Jeff puścił Ashley i podszedł do stolika. Wyraźnie zainteresowało go leżące na nim urządzenie. Ashley wsunęła rękę do kieszeni i wyjęła mały odbiornik.

– Dzięki temu aparatowi słyszę swoją córkę – oznajmiła, zdaje się zupełnie niepotrzebnie. Ten mężczyzna był przecież ekspertem w sprawach ochrony. Z pewnością miał dostęp do różnych wymyślnych przyrządów podsłuchowych, o jakich jej się nawet nie śniło. – To nie jest z mojej strony żaden kaprys, że przyprowadzam do pracy Maggie, panie Ritter. W ciągu dnia studiuję, dlatego pracuję o takich późnych godzinach. Nie mogę sobie pozwolić na opiekunkę do dziecka. Pochłonęłoby to lwią część moich dochodów, które muszą mi starczyć na czynsz, jedzenie i czesne.

Przymknęła oczy, gdyż pokój zaczął jej wirować w głowie. Przecież to go zupełnie nie obchodzi. I tak zaraz wyrzuci ją z pracy. Straciłaby wówczas zarówno dochody, jak i ubezpieczenie. Nie zamierzała jednak poddawać się bez walki.

– Maggie nigdy nie sprawiała mi kłopotu. Pracuję tu już blisko rok i nikt nie odkrył, że przychodzę z córką. – Aż zadrżała, bo uprzytomniła sobie, jak to zabrzmiało. – Nie mówię tego, żeby się usprawiedliwiać, tylko chcę podkreślić, że mała naprawdę nie stanowi najmniejszego problemu.

Dlatego nie widzę powodu, żebym przez nią miała stracić pracę, dodała w myślach.

Maggie podeszła do niej i wzięła ją za rękę.

– Nie przejmuj się, mamusiu. Ten miły pan nas lubi.

O, tak, pomyślała Ashley. Schrupałby nas pewnie z chęcią na śniadanie. Stojący przed nią w milczeniu mężczyzna miał w sobie coś niepokojącego. Nie potrafiła jednak tego bliżej określić. Może dlatego, że prawie się nie odzywał? Czy też ze względu na oczy – zimne jak lód? Mierzył ją wzrokiem jak przestępca potencjalną ofiarę.

Jeff Ritter był wysoki, miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Jego elegancki garnitur – drogi i doskonale skrojony – nie potrafił ukryć muskularnego ciała. Mężczyzna sprawiał wrażenie wielkiej maszyny przeznaczonej do walki, a może nawet i do zabijania.

Był blondynem o szarych oczach. Można by go uznać za całkiem przystojnego, gdyby nie ten odpychający sposób bycia. W jego postawie wyczuwało się zbytnią czujność.

Ze względu na godziny, w jakich pracowała, Ashley nie miała specjalnie kontaktu z ludźmi z biura. Raz na trzy tygodnie meldowała się u kierownika. Instrukcje pozostawiano jej na tablicy ogłoszeń, wiszącej w pakamerce. Wynagrodzenie przesyłano na konto przelewem internetowym. Czytała jednak w prasie artykuły na temat firmy ochroniarskiej, która zatrudniała ją jako sprzątaczkę. Niedawno pisano o niej kilkakrotnie, w związku z porwaniem syna eksperta komputerowego, za którego zażądano okupu. To właśnie Jeff wytropił kidnaperów. Dostarczył ich policji na pół żywych. Chłopcu nie spadł włos z głowy.

Ashley przeszył gwałtowny dreszcz – nie ze strachu, tylko z gorączki, która rozpalała jej ciało. Okropnie ją mdliło. Całe szczęście, że nie zjadła obiadu.

Jeff rzucił jej spojrzenie i podszedł do kanapy.

– Ledwie się pani trzyma na nogach. Powinna pani jak najszybciej wrócić do domu i położyć się do łóżka.

Zanim zdążyła zaprotestować, Jeff zwinął pościel i wepchnął ją do torby stojącej na podłodze obok kanapy. Maggie zaczęła zbierać pluszowe zwierzątka. Wyrzuciła do kosza na śmiecie pusty kartonik po soku, a Jeff tymczasem schował do torby elektroniczną nianię.

