Opuszczała miejsce pikniku jako jedna z ostatnich, musiała bowiem znaleźć ustronne miejsce, żeby włożyć pończochy. Zauważyła, że Hermione i Basil jeszcze stoją na zboczu wzgórza i rozmawiają z księciem Bewcastle'em. Podeszła do nich.

– Wasza Wysokość – mówiła właśnie Hermione – Elrick i ja pragnęliśmy zamienić z panem słowo na osobności już od przedwczoraj. Teraz jest najlepsza chwila, bo również Christine będzie mogła usłyszeć, co mamy do powiedzenia. Chcemy prosić o przebaczenie w jej imieniu.

Christine spojrzała zdumiona na szwagierkę.

– Ten zakład młodych dam o to, czy któraś z nich zdoła przez godzinę zająć pana rozmową sam na sam, był niewymowną głupotą ciągnęła Hermione głosem, który drżał od tłumionego gniewu.

– Cóż, dziewczęta mają pstro w głowie. Nic dziwnego, że chciały zrobić wrażenie na osobie tak ważnej i wysoko postawionej jak pan. To jednak niewybaczalna arogancja, że Christine wzięła udział w tym zakładzie i w dodatku go wygrała.

Christine przymknęła oczy. Przeklęty zakład! Ale jak Hermione się o nim dowiedziała? Pewnie od lady Sarah i Harriet King.

Basil odchrząknął.

– Bewcastle, zapewniam pana, że lady Elrick i ja nie pochwalamy tak prostackiego zachowania – oświadczył.

– Po prostu mieliśmy pecha, że mój szwagier zakochał się w córce nauczyciela i poślubił ją – dodała Hermione. – Od chwili przyjazdu tutaj przez cały czas flirtuje z każdym dżentelmenem i wprawia nas w zażenowanie takimi widokami – wskazała mokry rąbek sukni Christine. – To niewybaczalne, że wciągnęła w swoje ekscesy również pana.

Słuchając tej tyrady, Christine ledwo wierzyła własnym uszom. Miała wrażenie, że nagle została przeniesiona w przeszłość. Oboje mówili z takim gniewem i goryczą. Tak niesprawiedliwie ją oskarżali. Była jednak zbyt przybita, by cokolwiek powiedzieć czy choćby się oddalić.

Książę Bewcastle uniósł monokl. Christine postanowiła, że jeśli spojrzy przezeń na nią czy na rąbek jej sukni, wyrwie mu go z ręki i potłucze na jego własnym nosie. A przy okazji pewnie mu ten nos złamie. Książę jednak skupił uwagę na Hermione.

– Niech się pani nie trapi, madame – powiedział lodowatym tonem. – Pan również, Elrick. Córki dżentelmenów z akademickim zacięciem są często lepiej wykształcone niż ogół młodych dam z wyższych sfer i dzięki temu prowadzą o wiele ciekawszą konwersację. To ja zaprosiłem panią Derrick, by pospacerowała ze mną w alei szczodrzeńców. Czy rzeczywiście spędziłem całą godzinę w jej towarzystwie? Miałem wrażenie, że tylko chwilę. I czy istotnie z nią flirtowałem, rozmawiając o popołudniowej konnej przejażdżce i liście od jej siostry, który czytała, gdy się na nią natknąłem? Jeśli tak, przeproszę ją i obiecam zachowywać się w przyszłości rozważniej.

Wypuścił monokl z palców.

To naprawdę bardzo niebezpieczny człowiek, pomyślała Christine. I chyba nie tylko ona odniosła takie wrażenie, sądząc po ciszy, która zapadła po jego słowach. Potraktował ich z góry z lodowatym chłodem. Ucieszyłaby się z tego, gdyby nie czuła się okropnie zraniona.

– Hermione! – szepnęła. Patrzyła jednak na Basila, który przecież uwielbiał Oscara, a równocześnie tak podle traktował wdowę po nim. Ten jednak nie chciał jej spojrzeć w oczy.

W następnej chwili uciekłaby, gdzie ją oczy poniosą, gdyby książę Bewcastle nie zwrócił się z kolei do niej.

