Wulfric milczał. Miał nadzieję, że pani Derrick nie zacznie sentymentalnych wynurzeń na temat wielkiej miłości i ogromu swojej straty. Ona jednak tylko spojrzała na niego przelotnie i się zarumieniła. Domyślił się, że na chwilę się zapomniała, i ucieszył, że tak szybko odzyskała panowanie nad sobą.

– Kocha pan Lindsey Hall i inne swoje posiadłości? – spytała.

Tylko kobieta mogła zadać takie pytanie.

– Miłość to zbyt mocne słowo w odniesieniu do budynków i ziemi – odparł. – Pilnuję, by dobrze nimi zarządzano. Wypełniam swoje obowiązki wobec ludzi żyjących na mojej ziemi i spędzam na wsi jak najwięcej czasu.

– A kocha pan braci i siostry?

Uniósł brwi.

– Miłość to słowo chętnie używane przez kobiety. Moim zdaniem obejmuje szeroki wachlarz emocji, których nie ma sensu definiować. Kobiety kochają swoich mężów, dzieci, pieski i właśnie kupioną błyskotkę. Kochają spacery po parku, najnowszą książkę wypożyczoną z biblioteki, niemowlęta, słońce i róże. Spełniłem swój obowiązek wobec rodzeństwa, dopilnowałem, by bracia dobrze się ożenili, a siostry szczęśliwie wyszły za mąż. Piszę do nich raz w miesiącu. Oddałbym życie za każde z nich, gdyby tak szlachetne i demonstracyjne poświęcenie było kiedykolwiek potrzebne. Czy to jest miłość? Pozostawiam to pani ocenie.

Patrzyła na niego dłuższą chwilę w milczeniu.

– Mówi pan z pogardą o kobiecej emocjonalności – odezwała się w końcu. – Tak, czujemy miłość do wszystkiego, co pan wymienił, i do wielu innych rzeczy. Chyba nie chciałabym żyć, gdyby mojego życia nie przepełniała miłość do niemal wszystkiego i wszystkich wokół mnie. To nie jest uczucie, którym należy gardzić. To nastawienie do świata i ludzi zupełnie przeciwne opinii, że życie to tylko pasmo obowiązków do wypełnienia i ciężarów do niesienia. Słowo „miłość” ma wiele znaczeń i odcieni, podobnie jak mnóstwo innych słów w naszym barwnym, żywym języku. I choć mówimy, że kochamy i dzieci, i róże, nasz umysł i wrażliwość rozumie, że to nie to samo uczucie. Czujemy radosne poruszenie zmysłów na widok pięknej róży i głębokie drgnienie serca na widok dziecka, które jest nasze albo związane z nami więzami rodzinnymi. Nie będę się wstydzić czułości, jaką darzę moje siostry, siostrzeńców i siostrzenicę.

Ostro go zbeształa. Ale tak jak wielu ludzi, którzy w dyskusji kierowali się sercem, a nie rozumem, przekręciła jego słowa. Spojrzał na nią chłodno.

– Pani Derrick, wybaczy pani, jeśli nie pamiętam, ale czy powiedziałem lub zasugerowałem, że powinna się pani wstydzić? – spytał.

– Tak – odparła stanowczo. – Zasugerował pan, że kobiety są płytkie i udają miłość, a nawet nie znają znaczenia tego słowa, gdyż ono w zasadzie nie ma znaczenia.

– Aha – mruknął, rozgniewany bardziej, niż zwykle sobie na to pozwalał. – W takim razie zechce mi pani wybaczyć.

Cofnął się o krok i ruszyli dalej już w milczeniu. Wkrótce dotarli do domu. Gdy weszli do holu, Christine odwróciła się do Wulfrica.

– Chyba muszę się pospieszyć, jeśli mam zdążyć na kolację – powiedziała z promiennym uśmiechem, przerywając krępującą ciszę.

Ukłonił się i patrzył, jak biegnie po schodach na górę i znika mu z oczu. Gdy wszedł do swojego pokoju, zerknął na zegar i zorientował się, że nie było go ponad godzinę. A czas wcale mu się nie dłużył, choć powinien. Zwykle źle się czuł w towarzystwie, którego sam starannie nie wybrał.