– Czy to wszystkie pani rzeczy? – zapytał.

Należy mi się jeszcze wypłata, pomyślała Ashley ponuro. Prześlą mi ją pewnie na konto.

– Tak, dziękuję panu, panie Ritter. Jest pan dla mnie bardzo uprzejmy.

Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Błagać go, żeby się nad nią zlitował? Sądząc po chłodnym wyrazie szarych oczu, nie miała na co liczyć.

Puścił mimo uszu jej podziękowanie. Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę frontowych drzwi.

– Zaparkowałam samochód na tyłach budynku – zawołała za nim Ashley, opierając się o framugę, bo zakręciło jej się w głowie.

Potrzebowała snu, żeby nabrać sił. Niestety nie ma co się łudzić, że Maggie będzie spała dłużej niż kilka godzin. Może to jednak wystarczy, aby stanąć na nogi na tyle, by wytrwać do wieczora…

– Jest pani zbyt chora, by siadać za kierownicą – oznajmił Jeff stanowczo. Skręcił w boczny korytarz. – Zawiozę panią do domu. Pani samochód zostanie odstawiony do pani jeszcze dzisiaj.

Ashley czuła się zbyt słaba, aby prowadzić z nim dyskusje, zwłaszcza że Jeff Ritter miał rację – rzeczywiście nie była w stanie dojechać do domu. Ruszyła za nim, zataczając się jak pijana. Maggie trzymała ją za rękę.

– Śnieżynka mówi, że chce spać razem z tobą, jak już będziemy w domu – powiedziała Maggie sennie, gdy szli przez budynek. – Ona jest czarodziejką i na pewno cię wyleczy.

Ashley wiedziała, że córeczka niechętnie rozstaje się ze swoją ulubioną zabawką, dlatego wzruszyła ją ta propozycja. Uśmiechnęła się serdecznie do małej.

– Myślę, że to ty jesteś czarodziejką.

Maggie zachichotała – jej lśniące loczki podskoczyły jak w tańcu.

– Ja jestem przecież małą dziewczynką, mamusiu. Jak będę większa, to zostanę czarodziejką.

Ashley była zbyt zmęczona, aby zwrócić jej uwagę, że Śnieżynka jest jeszcze mniejsza. Zresztą, ulubione zabawki są zawsze wyjątkowe, czego dorośli niestety często nie rozumieją.

Wyszły na dwór w mgłę poranka. Jeff stał przy samochodzie, trzymając otwarte tylne drzwi imponującej, czarnej limuzyny. Ashley nie zauważyła znaczka BMW, ale zorientowała się i tak, że to jakiś potwornie drogi wóz. Gdyby udało jej się zarobić tyle pieniędzy, ile było warte takie cacko, pozbyłaby się wszelkich kłopotów.

Zawahała się na moment, zanim wślizgnęła się na siedzenie z miękkiej, szarej skóry – była chłodna, gładka i delikatna. Pilnuj się tylko, żebyś nie zwymiotowała – napomniała się w duchu.

Zapięła córce i sobie pasy bezpieczeństwa, objęła Maggie i wreszcie oparła się wygodnie i przymknęła oczy. Za jakieś piętnaście minut powinni być na miejscu. W domu natychmiast zapakuje się do łóżka.

– Proszę mi podać swój adres – odezwał się z ciemności głos.

Ashley, otępiała z gorączki, z trudem formułowała słowa. Zaczęła mówić, jak do niej dojechać, ale Jeff oznajmił jej, że zna tę okolicę. Nie wątpiła w to. Ten mężczyzna wiedział wszystko.

Cichy szum silnika ukołysał ją w stan półsnu, w którym najchętniej tkwiłaby, dopóki nie minie atak choroby. Wczesna pora zmogła również Maggie, która przytuliła się do niej i zasnęła. Gdy samochód stanął, Ashley wyczuła, że Jeff się odwrócił. Jak przez mgłę dotarły do niej jego słowa:

– Zdaje się, że jest jakiś problem.