– Madame, pozwoli pani, że odprowadzę ją do domu – rzekł. – Przy okazji powie mi pani, czy istotnie jestem jej winien przeprosiny.

Podał jej ramię. Nie potrafiła wymyślić żadnego pretekstu, żeby odmówić, więc ujęła go pod rękę. Oczy miał jak dwie bryły lodu. Rozkoszne jak zwykle. Wolałaby uciec w przeciwnym kierunku, zaszyć się między drzewami i w ukryciu lizać swoje rany. Nie wiedziała, że jeszcze je w sobie nosi. Myślała, że już dawno się zabliźniły.

Hermione i Basil nie zamierzali wracać razem z nimi.

– Czy winien jestem pani przeprosiny? – spytał książę, gdy tamci nie mogli ich już usłyszeć.

– Za złożoną mi propozycję? – rzuciła. – Już mnie pan za to przeprosił.

– Tak myślałem – powiedział. – Choć moja propozycja musiała być dla pani dosyć nieoczekiwanym finałem fortelu, który miał jej zapewnić spędzenie ze mną godziny sam na sam. Labirynt był sprytnym posunięciem. Mam nadzieję, madame, że z radością odebrała pani wygraną i że wynagrodziła ona pani wysiłki. A być może osłodziła również obelgę, którą musiała pani znieść.

Wzięła głęboki oddech i wolno wypuściła powietrze. Jej rany będą musiały poczekać.

– Nie odebrałam nagrody – odparła. – Ktoś wyłożył za mnie pieniądze, czyli niejako na mnie postawił. Zrezygnowałam z praw do wygranej na rzecz tej osoby. Ale rzeczywiście przez chwilę cieszyłam się swoim triumfem dla samej satysfakcji ze zwycięstwa. Wprawdzie wygrałam już tamtego dnia, gdy skłoniłam pana do spaceru wokół jeziora, nie chciałam jednak kończyć zabawy tak szybko. Postanowiłam więc powtórzyć tę sztukę dwa dni temu. – Westchnęła głośno i uniosła twarz do słońca.

– Aczkolwiek przy tej drugiej okazji to ja zaprosiłem panią na spacer – rzucił.

– Oczywiście – potwierdziła. – Dama nie powinna proponować spaceru dżentelmenowi, prawda? Zwłaszcza dwa razy w tym samym tygodniu. Jednak ta zasada wcale mi nie przeszkodziła. Są inne sposoby skłonienia dżentelmena, by zaprosił mnie na przechadzkę. Na przykład można ze skromną miną usiąść na murku, przy którym ciągnie się piękna porośnięta trawą aleja zachęcająca do spaceru, i udawać, że się czyta list sprzed miesiąca.

Roztropnie zachował milczenie. Poczuła ponurą satysfakcję, gdy uświadomiła sobie, że jest rozgniewany, a także upokorzony.

Weszli pomiędzy drzewa. Mogłaby wysunąć dłoń spod jego ramienia, ale powstrzymała się, uznawszy, że pewnie właśnie tego po niej oczekuje.

– Wie pan, chciałyśmy założyć się o to, która z nas pierwsza skłoni pana do oświadczyn – powiedziała. – Doszłyśmy jednak do wniosku, że nie ma sensu zakładać się o coś niemożliwego, więc warunki zostały zmienione na godzinę rozmowy z panem sam na sam. O mały włos nie wygrałam również tego pierwszego zakładu, tyle że pan zaproponował mi carte blanche zamiast małżeństwa. To było naprawdę poniżające, choć pana propozycja wzięła się chyba stąd, że jestem córką nauczyciela, zbyt nieokrzesaną do roli księżnej. Ale nic strasznego się nie stało, gdyż nie musiałam wyznawać swojej porażki współzawodniczkom.

Nadal milczał.

Christine nigdy nie lubiła się kłócić, pomyślała jednak, że awantura z księciem Bewcastle'em mogłaby jej przynieść ogromną satysfakcję. Niestety, sprowokowanie go do niekontrolowanego, prostackiego okazania emocji byłoby chyba trudniejsze niż uzyskanie od niego propozycji małżeństwa. W tym człowieku nie było żadnych uczuć ani namiętności. Zdławiła wspomnienie pocałunku w labiryncie. To nie była namiętność, tylko żądza.

