Po dziesięciu minutach Jeff zszedł na dół. Ashley przyklękła na podłodze, aby pomóc Maggie założyć płaszczyk. Całe szczęście, inaczej niechybnie padłaby z wrażenia.

Jeff przebrał się, w czym nie było nic szczególnego. Ludzie przebierali się po kilka razy dziennie. Ashley jednak nie widziała dotychczas Jeffa w innym ubraniu niż garnitur, a w dżinsach i swetrze prezentował się wspaniale. Wełniana dzianina podkreślała jego szerokie bary. Wąska talia stanowiła kontrast z wydatną klatką piersiową, a dżinsy uwypuklały smukłość bioder. Delikatny, wytarty dżins opinał uda – mocne i pięknie uformowane.

Maggie wykrzyknęła z radości na jego widok:

– Mamusia mówiła mi, że jedziesz z nami do zoo. Chcę zobaczyć wszystkie zwierzęta. I malutkie kotki. I słonie też, bo bardzo je lubię. Mają takie fajne, duże uszy.

Jeff kucnął obok małej, przez co znalazł się również blisko Ashley.

– A nie podobają ci się ich trąby? Maggie zmarszczyła nos.

– Trąby są dziwaczne. Ale za to uszy fantastyczne.

Jeff roześmiał się serdecznie. Serce Ashley zaczęło bić jak oszalałe. Jeff rzadko żartował, a jego uśmiech był na ogół powściągliwy. Tym razem cała jego twarz aż promieniała. Gdyby śmiał się w ten sposób częściej, wyprodukowałby tyle ciepła, że starczyłoby na roztopienie pokrywy lodowej na biegunie północnym.

Panuj nad sobą, napomniała się w duchu. Zapięła Maggie płaszczyk i podniosła się z podłogi. Musiała słuchać głosu rozsądku. Nie chciała się angażować uczuciowo. Wolała nie komplikować sobie życia. Jeff nie wydawał jej się kimś, kto potrafi się oddać miłości całym sercem. Lepiej nie kusić losu.

– Proszę bardzo.

Odwróciła się i zobaczyła Jeffa trzymającego jej palto. Gdy je zakładała, jej policzek niechcący musnął jego rękę. Aż zaiskrzyło. Ashley westchnęła. Wyglądało na to, że to nie ona kusi los, tylko los igra sobie z nią.

Czterolatki uważały, że wszystko w zoo jest fascynujące. Jeff przyglądał się ze zdumieniem swoim podopiecznym, które rzuciły się jak oszalałe do klatki z żyrafami. Dzieciaki ogarniało radosne podniecenie nie tylko na widok zwierząt, ale również fikuśnych ławeczek oraz fontanny, z której można było pić wodę.

– O czym myślisz? – spytała Ashley. – Masz wątpliwości, czy dobrze zrobiłeś, jadąc na wycieczkę?

– Ależ skąd.

– Cieszę się, bo świetnie sobie radzisz z dziećmi.

Jeff zdobył się na odwagę i zerknął na Ashley. Dostrzegł znowu idealną gładkość jej skóry i radość czającą się w oczach. Była zjawiskowo piękna. Już kilka razy zapragnął jej tak gorąco, że ledwo się pohamował. Coraz trudniej było mu pozostawać obojętnym w jej obecności.

Kiedy po raz pierwszy przywiózł Ashley do domu, chciała wiedzieć, kim jest i dlaczego wkroczył w jej życie. Teraz pragnął zadać jej to samo pytanie. Kim jest kobieta, której udało się wtargnąć do jego chłodnego i pustego świata?

– Jeff, Jeff, podnieś mnie, chcę zobaczyć żyrafy!

Polecenie padło z ust małego blondynka, który miał na imię Tommy. Z niezrozumiałych dla Jeffa powodów chłopczyk nie odstępował go na krok.

Jeff pochylił się nieporadnie i wziął chłopca na ręce.

– Jak sobie życzysz.

Chłopczyk wyciągnął szyję, aby przyjrzeć się lepiej żyrafom przechadzającym się po ogrodzonym terenie.

– Pójdziemy zaraz do słoni, mamusiu? – spytał znajomy głosik.

