Malec wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć płaczem. Ojciec wymówił jego imię z wyraźnym niezadowoleniem, brat zawołał, żeby zobaczył, co zrobił, a siostra nazwała go niezdarą. Pani Derrick podeszła do cisu, a Anthony lub Ronald Culver – naprawdę trudno było ich odróżnić – wspiął się na drzewo.

Nawet wtedy scena mogła się jeszcze szybko zakończyć. Jeden z bliźniaków bez problemów sięgnął piłki i rzucił ją na ziemię. Sam jednak nie mógł się uwolnić, bo zaczepił surdutem o grubą gałąź.

Drugi z bliźniaków, zamiast pospieszyć bratu z pomocą, wyśmiewał się z położenia, w jakim ten się znalazł. W tym czasie ktoś inny ruszył uwięzionemu Culverowi na ratunek. Było jasne, że pani Derrick nie po raz pierwszy wdrapuje się na drzewo.

Wulfric przyglądał się z rezygnacją, jak Christine wsuwa dłoń pod surdut Culvera i odczepia go z gałęzi. Doprawdy wulgarne zachowanie, mimo śmiechu, który mu towarzyszył, już nie wspominając o tym, że po drodze na górę pani Derrick odsłoniła nogi.

Culver zsunął się na ziemię i z galanterią odwrócił się, by pomóc zejść z drzewa swej wybawicielce. Ona jednak odprawiła go machnięciem ręki i usiadła na najniższej gałęzi.

– Gdy wspinam się na drzewa, zawsze zapominam, że będę musiała zejść – powiedziała wesoło. Kapelusz miała przekrzywiony, włosy w nieładzie, rumieńce na policzkach i błyszczące oczy. – Uwaga! – zawołała i skoczyła na ziemię.

Zostawiając na drzewie część sukni.

Rozległ się głośny trzask, gdy materiał zaczepił o jedną z gałęzi i rozdarł się z boku na całej długości od rąbka do dekoltu.

Wulfric nie stał najbliżej, ale pierwszy znalazł się przy niej. Stanął przed panią Derrick, by ją osłonić przed wzrokiem reszty. Nie spuszczał wzroku z jej twarzy. Może stanął trochę za blisko, ale nie zwrócił na to uwagi. Dopiero potem przypomniał sobie ciepło i zapach rozgrzanego słońcem kobiecego ciała. Wyswobodził się z surduta, co nie było łatwe bez pomocy lokaja, i rozpostarł go przed nią, gdy próbowała zebrać rozdarte brzegi sukni.

Spojrzał jej w oczy. Roześmiała się, ale jej twarz pokrywał silny rumieniec.

– Co za straszne upokorzenie – westchnęła. – Czy dziwi się pan, Wasza Wysokość, że często stawałam się pośmiewiskiem w wytwornym towarzystwie?

Nie dziwił się.

Uniósł brwi, ale nie odpowiedział. Za jego plecami rozległ się gwar.

– Christine, sugeruję, byś wycofała się na plebanię, gdzie zajmie się tobą Hazel – powiedział pastor.

– Tak właśnie zamierzam. Dziękuję ci, Charles – odparła, nie spuszczając z Wulfrica rozbawionego spojrzenia. – Nie wiem jednak, czy uda mi się to zrobić, nie wywołując zgorszenia. – Przytrzymywała materiał obiema dłońmi, ale nawet dziesięciu rąk byłoby za mało.

– Pani pozwoli, madame. – Wulfric owinął surdut dookoła niej, próbując ją osłonić od pasa w dół. Starał się jej nie dotykać, by nie wprawiać jej w jeszcze większe zażenowanie.

Niestety, wkrótce stało się jasne, że pani Derrick nie zdoła przejść na plebanię, nie odsłaniając przy tym więcej niż kostki, które pokazała, wspinając się na drzewo.

– Proszę przytrzymać surdut – nakazał.

Schylił się, wziął ją na ręce i ruszył prosto na plebanię, zły, że wpakował się w tak niedorzeczną sytuację.

