwszą turę zarezerwował u lady Elrick, drugą u lady Renable. Miał nadzieję, że potem będzie mógł się wycofać i zasiąść do gry w karty.

Podszedł do Mowbury'ego i rozejrzał się po sali. Młode damy ubrały się w najpiękniejsze suknie, obficie ozdobiły biżuterią i wpięły we włosy najwspanialsze pióra, zapewne z zamiarem przyćmienia elegancją pań z okolicy.

– Tłumaczyłem Melanie, że mam dwie lewe nogi, ona jednak uparła się, żebym choć raz z kimś zatańczył – powiedział Mowbury. – Więc poprosiłem Christine. Panią Derrick. Wie pan, była żoną mojego kuzyna. Zawsze uważałem, że to porządna kobieta, choć Hermione i Elrick chyba za nią nie przepadają. Powiem coś panu, Bewcastle, bale są strasznie męczące.

Pani Derrick stała po przeciwnej stronie sali, pogrążona w rozmowie z trzema damami i dżentelmenem. Wulfric rozpoznał pastora i jego żonę. Domyślił się, że pozostałe damy to matka i najstarsza siostra. W całej rodzinie tylko ona została obdarzona urodą. Ani żona pastora, ani najstarsza siostra nie były ładne.

Pani Derrick miała na sobie kremową suknię z falbankami przy spódnicy i krótkimi bufiastymi rękawkami. Dekolt, choć dosyć głęboki, mieścił się w normach przyzwoitości. W lśniące krótkie loki wplotła różową wstążkę, pasującą odcieniem do szarfy przewiązanej pod stanikiem sukni. Poza trzymanym w ręce wachlarzem była to jej jedyna ozdoba. Nie miała biżuterii ani piór we włosach. A suknia stanowczo nie była ostatnim krzykiem mody.

Jednak przy niej stroje reszty dam wydawały się przeładowane ozdobami.

– Więc pani Derrick zgodziła się zatańczyć z panem pierwszą turę – powiedział Wulfric.

– Tak – Mowbury się skrzywił. – Obiecałem, że nie podepczę jej palców. Ale nawet jeśli mi się to przytrafi, ona pewnie się roześmieje i powie, że i tak trzeba je było trochę odchudzić. Cudowna kobieta.

Kitredge, który wcisnął się w gorset i niemal skrzypiał przy każdym ruchu, podszedł do pani Derrick i oparł upierścienioną dłoń na jej plecach. Wulfric zacisnął palce na monoklu. Ręka hrabiego opadła, gdy pani Derrick przesunęła się nieco, uśmiechnęła i skinęła głową. Kitredge ukłonił się i odszedł. Wulfric domyślił się, że właśnie została obiecana druga tura tańców.

Wypuścił monokl z palców.

Christine uwielbiała tańczyć, ale przez kilka ostatnich lat swego małżeństwa nie lubiła balów. Oscar miał jej za złe, że tańczy z obcymi mężczyznami. Starała się go przekonać, że na bale chodzi się właśnie po to, by tańczyć z wieloma partnerami. Nie mogła przecież tańczyć tylko z nim. To było wbrew zasadom etykiety, a on i tak najchętniej spędzał czas w pokoju do gry w karty albo dowcipkując w towarzystwie swoich kompanów.

Małżeństwo okazało się o wiele trudniejsze, niż sobie wyobrażała. Mimo posągowej urody Oscar był niepewny i siebie, i jej. Z upływem czasu stawał się coraz bardziej zaborczy i nieobliczalny. Krzywdził ją, a nawet obrażał swoimi oskarżeniami. Doprowadził do tego, że zaczęła się zastanawiać, czy nadal go kocha.