– Tak, Maggie. Za chwilkę. Czy nie uważasz, że żyrafy są piękne? Mają takie długie szyje.

Maggie spojrzała znacząco na Jeffa, jakby chciała mu dać do zrozumienia, że matka zadaje sobie niepotrzebnie trud. Maggie nie interesowały żadne zwierzęta oprócz kotów i słoni.

– Czy mogę ich dotknąć? – spytał Tommy. Jeff wzdrygnął się na samą myśl.

– A chcesz mieć wszystkie paluszki?

Błękitne oczy Tommy'ego rozwarły się szeroko. Zacisnął piąstki.

– Żyrafy jedzą palce?

– Nie, ale gryzą. Zwierzęta w zoo są dzikie. Dlatego trzeba być ostrożnym.

Chłopczyk przyjrzał się badawczo Jeffowi. Malec miał plamę na przodzie flanelowej koszuli. Niesforny kosmyk włosów sterczał prosto do nieba.

– * – Czy ty jesteś tatą Maggie?

Pytanie kompletnie zaskoczyło Jeffa. Postawił chłopca na ziemi.

– Nie.

Dwoje dzieci zaczęło przepychać się do ogrodzenia, żeby lepiej zobaczyć zwierzęta. W pewnym momencie mała dziewczynka z warkoczykami upadła na pupę. Nie zdążyła się rozpłakać, gdyż jedna z matek pomogła jej wstać i zaczęła zagadywać, pokazując malutką żyrafę.

Jeff przyjrzał się grupce dzieci i rodziców. Poruszali się i zachowywali z wdziękiem i naturalną swobodą, które były mu kompletnie obce. Nawet nie próbował ich naśladować. Sprawiał przez to wrażenie osoby postronnej, ale w gruncie rzeczy wcale mu to nie przeszkadzało.

– A teraz idziemy do słoni – zawołała Cathy. – Chodźcie za mną.

Dzieci zapiszczały z podniecenia i pospieszyły za swoją panią.

– To nie to samo, co dzika zwierzyna w dżungli, prawda? – stwierdziła Ashley, podchodząc do Jeffa. – Czy jest to mniej, czy bardziej ekscytujące od pracy ochroniarza?

– Nie sposób porównywać.

– Mamusiu, wujku Jeff, słonie! – wykrzyknęła Maggie i wyrwała się do przodu.

– Nie pędź tak, moja panno – zwróciła jej uwagę Ashley.

Córeczka zwolniła nieznacznie kroku.

Powietrze późnego ranka było chłodne. Od kilku dni nie padało, a wiatr przegonił większość chmur na wschód. Jeff wciągnął w nozdrza zapach drzew i krzewów, próbując zignorować słodki zapach, tak specyficzny dla Ashley.

Ashley działała na niego tak, że pragnął jej aż do bólu, choć zdawał sobie sprawę z tego, że nie powinien. Zniszczyłoby to ich oboje, bo prędzej czy później Ashley odkryłaby jego prawdziwe oblicze, a to oznaczałoby koniec. Zycie było o wiele łatwiejsze, gdy nie zapominał o swoich słabych stronach.

– Dlaczego słonie są szare? – zapytał jeden z chłopców. – Dlaczego mają trąby? Dlaczego są takie duże? Czy słonie jedzą ludzi?

Ashley roześmiała się.

– Założę się, że będziemy mogli przeczytać wszystkie informacje o słoniach, jak do nich dotrzemy.

Stwierdzenie to nie zrobiło na chłopcu wrażenia.

– A ty nie wiesz?

Ashley zwróciła się do Jeffa:

– Co ty na to, chłopie? Chcesz wziąć na siebie pytania o słoniach?

– Musiałem już odpowiedzieć na niezliczone pytania na temat owadów. Zapewniam cię, że to dużo gorsze.

Zmierzali w kierunku tropikalnego lasku, w którym były słonie. Spore grupki dzieci zgromadziły się wokół ogrodzenia, szczebiocząc radośnie. Jeff zatrzymał się, aby policzyć głowy i upewnić się, czy grupa jest w komplecie.