Christine ucieszyła się, że książę Bewcastle nie poczuł się zobowiązany odprowadzić ją do pokoju. Pewnie teraz oddychał z ulgą, że przetrwał tak nudną godzinę. Wbiegła lekkim krokiem po schodach, niepomna nauk Hermione, że bieganie to nader niestosowny sposób przemieszczania się z miejsca na miejsce.

Wpadła do pokoju. Przebranie się do kolacji nie potrwa długo, ale miała naprawdę niewiele czasu.

Ledwie mogła uwierzyć w to, co właśnie zrobiła. Po podwieczorku wybiegła z domu, by spędzić trochę czasu w samotności, i wpadła prosto na księcia Bewcastle'a. Już miała uciec, gdy przyszła jej do głowy myśl, by wygrać zakład, który wymyśliły te głupie pannice. Tylko po to, by udowodnić sobie, że jest w stanie to zrobić. Wcale nie miała zamiaru odbierać nagrody. Nie potrzebowała ani nagrody, ani zazdrości pozostałych uczestniczek zakładu, które patrzyły na nią, jakby była już staruszką.

Nie mogła uwierzyć, że to zrobiła i że on zgodził się jej towarzyszyć, a tam na wzgórzu, gdy dopadły ją wyrzuty sumienia i dała mu szansę ucieczki, wolał iść z nią dalej.

Na szczęście ta godzina już minęła. Christine nigdy nie spotkała równie zimnego i wyniosłego mężczyzny. Mówił o Lindsey Hall i innych posiadłościach, o swoich braciach, siostrach i ich dzieciach bez cienia emocji. A potem tak zjadliwie mówił o miłości.

Gdyby miała być zupełnie szczera, przyznałaby, że w pewien sposób książę wydał się jej fascynujący. No i był tak wspaniale zbudowany. Powinno się go wyrzeźbić w marmurze albo odlać w brązie i ustawić na szczycie wysokiej kolumny w jego rodowej siedzibie, żeby przyszłe pokolenia Bedwynów mogły nań spoglądać z podziwem i bojaźnią.

Książę Bewcastle to piękny mężczyzna. Przyjemnie było na niego patrzeć.

Christine zatrzymała się nagle na środku pokoju i zmarszczyła brwi. Nie, to nie chodzi o wygląd. Oscar był tak piękny, że niemal zapierał dech w piersiach. Właśnie jego uroda zawróciła jej w głowie i skradła serce. Dziewięć lat temu była płochą dziewczyną i zwracała uwagę tylko na wygląd, ślepa na jakiekolwiek inne zalety.

Teraz była dojrzałą kobietą.

Widziała, że książę Bewcastle jest nie tylko przystojny, ale i pociągający.

Samo sformułowanie tej myśli sprawiło, że jej piersi napięły się boleśnie, a między udami poczuła mrowienie.

Jakie to żenujące.

I przerażające.

Był naprawdę niebezpiecznym mężczyzną, choć nie w oczywisty sposób. Przecież nie rzucił się na nią i nie próbował sobie z nią nikczemnie poczynać tam w lesie. I wcale nie próbował jej oczarować. Ani razu nawet się nie uśmiechnął.

A jednak gdy szła obok niego, jej ciało pulsowało podnieceniem.

Zebrała się w sobie i usiadła przy toaletce. Chyba ma źle w głowie, skoro czuje pociąg do księcia Bewcastle'a, którego można by już teraz postawić na wysokiej kolumnie w Lindsey Hall. Mógłby udawać marmurowy posąg i nikt nie zauważyłby różnicy.

Spojrzała w lustro i pospiesznie zakryła usta dłonią, żeby nie krzyknąć. Jej włosy wyglądały, jakby przeszło przez nie tornado. Policzki miała zarumienione od wiatru, a nos cały czerwony.

Na litość boską! Ten człowiek chyba naprawdę jest z marmuru, skoro patrzył na nią w tym stanie i nie wybuchnął gromkim śmiechem.

Każda cząstka jej ciała drżała z podniecenia, a on pewnie czuł niesmak.