Ashley z wysiłkiem otworzyła oczy, ale natychmiast tego pożałowała. Dosyć miała kłopotów jak na jeden dzień.

Zatrzymali się w pobliżu czteropiętrowego budynku, w którym znajdowało się jej mieszkanie. Normalnie można było bez trudu zaparkować przed samym wejściem, ale nie dzisiejszego ranka. Na podjeździe stały bowiem czerwone wozy strażackie oraz wozy policyjne. Migoczące światła alarmowe błyszczały w kroplach deszczu. Kompletnie oszołomiona, Ashley wpatrywała się z niedowierzaniem w wodę lejącą się rzeką z frontowych schodów. Sąsiedzi stali zbici w gromadę na chodniku i dzielili się półgłosem uwagami.

Ashley poczuła, że drży. Nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Nie dzisiaj…

Zaczęła się mocować z pasami bezpieczeństwa, którymi przypięta była Maggie, a potem swoimi. Otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu, pociągając za sobą córeczkę. Wzięła ją na ręce, gdyż mała miała na nogach klapki, a wszędzie było pełno wody.

– Mamusiu, co się stało? – zapytała Maggie.

– Nie mam pojęcia.

Pani Gunther, siwa jak gołąbek emerytka, która zarządzała wiekowym budynkiem z mieszkaniami na wynajem, spostrzegła Ashley i pospieszyła w jej kierunku.

– Ashley, nie uwierzysz, co się stało. Jakąś godzinę temu pękła główna rura doprowadzająca wodę. Spustoszenie jest ogromne. Z tego, co mi powiedziano, zlikwidowanie szkody potrwa około tygodnia. Pod eskortą strażaków możesz wejść do budynku, żeby zabrać wszystko, co tylko się da. Do czasu aż awaria zostanie usunięta, musimy sobie znaleźć jakieś schronienie.

Jeff przyglądał się Ashley, której krew odpłynęła z twarzy. Wiadomość zdruzgotała ją – patrzyła przed siebie otępiałym wzrokiem, drżąc jak osika. A może był to jedynie efekt wysokiej gorączki.

– Nie mam gdzie się podziać – wyszeptała. Starsza pani poklepała ją po ramieniu.

– Jestem w identycznej sytuacji, moja droga. Nie przejmuj – się. Organizują dla nas przytułek. Znajdzie się tam miejsce dla was wszystkich.

Maggie, brzdąc z czarnymi loczkami oraz uśmiechem zdradzającym zbytnią ufność, spojrzała na matkę.

– Co to jest przytułek, mamusiu? Czy mają tam prawdziwe kotki?

– Nie wiem, kochanie.

Ashley poprawiła sobie małą na ręku, gdyż zaczęła jej ciążyć, i spojrzała na zalany budynek.

– Muszę zabrać książki i notatki. Ubrania dla nas, no i trochę zabawek.

– Będą cię eskortować strażacy – powiedziała starsza pani. – Ja tymczasem popilnuję Maggie.

Ashley przypomniała sobie raptem o Jeffie. Odwróciła się do niego, mrużąc oczy.

– Och, panie Ritter. Dziękuję panu za podwiezienie nas. Muszę wyjąć swoje rzeczy z bagażnika.

Podeszła do samochodu i poczekała, aż Jeff otworzy bagażnik. Zarzuciła torbę na ramię i aż się zatoczyła.

– Czy jest pani pewna, że pani sobie jakoś poradzi?

Pytanie to zaskoczyło ich oboje. Jeff zadał je bez zastanowienia. Powtarzał sobie, że to nie jego sprawa. Zresztą, zajmą sienią w przytułku. Przeniósł wzrok na dziewczynkę ubraną od stóp do głów na różowo. Nie by) wcale taki pewien, czy małej będzie dobrze w przytułku.

– Wszystko będzie w porządku – Ashley uśmiechnęła się z przymusem. – Jest pan dla nas aż nadto uprzejmy.

Właściwie powinien już dawno odejść. Normalnie wmieszałby się w tłum i zniknął, zanim ktokolwiek zorientowałby się, że w ogóle tu jest. A on tymczasem zwlekał.