Nagle powietrze przeszył przeraźliwy krzyk. Jeff odwrócił się na pięcie i rzucił się bez zastanowienia w stronę, z której rozległ się krzyk. Spostrzegł leżącego na ziemi Tommy'ego, który płakał, przyciskając rączkę do piersi. Gdy podszedł bliżej, zobaczył, że chłopczyk ma zdartą skórę na dłoni.

Jedna z matek pochyliła się nad chłopcem i wyciągnęła do niego rękę, ale Tommy odepchnął ją, z trudem pozbierał się z ziemi i zalewając się łzami, podszedł chwiejnym krokiem do Jeffa.

– Mam ze sobą bandaż i środki dezynfekujące – odezwał się ktoś z boku.

Jeff utkwił wzrok w zbliżającym się do niego chłopcu. Jego małym ciałkiem wstrząsał szloch. Nie bardzo wiedząc, jak go pocieszyć, wziął małego na ręce i przygarnął do piersi. Tommy wtulił twarz w jego szyję. Jeff poczuł na skórze palące łzy.

– Pokaż mi rączkę – powiedziała łagodnie Ashley, pociągając delikatnie chłopca za ramię, aby obejrzeć skaleczenie.

Tommy wrzasnął na całe gardło, na znak protestu.

– Hej, stary – odezwał się Jeff, czując się nieswojo, gdyż wszystkie oczy zwrócone były na niego. – Pokaż mi ranę. Założę się, że to dla mnie pestka.

Chłopiec uniósł głowę, pociągając nosem, i wyciągnął do niego rączkę.

Jeff przyjrzał się obtarciu. Nawet specjalnie nie krwawiło. Rana była trochę zapiaszczona, a w zdartą skórę wbiło się kilka drobnych kamyczków.

– Trzeba ranę przemyć, zdezynfekować i zabandażować – zadecydowała Ashley. – Chcesz, żebym ja się tym zajęła czy może Jeff?

Jeff miał nadzieję, że zrobi to Ashley, ale przerażony malec objął go za szyję.

– Zostaw to mnie – powiedział i wziął środki opatrunkowe od jednej z matek. Zobaczył strzałkę wskazującą drogę do toalet i ruszył w tym kierunku.

– Zaczekamy na was tutaj – zawołała za nimi Ashley.

– Nienawidzę słoni – bąknął Tommy. – Są złośliwe.

– Przecież słonie niczemu nie zawiniły. Każdemu z nas zdarzy się czasem przewrócić.

Chłopiec nadal tulił się do Jeffa, a ten miał wrażenie, że wszystko robi nie tak. Delikatnie dotknął ramienia chłopczyka. Był taki mały i kruchy. Objął ramieniem jego wąskie plecy. Nagle okropnie się zmieszał. Co on, do diabła tutaj robi? Przecież nie ma pojęcia, jak postępować z dziećmi.

Aż go skręcało w środku. Nie był pewien, czy przypadkiem nie zaczynają puszczać lody skuwające jego serce i czy nie burzy się starannie wzniesiony mur obojętności.

Rozdział 8

A jak się czują wielbłądy, które zgubiły garb? – spytała Maggie tego wieczoru, otwierając szeroko oczy. – Czy nie jest im smutno?

– Niektóre wielbłądy mają tylko jeden garb. One nic nie zgubiły. Po prostu są inne.

Ashley powstrzymała się od śmiechu… Od dziesięciu minut jej córka zarzucała Jeffa pytaniami, a on nadal był wzorem cierpliwości. Odłożył widelec i nachylił się do małej.

– Pamiętasz słonie, które ci się tak bardzo podobały? Są słonie afrykańskie i słonie azjatyckie. Podobnie jest z wielbłądami. Niektóre wielbłądy mają jeden garb, a niektóre dwa.

Siedzieli przy stole w kuchni i jedli obiad. Ashley starała się nie myśleć o tym, że Jeff wygląda wspaniale oraz że wspólny posiłek nieodparcie kojarzy jej się ze szczęśliwym życiem rodzinnym. Przecież ledwo co się poznali. To, że Jeff nalegał, aby jedli wspólnie obiady, było z jego strony jedynie uprzejmością.