Czuł się zdecydowanie nieprzyjaźnie nastawiony do świata i ludzkości, a zwłaszcza do niesionej w ramionach jej przedstawicielki.

Dzieci biegły obok nich. Najmłodszy chłopiec opowiadał rodzeństwu, co się właśnie wydarzyło, jakby sami tego nie widzieli. Doskonale naśladował odgłos rozdzieranego materiału.

– Ojej, chyba jestem bardzo ciężka – odezwała się pani Derrick.

– Wcale nie – zapewnił ją Wulfric.

– Pan się wydaje bardzo posępny – rzuciła. – Zapewne ma pan służących, którzy zwykle robią za pana rzeczy takie jak ta.

– Zwykle w pobliżu mnie czy moich służących damy nie skaczą z drzew, drąc sobie przy tym suknie – odparł.

To ją uciszyło.

Minutę później znaleźli się na plebanii. Pastorowa przygotowała już duży biały obrus, którym owinęła siostrę, gdy tylko Wulfric postawił ją na podłodze w kuchni. Kucharka przeżegnała się i na powrót zajęła gotowaniem.

– Hazel, moja prawie najlepsza muślinowa suknia właśnie została zniszczona – jąknęła pani Derrick. – Będę ją szczerze opłakiwać. Bardzo ją lubiłam i nosiłam tylko trzy lata. Teraz zamiast czterech przyzwoitych sukien mam tylko trzy.

– Może da się ją naprawić – rzuciła pastorowa z nadzieją, choć wbrew zdrowemu rozsądkowi. – Marianne pobiegnie do Hyacinth Cottage, by przynieść ci czystą suknię, którą mogłabyś włożyć na drogę powrotną do Schofield. Moje będą na ciebie za duże. Marianne, poproś babcię albo ciocię Eleanor, by coś przysłały, dobrze? A tymczasem, Christine, zabiorę cię na górę.

Dopiero teraz pani Derrick przypomniała sobie, że książę i jej siostra nie zostali sobie przedstawieni, i naprawiła gafę.

– Hazel, to jest książę Bewcastle – powiedziała. – Wasza Wysokość, to moja siostra, pani Lofter. Zdaje się, że powinnam była najpierw zapytać, czy chce pan być przedstawiany, prawda? Cóż, teraz już na to za późno.

Wulfric ukłonił się, a pani Lofter, wyraźnie onieśmielona, niezgrabnie dygnęła.

– Zapewne chce pan ruszyć do gospody, by dołączyć do reszty. – Pani Derrick, szamocząc się pod obrusem, zdjęła i oddała księciu surdut. – Proszę się nie czuć w obowiązku na mnie czekać.

– Tym niemniej poczekam – odparł, skinąwszy sztywno głową. – Postoję na zewnątrz, a potem odprowadzę panią do gospody.

Nie wiedział, co skłoniło go do takiej decyzji. Przecież mieszkała w tej wiosce prawie całe życie i trafiłaby do oberży nawet z zawiązanymi oczami. Czekał dobre pół godziny. Najpierw włożył surdut, co bez pomocy lokaja było nie lada sztuką. Potem rozmawiał z pastorem na obojętne tematy. W tym czasie starszy chłopiec nosił młodszego po ogrodzie na barana.

Gdy w końcu pani Derrick wyszła na zewnątrz, miała na sobie bladoniebieską suknię, która kiedyś była chyba o wiele ciemniejsza. Spódnica nosiła ślady cerowania, co być może oznaczało, że kiedyś też uległa wypadkowi. Przyczesała porządnie włosy i zawiązała prosto kapelusz. Twarz miała zaróżowioną i błyszczącą, jakby przed chwilą obmyła ją wodą.

– Ojej, jednak pan poczekał – westchnęła na jego widok.

Zastanawiał się, jak to możliwe, że to obszarpane stworzenie wygląda nie tylko pięknie, ale też wydaje się pełne życia. Christine wetknęła głowę w kuchenne drzwi.

– Idę już! – zawołała. – Pani Mitchell, dziękuję za przyniesienie wody i mydła. Jest pani kochana.

Czy ona mówiła do służącej?