– Cieszę się, że wygrałam ten zakład – powiedziała. – Teraz nie muszę już przebywać w pańskim towarzystwie.

– Jak mniemam, w tym momencie powinienem powiedzieć, że miło mi to słyszeć – rzucił.

– A miło panu?

– Nie zastanawiałem się nad tym – odparł.

– Czy pan się nigdy nie kłóci? – spytała.

– Kłótnia niczego nie daje – powiedział.

– Rzeczywiście – przyznała. – Pan potrafi wymusić posłuszeństwo prostym uniesieniem brwi.

– Nie u kogoś, kto ignoruje uniesione brwi i mój monokl – stwierdził.

Roześmiała się, choć wcale nie czuła rozbawienia. Została okropnie upokorzona, najpierw w labiryncie, a teraz dzisiaj na wzgórzu. Chciała jak najszybciej wrócić do swojego pokoju i zwinąć się w kłębek na łóżku.

– Pani szwagier i jego żona nie lubią pani – odezwał się niespodziewanie szorstkim tonem.

Cóż, wcale się z tym nie kryli. Nie było sensu zadręczać się prostym stwierdzeniem tego faktu.

Dotarli do miejsca, gdzie zderzyła się z nim pierwszego popołudnia.

– Pewnie obawiają się, że sprytnymi kobiecymi sztuczkami skłonię pana do małżeństwa, tak jak uwiodłam Oscara – odezwała się w końcu. – A potem będzie ich pan winił, że go nie ostrzegli.

– Nie ostrzegli, że pani jest córką nauczyciela? – spytał. – Czy że jest pani przebiegła?

– I nieokrzesana – dodała. – Nie wolno panu o tym zapominać. Wie pan, to był jeden z moich grzechów głównych. Nieustannie robiłam rzeczy, którymi zwracałam na siebie uwagę i wprawiałam ich w zażenowanie. Choć bardzo się starałam, nie potrafiłam być idealną damą. Teraz, gdy miał pan czas przemyśleć tę kwestię, musi pan dziękować Bogu, że nie zgodziłam się zostać pańską kochanką.

– Bo nie jest pani damą w każdym calu?

– I z każdym flirtuję – uzupełniła.

– Doprawdy?

– I mogę pana zabić, tak jak zabiłam Oscara – dokończyła. Na chwilę zapadła cisza. Christine uświadomiła sobie, że wszystkie mury obronne, które podświadomie zbudowała wokół siebie, nagle runęły. Znikło jej przyjazne nastawienie do świata. Jeśli szybko nie dotrą do domu, to zrobi księciu awanturę. Oczami wyobraźni widziała, jak rzuca się na niego z pięściami, kopie go i skręca ten jego monokl w ósemkę. I cały czas wrzeszczy na niego jak opętana. Problem w tym, że ta wizja wcale jej nie śmieszyła.

Jeżeli nie będzie ostrożna, za chwilę się rozpłacze. A przecież nigdy nie płakała. To nie miało sensu.

– Wygląda na to, że niechęć Elricka i jego żony jest w jakiejś mierze uzasadniona – zauważył.

Czego się spodziewała? Że zapyta, czy to prawda? Ze jak nikt dotąd wyciągnie z niej całą historię i uwolni ją od poczucia winy? A potem pokornie przeprosi za propozycję złożoną jej w labiryncie i jak każdy szanujący się dzielny rycerz porwie ją na swego wiernego rumaka, by zawieźć do swego księstwa i uczynić księżną?

Naprawdę nie mogłaby sobie wyobrazić gorszego losu. Bo on nie był dzielnym rycerzem w lśniącej zbroi, tylko zimnym, wyniosłym arystokratą.

– Ależ oczywiście! – potwierdziła. – To bez znaczenia, że mnie nawet nie było w pobliżu, gdy Oscar zginął, prawda? To jeszcze jeden przykład mojego podstępnego charakteru. I tak to ja go zabiłam. Wasza Miłość, jestem w podłym humorze, jak pan pewnie zauważył. Za chwilę pobiegnę do domu i nie oczekuję, że pan szlachetnie rzuci się za mną, by mi pomóc.