– Dopilnuję, by tak się stało, panie – odparł Donal, podając Patrickowi wpierw kalesony i bryczesy, a potem białą koszulę z pełnymi rękawami, zawiązywaną pod szyją na tasiemkę. Gdy pan naciągał bryczesy na grube, ciemne wełniane pończochy, czekał, trzymając w pogotowiu skórzany kaftan z rogowymi guzikami.

Bryczesy uszyte były z wełny o barwie orzecha. Patrick zawiązał pod szyją koszulę i usiadł, by wciągnąć sięgające kolan buty z brązowej skóry. Następnie wstał, włożył kaftan i zapiął starannie guziki. Chwyciwszy podany mu przez Donala, podbity futrem płaszcz oraz skórzane rękawice, wyszedł z sypialni i ruszył do sali, gdzie czekało śniadanie.

Samotność nie wpłynęła na apetyt księcia. Pochłonął owsiankę z miodem, kilka jaj w sosie z marsali, trzy plastry szynki i cały bochenek wiejskiego chleba z masłem i kawałkami twardego sera. Spłukał zaś jedzenie gorącą herbatą, napitkiem z kraju swej matki, który przyzwyczaił się pić rankiem. Trzymał się pustego żołądka lepiej, niż piwo czy wino. Dwaj młodsi bracia często żartowali sobie z upodobania Patricka do gorącego napoju, gdyż sami, podobnie jak ojciec, woleli popijać śniadanie piwem. Uśmiechnął się na to wspomnienie, zastanawiając się, jak Duncan i Adam radzą sobie we wstrząsanej ciągłymi niepokojami Irlandii. Oni także, podobnie jak Patrick, pozostali kawalerami. Westchnął, zrezygnowany. Nie ma rady, trzeba dać im w końcu dobry przykład, pomyślał.

Skończywszy posiłek, zauważył zaniepokojony, że kucharka szybko przyzwyczaiła się gotować dla jednej osoby. Napełniło to jego serce smutkiem. Wstał od stołu i ogarnął spojrzeniem wielką salę. Na starych dębowych meblach widać było warstewkę kurzu. Zamek zdecydowanie potrzebował kobiecej ręki. Bez ciągłego nadzoru ze strony zarządcy matki, Adalego, służący szybko się rozleniwili. Potrzebował żony, tylko gdzie, u licha, ją znaleźć?

Glenkirk położone było głęboko pośród wschodniego pasma wzgórz szkockiego pogórza. Należące do majątku włości rozciągały się na mile w każdym kierunku, co było dobre, oznaczało też jednak, że nie mieli bliskich sąsiadów. Prawdę mówiąc, najbliżej było stąd do Lesliech z Sithean albo Gordonów z BrocCairn. Pozostawał w dobrych stosunkach z oboma rodzinami, co zapewniało wszystkim większe bezpieczeństwo. Rodzina babki ze strony ojca sprzedała włości w Greyhaven panom z Glenkirk i wyjechała do Anglii z królem Jakubem, by szukać tam szczęścia i majątku. Ich stary dwór, nienadający się już do remontu, został zburzony.

Od pewnego czasu rzadko widywał kuzynów i nie potrafił przypomnieć sobie, czy są pomiędzy nimi dziewczęta w odpowiednim wieku. Jak znajdowano dziś żony? Może powinien latem udać się na zabawę i wybrać sobie jakąś ślicznotkę. Musiałby tylko sprawdzić, czy potrafi prowadzić dom. Prawie każdą dziewczynę da się przyuczyć, by była dobra w łóżku, lecz jeśli nie potrafi zarządzać służbą, albo przynajmniej wymusić na niej posłuchu, nie na wiele mu się przyda.

Choć izolacja była w tych trudnych czasach zaletą, miała też niekorzystne strony. Znowu spróbował przypomnieć sobie, czy w Sithean albo BrocCairn mieszkają niezamężne kuzynki. Wśród jego rówieśników byli wyłącznie mężczyźni, do tego wszyscy, o ile sobie przypominał, żonaci. Jak, do diaska, udało im się znaleźć odpowiednie kandydatki? Może powinien poprosić któregoś, by udał się wraz z nim na zabawę i doradził w tej delikatnej sprawie. Podejrzewał, że kuzyni uznają jego prośbę za wielce zabawną, nic jednak nie mógł na to poradzić. Potrzebował pomocy. Znużony, potrząsnął głową i ciaśniej otulił się peleryną.

Na dziedzińcu czekał już ogier. Olbrzymi siwek uderzał niespokojnie kopytami o bruk, niecierpliwiąc się, by wreszcie pobiec. Kilku mężczyzn z klanu także czekało w gotowości. Książę wskoczył na siodło i naciągnął skórzane rękawice. Peleryna rozpostarła się szeroko, zakrywając koński zad. Ze stukotem kopyt przejechali zwodzony most i skierowali się ku lasowi. Psy poszczekiwały, podniecone. Ponieważ nie było wiatru, wśród drzew nadal unosiła się mgła.

Tu i ówdzie pośród ciemnej zieleni jodeł widać było jeszcze przebłysk koloru. Po kilku godzinach udało im się wypłoszyć z zagajnika wielkiego jelenia. Obdarzone imponującym porożem zwierzę pomknęło wśród drzew, uskakując i zmieniając kierunek z wprawą, wynikłą z wieloletniego doświadczenia. Ujadające psy pognały za zdobyczą. Tymczasem jeleń, przeprowadziwszy pogoń przez las, dotarł do niewielkiego jeziorka, po czym wszedł do wody i popłynął, znikając we mgle i szczęśliwie uchodząc prześladowcom. Szczekanie psów, doskonale słyszalne mimo mgły, przeszło w pełne zawodu skomlenie.

