– Charlie dobrze zrobił, wyjeżdżając przed świtem – powiedział. – Pozostaje pytanie, kiedy ja będę mógł zrobić to samo.

– Uważam, że powinniśmy zaczekać, aż sytuacja trochę się uspokoi. Kiedy król zostanie schwytany lub przedostanie się bezpiecznie do Francji, będziesz mógł wyruszyć. Posiadam dokumenty podróżne, wystawione in blanco, wystarczy wpisać nazwisko. Sir Peter dał mi je kilka miesięcy temu na wypadek, gdybym chciała dokądś się udać. Musisz jednak zaczekać, Patricku Leslie. Nie mogłabym spojrzeć Charliemu w oczy, gdybyś zginął lub został uwięziony. Obiecaj, że nie zrobisz nic głupiego. Wiem, jak bardzo chciałbyś znaleźć się w Glenkirk przy żonie i dziecku, lecz musisz okazać cierpliwość, jeśli nie ze względu na siebie, to na nich.

– Na razie zgoda – obiecał. – Muszę wiedzieć więcej, zanim ośmielę się wyruszyć, Barbaro Carver.

Królowi rzeczywiście udało się zbiec. Wymknął się z miasta przez tę samą bramę, co wcześniej jego kuzyn. Książę Hamilton poległ w walce, królowi towarzyszyli jednak inni: lord Lauderdale ze Szkocji, lord Derby i książę Buckingham. Wcześniej król kontaktował się jedynie z kilkoma katolikami: francuskimi spowiednikami swej matki oraz Irlandczykami, którzy gościli swego czasu na dworze. Teraz, za poradą lorda Derby, powierzył swe bezpieczeństwo angielskim katolikom, odkrywając, że choć pozostali wierni swemu Kościołowi, byli też w najwyższym stopniu lojalni wobec króla i ojczyzny.

Przebrany za wyrobnika, schronił się wpierw u Penderellów, rodziny średniorolnych chłopów, gospodarzących na farmie Whiteladies w Shropshire. Ukryli go w lasach i próbowali przemycić do Walii, jednak miejscowa milicja pilnowała wszystkich mostów na rzece Wye. Króla zabrano więc do Boscobel, gdzie ukrywał się najpierw w domu, potem w ogrodach. W pewnej chwili został zmuszony wspiąć się na drzewo, skąd przypatrywał się, jak ludzie Cromwella przetrząsają posiadłość. Siódmego września, w cztery dni po klęsce, przebywał w Moseley Hall. Dziesiątego, przebrany za syna dzierżawcy, eskortował panią Jane Lane, córkę rojalisty, udającą się z wizytą do przyjaciółki, zamieszkałej w Abbot's Leigh niedaleko Bristolu. Pani Lane posiadała, oczywiście, dokument, upoważniający do podróży.

Pozostał przez krótki czas w Abbot's Leigh, nierozpoznany przez rodzinę, lecz nie przez kamerdynera. Ów zaś, szczęśliwy, iż może pomóc swemu królowi, poradził, by Karol zabrał panią Lane i ruszył z nią przez Somerset. Posłuchawszy rady, król dotarł szesnastego września do Trent Hall, gdzie znalazł się pod opieką starego przyjaciela Francisa Wyndhama i grupy związanych z nim rojalistów.

W Dover nie udało im się znaleźć statku. Porty pełne były żołnierzy Cromwella, przygotowujących się do wypłynięcia na Jersey, by objąć ją, podobnie jak pozostałe wyspy na kanale, przymusowym protektoratem. Rojaliści jęli więc szukać statku, który mógłby wypłynąć z portu na wybrzeżu Hampshire lub Sussex. Znalazłszy odpowiednią jednostkę, wprowadzili króla na pokład. Czternastego października wypłynął z Shoreham, by dwa dni później wylądować w Fecamp w Normandii. Do dwudziestego cała Anglia wiedziała już, że Charles Stuart uciekł Cromwellowi i choć przebywa na obcej ziemi, Anglia nadal ma króla.

