Zmarszczyła brwi. Słowo uprzejmość jakoś nie bardzo pasowało do zachowania Jeffa. W takim razie, dlaczego chciał jadać wspólnie z nimi?

– Dlaczego są różne wielbłądy? – spytała Maggie.

Jeff zawahał się, jakby szukał odpowiedzi. Ashley doszła do wniosku, że być może potrzebne mu wsparcie. Czterolatki nie dawały łatwo za wygraną i potrafiły zamęczyć człowieka.

– To tak jak z psami – zwróciła się do Maggie. – Jest całe mnóstwo różnych psów. Niektóre są duże, inne małe. Tak samo są dwa rodzaje wielbłądów.

– Czy wielbłądom, które mają jeden garb, jest smutno, bo są inne?

Jeff nachylił się do niej.

– A może to wielbłądy dwugarbne są inne? Oczy Maggie napełniły się niespodziewanie łzami.

– Nie chcę, żeby wielbłądy były smutne.

Ashley zrobiło się żal córeczki. Wyciągnęła do niej ręce, żeby ją pocieszyć, ale Jeff ją uprzedził. Zdecydowanym, lecz delikatnym ruchem posadził sobie małą na kolanach. Na ten widok Ashley przeszedł dreszcz. Jeff trzymał małą tak pewnie, jakby miał w tym ogromną wprawę.

– A czy tobie jest smutno, że masz ciemne włosy?

Maggie uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.

– Nie – powiedziała z przejęciem. – Mamusia mówi, że mam ładne włosy.

– Mama ma rację. A więc nie jesteś smutna z powodu swojego wyglądu, bo wyglądasz doskonale. Podobnie jest z wielbłądami. Dobrze wiedzą, że wyglądają dokładnie tak jak powinny.

Łzy zniknęły z oczu Maggie równie szybko, jak się pojawiły.

– To znaczy, że wielbłądy są szczęśliwe?

– Prawie zawsze.

Maggie rozpromieniona zsunęła się z kolan Jeffa, usiadła na swoim miejscu, wzięła do ręki łyżkę i zaczęła jeść dalej chrupki na mleku. Jeff przyglądał się jej badawczo.

– Maggie, musisz mi coś obiecać. Obiecaj mi, że zawsze będziesz wyjątkowa. Że nigdy się nie zmienisz.

Maggie zatrzymała łyżkę w połowie drogi do ust. Zachichotała radośnie.

– Niedługo będę dużą dziewczynką.

– Wiem.

– Ashley poczuła, że wzruszenie ściska jej piersi. Po raz pierwszy, odkąd spotkała Jeffa Rittera, wiedziała, co ma na myśli. Wpatrywał się zachwycony w jej córkę, życząc jej, aby miała wyjątkowe życie. Pragnął chronić ją od wszelkich cierpień – zarówno fizycznych jak i psychicznych. W jakiś cudowny sposób malutka Maggie przebiła się przez obronny mur, jaki w swoim sercu wzniósł Jeff.

Jak mogła oprzeć się mężczyźnie, który uwielbia jej córkę? Mówiąc słowami Maggie, byłoby jej bardzo smutno, gdyby musiała odejść od tego człowieka. Dopiero co pojawił się w ich życiu, a zdążył już wywrzeć na nie tak ogromny wpływ. Czy będą w stanie powrócić do dawnej szarej rzeczywistości?

– Nad czym tak dumasz? – zapytał Jeff, gdyż Ashley przyciągnęła jego uwagę.

– Brenda miała rację. Jesteś prawym człowiekiem. Jeff zesztywniał.

– Przestańcie ze mnie robić bohatera, bo nim nie jestem. Ashley wiedziała, że ciąży nad nim zmora przeszłości, nie miało to jednak dla niej znaczenia. Ważne było to, Jeff nigdy nie zawiódłby kobiety, czy też dziecka, tak jak jej były mąż. Można było na nim polegać. Nie uciekłby z pożyczonymi pieniędzmi, zrzucając odpowiedzialność na żonę. W niczym nie przypominał Damiana.

Zanim zdążyła wyjaśnić, co ma na myśli, Jeff wstał od stołu. Zerknęła na jego do połowy opróżniony talerz.