Zawstydzona i bardzo już spóźniona chwyciła za szczotkę.

Gdy Christine kładła się spać tego wieczoru, czuła się o wiele lepiej niż po podwieczorku. Nie chciała tu przyjeżdżać, a pobyt u Melanie zaczął się dla niej okropnie. Jednak fakt, że zdołała skłonić księcia Bewcastle'a, by spędził z nią godzinę, bardzo ją rozbawił i wprawił w świetny humor. Postanowiła nie chwalić się swym triumfem reszcie pań, opowiedziała jednak całą historię Justinowi, gdy po kolacji usiedli w salonie przy herbacie.

– Ta godzina nie należała do łatwych – zakończyła. – Teraz rozumiem, dlaczego książę słynie ze swego chłodu. Ani razu się nie uśmiechnął. A gdy opowiedziałam mu, że Melanie wpadła w histerię po tym, jak Hector go zaprosił, i tylko dlatego ja zostałam zaproszona, ani się nie roześmiał, ani nie zmartwił.

– Zmartwił? – powtórzył Justin. – Wątpię, czy on w ogóle zna to słowo. Zapewne uważa za swoje boskie prawo uczestniczyć w każdym przyjęciu, na które spodoba mu się przybyć.

– Wydaje mi się, że tych przyjęć nie jest zbyt wiele – rzuciła. – Ale powinniśmy powstrzymać się od złośliwości, prawda? Bardzo się cieszę, że wygrałam ten zakład. Teraz mogę unikać księcia przez następnych trzynaście dni.

– Jego strata, mój zysk – powiedział Justin i uśmiechnął się do niej szeroko. – Chciałbym zobaczyć jego minę, gdy na niego wpadłaś.

Pod koniec wieczoru miała jeszcze jeden powód do radości. Wreszcie stawiła czoło temu, czego obawiała się od dwóch lat: stanęła oko w oko z Basilem i Hermione. I przeżyła. Uświadomiła sobie, że już niczego nie musi się lękać i że już nic nie powstrzymuje jej od bycia sobą.

Przyjechała do Schofield zdecydowana wtopić się w tło, być raczej obserwatorką niż uczestniczką wydarzeń, unikać wszelkich okazji i sytuacji, które mogłyby uczynić ją obiektem plotek. Chciała zachowywać się tak, jak przez kilka ostatnich lat swego małżeństwa. Nigdy się jej to nie udało, choć bardzo się starała. Teraz też, sądząc po kilku pierwszych godzinach jej pobytu.

Ale to nawet dobrze.

Dzięki temu zaczęła się zastanawiać, dlaczego miałaby się zachowywać w sposób obcy własnej naturze? Gdyby jej sąsiedzi usłyszeli, że Christine Derrick zamierza przesiedzieć w kącie dwa tygodnie i tylko obserwować, co się dzieje wokół niej, pewnie umarliby ze śmiechu. Jeśli w ogóle uwierzyliby w to.

Czemu miałaby się tak zachowywać? Tylko dlatego, że byli tu jej szwagier z żoną? Przecież i tak mieli o niej jak najgorsze zdanie. Nadal jej nienawidzili, co stało się oczywiste tego popołudnia. Lecz teraz wreszcie się od nich uwolniła. Nic jej z nimi nie łączyło. Oscar nie żył od dwóch lat.

Znów mogła być sobą.

To była cudownie wyzwalająca myśl. Nawet jeśli wspomnienia o Oscarze, przywrócone do życia przy kamiennym mostku oraz na widok Hermione i Basila, sprawiły, że boleśnie ścisnęło się jej serce.

Resztę wieczoru spędziła, grając w szarady. Początkowo nie przydzielono jej do żadnego zespołu, zapewne w przekonaniu, że jej miejsce jest pośród matron. W końcu jednak została zaproszona do zabawy, gdyż w którejś grupie brakowało jednej osoby, a Penelope Chisholm odmówiła udziału, tłumacząc, że jest w szaradach beznadziejna i wkrótce nawet członkowie jej drużyny będą ją błagać, by zrezygnowała z gry.