Usłyszawszy w wiosce nowiny, Barbara powiedziała Patrickowi, iż może wracać bezpiecznie do domu. Polubiła jego towarzystwo, pora jednak się rozstać. Wyruszył przed świtem dwudziestego drugiego października. Stara Lucy zaopatrzyła go w solidny zapas placków z owsianej mąki i napełniła jego flaszki winem oraz wodą. Podziękował i się pożegnał. Pani Carver powiedziała wieczorem, że rano będzie jeszcze spała, pożegnał się zatem od razu, dziękując za gościnę i opiekę. Jego ramię zdążyło już wydobrzeć, a po postrzale została jedynie blizna.

Skierował się wpierw na północ, a potem na północny wschód, wybierając mało uczęszczane drogi i nie zatrzymując się w miejscach, gdzie byłby zmuszony z kimś rozmawiać. Postępował tak z obawy, że rozmówca rozpozna w nim Szkota i poinformuje o przybyszu miejscowe władze. Podróż trwała tygodniami, czuł się więc bardzo samotny. Na dodatek jesień przechodziła powoli w zimę i robiło się coraz chłodniej. Przekroczył granicę na północ od Otterburn, przecinając następnie łańcuch wzgórz Cheviot. Ominął z dala Edynburg, a potem wsiadł na prom i przeprawił się przez zatokę Forth. Przemknął przez Fife i wsiadł na kolejny prom, którym przeprawił się przez zatokę Tay. Przebył South Esk, North Esk, a potem rzeki Dee i Don. Teraz wokół wznosiły się szkockie wzgórza, mógł więc bezpiecznie rozwinąć pled swego klanu i się nim owinąć, nie groziło już bowiem, że zostanie aresztowany. Serce zaczęło szybciej bić mu w piersi, gdy zorientował się, że rozpoznaje krajobraz. Pośpieszył jeszcze bardziej jabłkowitego wierzchowca. Zimne powietrze pachniało domem. A potem wyłonił się niespodziewanie z lasu i zobaczył przed sobą Glenkirk. Był w drodze przez ponad miesiąc i podróż mocno dała mu się we znaki, dziś miał jednak spać we własnym łóżku, u boku ukochanej żony.


*

Flanna stała, jak każdego popołudnia, na blankach Glenkirk, spoglądając na południe, wypatrując męża, zaklinając go, by wrócił. Piersi nabrzmiały jej mlekiem, które zaczynało przesączać się przez suknię. Westchnęła i już miała się odwrócić, gdy zobaczyła jeźdźca. Był jeszcze daleko, mimo to wiedziała. Serce podpowiadało jej, że to Patrick. Z trudem zmusiła się, by zejść ostrożnie po drabinie, a potem pomknęła korytarzem, sfrunęła niemal ze schodów i wpadła do wielkiej sali, wołając:

– On wraca! Wraca!

Wbiegła na dziedziniec, a potem na zwodzony most. Stanik sukni przesiąkł mlekiem, rude włosy wymknęły się z upięcia. Czuła, że pachnie jak dojarka, lecz nic nie mogło jej powstrzymać. Patrick zeskoczył z konia i podbiegł do żony. Chwycił Flannę w objęcia i zaczął obracać się z nią dookoła. Oboje śmiali się przy tym jak szaleni. Po chwili śmiech ucichł i Patrick pocałował żonę tak, jak jeszcze nigdy jej nie całował, a ona odwzajemniła pocałunek.

– Wiedziałam, że nie zginąłeś! – powiedziała w końcu, kiedy wracali razem do zamku.

– A kto twierdził, że zginąłem? – spytał, zaskoczony.

– Nie wróciłeś, a słyszeliśmy, że król poniósł sromotną klęskę i musiał uciec do Francji. Jeszcze nigdy tylu handlarzy nie zawitało w tak krótkim czasie do Glenkirk. Przywozili nie tylko towary, ale także nowiny i bardzo chcieli się nimi podzielić. Nie mieliśmy szansy sprawdzić, ile prawdy jest w tych opowieściach. Co zatrzymało cię tak długo w Anglii?