– Nie jesteś głodny? – spytała. – Minęło sporo czasu od lunchu.

– Mam mnóstwo pracy.

Wyszedł bez słowa z kuchni. Maggie patrzyła za nim zdumiona.

– Co się stało wujkowi?

– Nic, kochanie, po prostu jest bardzo zajęty.

I walczy ze sobą, dodała w duchu. Pragnęła pójść za nim i porozmawiać, ale coś ją powstrzymywało. Wiedziała, że chociaż można na nim polegać, jest dla niej w pewnym sensie niebezpieczny. W sercu Jeffa nie ma miejsca dla nikogo. Przynajmniej dopóty, dopóki nie rozliczy się z przeszłością.

Owszem, podobali się sobie, ale to wszystko – i całe szczęście, bo ona nie potrafiłaby mu się oprzeć. Oczekiwanie czegokolwiek więcej, byłoby z jej strony lekkomyślnością. Zrobiła z siebie w życiu już nie raz idiotkę, jeżeli chodzi o mężczyzn, i nie zamierzała powtarzać znowu tego błędu.

– Kirkman obawia się próby porwania – oznajmił Zane w następnym tygodniu, kiedy spotkali się z Jeffem, aby przedyskutować szczegóły zadania w rejonie Morza Śródziemnego.

Jeff przestudiował plany, rozłożone na olbrzymim stole konferencyjnym.

– Porwanie uważam za najmniej prawdopodobne – stwierdził. – A jeżeli już, to dla okupu, wtedy chcieliby go mieć żywego. Na jego miejscu bardziej bym się bał bezpośredniego uderzenia.

Zane zachichotał.

– Chcesz mu to powiedzieć?

– Specjalnie mi się z tym nie spieszy – Jeff oparł się plecami o krzesło i zerknął na wspólnika. – Powiem mu o tym, jak się z nim zobaczę w przyszłym tygodniu.

– Wolę, żebyś ty to zrobił. Podejrzewam, że to typ krzykacza.

„Krzykaczami" nazywali między sobą klientów, którzy nie chcieli przyjąć do wiadomości grożącego im niebezpieczeństwa i odmawiali wprowadzenia zmian w stylu życia, gwarantujących bezpieczeństwo im i ich rodzinom. Natomiast jako pierwsi podnosili krzyk, gdy tylko coś było nie tak, i to na ogół z ich własnej winy.

– Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Bez względu na to, czy Kirkman to krzykacz, czy też nie, trzeba się z nim liczyć.

Zane rzucił pióro na stół i spojrzał na swojego wspólnika.

– A teraz opowiedz mi o kobiecie, która pojawiła się w twoim życiu.

– Nie ma w moim życiu żadnej kobiety.

– Zgodnie z krążącą pogłoską, owszem. Doszły mnie słuchy, że mieszka u ciebie jakaś niewiasta.

– Pracuje u mnie jako gospodyni. Zane uniósł w górę czarne brwi.

– No i?

– No i nic. Ma na imię Ashley. Była dawniej w naszym biurze sprzątaczką, a teraz pracuje w moim domu. Łączą nas wyłącznie stosunki służbowe. To wszystko.

Nawet jeżeli pragnął czegoś więcej, nie zamierzał poddawać się słabości. Mogłoby to się skończyć źle dla obojga. Nie potrafił sprostać oczekiwaniom Ashley.

Usiłował skupić uwagę na rozłożonych przed nim rysunkach. Zatopił w nich nieobecny wzrok, ale wcale do niego nie docierało, że to plany olbrzymiej willi – z rozłożonych na stole papierów uśmiechały się do niego orzechowe oczy. Wciągnął w nozdrza powietrze i poczuł słodki zapach, o którym już wiedział, że zostanie mu w pamięci na całe życie.

Ashley mogła odegrać ważną rolę w jego życiu, przyznał szczerze. Nie zamierzał jednak do tego dopuścić.

– A co z jej córeczką? – spytał Zane. – Trudno zignorować obecność dziecka w domu.

Jeff uśmiechnął się.