Pastorowa wyszła na zewnątrz i siostry uściskały się serdecznie. Potem przybiegły dzieci, które też należało po kolei poprzytulać. Wreszcie Christine uścisnęła rękę szwagra i cmoknęła go w policzek. Cała rodzina obeszła dom, by stanąć na ganku i machać do niej na pożegnanie, gdy ruszała do oberży, odległej o dwie minuty drogi.

Zdumiewające widowisko, pomyślał Wulfric.

– Nie wiem, dlaczego ciągle wpadam w takie okropne tarapaty – powiedziała pani Derrick, ujmując ramię, które jej podał. – Ale zawsze tak było. Hermione, która próbowała zrobić ze mnie damę, gdy wyszłam za Oscara, była bliska rozpaczy. Oscar z czasem zaczął twierdzić, że robię to z rozmysłem, by okryć go hańbą. A ja zawsze byłam niewinna.

Wulfric milczał.

– Oczywiście gdybym poczekała, Anthony Culver pewnie sam wszedłby na drzewo – ciągnęła. – Nie sądzi pan?

– O tak, madame – rzucił szorstko.

Roześmiała się.

– Cóż, przynajmniej goście Melanie i Bertiego nieprędko mnie zapomną – stwierdziła.

– Istotnie, madame, nieprędko – przyznał.

W tym momencie weszli do gospody. Christine otoczyła grupa osób, wśród nich Justin Magnus, jego młodsza siostra i bliźniacy Culver. Powitali ją niemal jak bohaterkę, choć nieco komiczną. Śmiali się wszyscy razem. Wulfric musiał przyznać, że pani Derrick przynajmniej potrafi się śmiać z samej siebie.

Gdy jednak ten nieznośnie dłużący się poranek dobiegł końca, stwierdził, że po prostu brakuje jej ogłady. Przez resztę pobytu w Schofield powinien uważać i utrzymywać wobec niej odpowiedni dystans.

Co nie wydawało się łatwe, bo choć szybko przestał odróżniać jedną damę od drugiej, o pani Derrick myślał zdecydowanie za często. Miała piękne oczy i śliczną buzię, choć trochę oszpeconą opalenizną i piegami na nosie. Gdy była ożywiona albo się śmiała, stawała się olśniewająco piękna. Miała wąskie kostki, zgrabne nogi i ładnie zaokrągloną figurę.

Nie tylko on to zauważył. Szybko stała się ulubienicą niemal wszystkich panów. Trudno było wytłumaczyć jej urok, bo przecież nie była ani elegancka, ani wytworna, ani młoda.

Miała jednak w sobie iskrę, wewnętrzną radość, promienne ożywienie…

Fizycznie bardzo go pociągała.

Zorientował się, że jest biedna jak mysz kościelna. Zadając Mowbury'emu pozornie niewinne pytania, dowiedział się, że jej mąż w ciągu ostatnich kilku lat życia roztrwonił majątek na hazard i gdy zginął w wypadku na polowaniu w majątku Elricka, wdowa została bez grosza. Elrick najwyraźniej spłacił jego długi, lecz nie zajął się wdową. Przecież jej prawie najlepsza suknia została kupiona trzy lata temu. Poza nią miała niewiele więcej.

Wulfric nie czuł rozbawienia, gdy zdał sobie sprawę, że czuje pociąg do kobiety, która nie miała ani jednej cechy, jakie podziwiał u kobiet. I nie na żarty zaniepokoiło go, gdy przyłapał się na tym, że zastanawia się, jak by to było znaleźć się z nią w łóżku. Nie miał w zwyczaju myśleć w ten sposób o kobietach.

Ale ciągnęło go do pani Derrick.

I nie mógł się uwolnić od lubieżnych myśli.

Po wypadku na dziedzińcu kościoła Christine wracała do Schofield w towarzystwie Justina.

– Strasznie długo musiałeś czekać w gospodzie – powiedziała. – Jestem ci bardzo wdzięczna, Justinie. Gdybyś nie poczekał, musiałabym wracać w towarzystwie księcia Bewcastle'a.