– Witaj w domu, panie – powiedział promieniejący radością Angus, podając mu kielich wina.

– Ach, jesteś wreszcie, cały i zdrowy, a tak się o ciebie martwiliśmy – powitała Patricka Mary More – Leslie, a potem się rozpłakała.

Patrick uścisnął gospodynię.

– Ależ, Mary, pojechałem tylko po mego brata – powiedział uspokajająco.

– I gdzie jest ten niedobry chłopak? – zapytała.

– We Francji, od wielu tygodni – odparł Patrick ze śmiechem. – A gdzie Henry?

– W Anglii, od wielu tygodni – powiedziała Flanna, przedrzeźniając męża. – Myślisz, że byłam w stanie czekać z porodem, aż raczysz wrócić do domu? Wysłałam go do Anglii w tydzień po tym, jak urodziłam. I bardzo dobrze. Chcesz zobaczyć synów, mój panie?

Wzięła go za rękę i powiodła do wielkiej sali, a potem ku ustawionym przed kominkiem kołyskom.

Patrick Leslie popatrzył na nie z pełnym zdumienia zachwytem. Synów! Spłodził dwóch synów!

– Zostali już ochrzczeni, będziesz więc musiał pogodzić się z tym, że sama nadałam im imiona – poinformowała go Flanna. – Nie mogliśmy czekać, aż odnajdziesz drogę do domu, Patricku Leslie.

– Jak się więc nazywają? – zapytał. Dwóch! Ma dwóch synów!

– Następny książę to James, a lord Brae to Angus – odparła spokojnie. – Przyszli na świat dziewiętnastego sierpnia.

Synowie wpatrywali się w niego bez zmrużenia powiek, identyczni niczym dwa groszki w strączku. Mieli gęste czarne włoski i niebieskie oczy. Przypomniał sobie jednak, że wszystkie niemowlęta mają na początku oczy takiego właśnie koloru. Byli pulchni i bardzo ożywieni.

– I jak? – spytała Flanna.

– Są cudowni! – wykrzyknął.

– Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Moja rodzina oszalała z radości, kiedy im doniesiono, że dałam ci dwóch synów naraz, Patricku Leslie – powiedziała – a ty potrafisz powiedzieć jedynie, że są cudowni?

A potem się roześmiała, gdyż ogłupiała ze szczęścia mina Patricka mówiła sama za siebie.

– Trzeba ich nakarmić – powiedziała, uświadamiając sobie, jak mokrą ma suknię.

Aggie podbiegła, by rozsznurować pani gorset, ubolewając nad tym, w jakim stanie jest suknia, o koszuli pod spodem nie wspominając. Flanna usiadła przy ogniu i rozpięła koszulę. Aggie podała jej wpierw jedno dziecko, a potem drugie. Malcy natychmiast przypięli się do piersi, ssąc łapczywie, aż wokół ich małych usteczek uformowały się bąbelki mleka.

Patrick wpatrywał się, zafascynowany, w poznaczone niebieskimi żyłkami, białe piersi żony. Jego synowie musieli mieć nie lada apetyt. Przysunął sobie krzesło i usiadł obok Flanny.

– Jak poznajesz, który jest który? – zapytał.

– Jamie ma nad górną wargą niewielkie znamię. Wasza mama też takie ma, widziałam na portrecie. Z początku myślałam, że to jakiś paproch, ale nie – odparła Flanna.

– Nie, to nie paproch. To znamię powtarza się w rodzinie.

– Zatem nie masz już wątpliwości – powiedziała Flanna cicho, spoglądając wprost na męża.

– Czy nie ustaliliśmy tego przed kilkoma miesiącami? – zapytał.

– Tak, lecz chciałam się upewnić – powiedziała słodko.

– Jezu, kobieto! Obaj wyglądają dokładnie jak ja! – zaklął cicho.

– Tak sądzisz? – wymruczała fałszywie niewinnym tonem.

– Nie złagodniałaś pod wpływem macierzyństwa – zauważył z błyskiem wesołości w oku.

– Dzieci wkrótce będą miały dosyć – powiedziała. – Jesteś głodny?