– Skąd ty możesz raptem coś wiedzieć na temat dzieci?

– Wiem o nich wystarczająco dużo, aby ich unikać jak ognia – zażartował Zane. – Zdaje się, że do niedawna byłeś tego samego zdania. Co się z tobą dzieje, chłopie? Jeżeli tak dalej pójdzie, ludzie zaczną cię podejrzewać, że stałeś się ludzki.

Był to stały dowcip Zane'a lecz Jeffowi wcale nie było do śmiechu. Nie miał ochoty odpowiadać na żadne pytania dotyczące Maggie. Szczególnie teraz, kiedy mała dziewczynka zdobywała w błyskawicznym tempie jego sympatię. Podczas wycieczki do zoo zaszła w nim jakaś dziwna zmiana. Obcowanie z dziećmi, opieka nad Tommym, kiedy obtarł sobie skórę na ręku, skruszyły w nim częściowo lody, dzięki czemu łatwiej było Maggie wkraść się do jego serca. Pewnego dnia przyłapał się na tym, że nieustająco o niej myśli i że się o nią martwi. Czy wychowawczynie w przedszkolu nie zapomniały założyć jej płaszczyka, gdy szła się bawić na dworze? Czy zjadła porządnie lunch? Czy nikt nie sprawił jej przykrości?

Pamięta moment, kiedy wziął Maggie na kolana, żeby ją pocieszyć. Zareagował instynktownie, ale to, co poczuł, przekraczało wszelkie jego wyobrażenia.

Obie panny Churchill nieźle zaburzyły jego życie.

Wskazał ręką leżące na stole papiery.

– Powinniśmy do końca tygodnia sfinalizować plany ochrony willi.

– Nie wiedzę najmniejszego problemu.

Zane pochylił się do przodu i oparł się łokciami o stół. Podobnie jak Jeff, przychodził do biura w garniturze i pod krawatem. W przeciwieństwie do Jeffa, na ogół w ciągu dnia rozluźniał się – zdejmował marynarkę, zawijał mankiety i odpinał kołnierzyk. Postukał palcem w leżący przed nim plan.

– Zostaw to mnie – oznajmił spokojnym tonem. – Pora, abyś pozwolił mi poprowadzić akcję. Sam rozumiesz, trzeba stawiać na młodych facetów.

– Dlaczego? – Jeff doskonale wiedział, że wciąż nie jest ani za stary, ani za miękki. O co w takim razie chodzi Zane'owi?

– Poradzę sobie – obstawał przy swoim Zane.

– Nigdy w to nie wątpiłem.

– Naprawdę? To dlaczego w takim razie bierzesz na siebie wszystkie niebezpieczne zadania? Mnie pozostawiasz pilnowanie starych bab, a sam zajmujesz się kłopotliwymi sytuacjami.

Jeff przyjrzał się uważnie swojemu kompanowi. Był zaledwie trzy albo cztery lata młodszy, czasami jednak odnosiło się wrażenie, że różnica wieku miedzy nimi wynosiła dziesiątki lat. Zane miał, podobnie jak Jeff, ogromne doświadczenie, tyle że jako strzelec wyborowy oraz taktyk. Będąc w służbie wojskowej, większość czasu spędził na planowaniu operacji oraz unieszkodliwianiu wroga na dystans. Miał co prawda na sumieniu również wielu zabitych, ale nie przeżył takiego koszmaru jak Jeff.

– Ja nie mam rodziny – stwierdził Jeff. – Facet, który nie ma nic do stracenia, zgłasza się na ochotnika do najbardziej niebezpiecznych zadań. To stara zasada, z którą nie potrafię się rozstać.

Zane'owi nawet nie drgnęła powieka.

– Tak mówisz, jakbym ja miał rodzinę, która czeka na mnie w domu.

Jeff wzruszył ramionami. Faktycznie, Zane był na świecie sam jak palec, tak jak i on.

– A więc jesteśmy sobie równi.

Zane zmarszczył brwi.

– Sądziłem… – zawahał, się. – Czy sytuacja przypadkiem się nie zmieniła? Mam na myśli kobietę i dziecko.

– To nic nie zmienia.