Myśliwi dotarli nad jeziorko i zatrzymali się. Konie tańczyły niespokojnie, omijając kręcące się pod nogami psy. Ślad na wodzie, powstały w miejscu, gdzie przepłynął jeleń, był jeszcze widoczny, choć samo zwierzę zniknęło już we mgle.

– Do licha! – zaklął książę. – Straciliśmy połowę ranka, by znaleźć zwierzynę, drugą, by ją dogonić, a teraz i tak się nam wymknęła. – Zsiadł z konia. – Równie dobrze możemy zatrzymać się tu na popas. Umieram z głodu, a mamy tylko placki owsiane i ser.

– Upolowaliśmy po drodze kilka królików, milordzie – powiedział główny łowczy, Colin More – - Leslie, brat Donala. – Oskórujemy je i ugotujemy.

Gdy zjedli treściwy posiłek, książę rozejrzał się dookoła.

– Gdzie jesteśmy? – zapytał, nie kierując pytania do nikogo w szczególności.

– To Loch Brae, jezioro Brae, milordzie – odparł Colin. – Spójrz tam, panie. Widać wyspę, a na niej stary zamek. Jest opuszczony. Ostatnia dziedziczka Gordonów z Brae poślubiła przed wielu laty Brodiego i pojechała za mężem do Killiecairn.

– Te ziemie graniczą z włościami Glenkirk – zauważył z namysłem Patrick. – Jeśli nikt już tu nie mieszka, a zamek jest zniszczony, może powinienem odkupić go od Brodiech. Nie podoba mi się, że tuż obok Glenkirk znajdują się niezagospodarowane włości.

– Nie poznałeś dotąd Brodiego z Killiecairn, milordzie? – zapytał Colin. – To paskudny staruch, do tego bardzo chytry. Ma jednak sześciu synów i nie pogardzi groszem, tak mi przynajmniej mówiono.

– Dlaczego nie oddal Brae któremuś z nich? – zapytał książę, zaciekawiony.

– To nie ich matka była dziedziczką Gordonów, milordzie, lecz druga żona Brodiego, o wiele od niego młodsza. Zmarła mniej więcej dziesięć lat temu. Stary musi być dobrze po osiemdziesiątce. Jego synowie są starsi od ciebie, panie, lecz druga żona dala mu córkę. Brae stanowi zapewne jej posag.

– Dziewczynie bardziej przyda się sakiewka pełna złota niż bezużyteczna ruina i otaczające ją grunty – zauważył książę. – Chodźcie, rzucimy sobie okiem na stary zamek Brae.

Pojechali wzdłuż jeziora do miejsca, gdzie przegniły drewniany most łączył brzeg z niewielką wyspą. Zostawiwszy konie, gdyż belki mostu mogłyby nie wytrzymać ich ciężaru, przeszli ostrożnie na skalistą, porośniętą z rzadka drzewami wysepkę. Mgła w końcu się uniosła i wkrótce zwiał ją lekki wiatr. Zza ołowianych jesiennych chmur wyjrzało blade słońce.

Wyspa nie wyglądała zbyt zachęcająco. Nie było tu piaszczystej plaży, jedynie skalisty brzeg. Obszar pomiędzy mostem a zamkiem był kiedyś otwartym polem, co miało służyć obronie. Teraz porastały go drzewa. Sam zamek, zbudowany z ciemnoszarego piaskowca, posiadał kilka wież, zarówno kwadratowych, jak okrągłych. Stromy dach nad częścią mieszkalną kryty był łupkową dachówką. Powyżej wznosiło się kilka kominów. Z bliska zamek nie wydawał się na tyle zrujnowany, by nie dało się go wyremontować. Jednak to przynależna doń ziemia czyni Brae interesującym, nie ten zameczek, pomyślał Patrick.

– Co, u licha! – wykrzyknął, odskakując, gdy tuż przed jego stopami wbiła się w ziemię strzała.

– Wszedłeś na cudzą ziemię, panie – dobiegło go od strony zamku. Z otwartych drzwi wyłoniła się młoda kobieta, dzierżąca łuk z nałożoną na cięciwę strzałą.

– Podejrzewam, że nie tylko ja – odparował zimno książę, ani trochę nie przestraszony, obejmując dziewczynę spojrzeniem zielonozłotych oczu. Była najwyższą niewiastą, jaką widział, niestosownie odzianą w wysokie buty oraz bryczesy. Poza tym miała na sobie jedynie białą koszulę, skórzany kaftan, czerwono – czarno – żółty pled, przerzucony niedbale przez ramię i małą czapeczkę z niebieskiego aksamitu, ozdobioną sterczącym dziarsko orlim piórem. Jednak to włosy sprawiały, że książę i jego ludzie nie mogli oderwać od dziewczyny wzroku. Były rude. Tak rude, że podobne zdarzyło się Patrickowi widzieć tylko raz w życiu. Czerwonozłote pukle opadały zmierzwioną masą na ramiona i plecy nieznajomej niczym jaskrawa peleryna.

– Kim jesteś? – spytał po chwili Patrick.

– Ty pierwszy, panie – oparła śmiało.

– Patrick Leslie, książę Glenkirk – odparł, kłaniając się lekko. Ciekawe, czy te niewiarygodne włosy są tak miękkie, jak na to wyglądają, pomyślał.

– Flanna Brodie, dziedziczka Brae – odparła. Nie dygnęła, lecz wpatrywała się śmiało w księcia.

– Co robisz na mojej ziemi, milordzie? Nie masz prawa tu przebywać.

– A ty masz?

Co za impertynencka dziewucha, pomyślał.

– To moje włości, milordzie. Przecież ci powiedziałam – odparła Flanna Brodie nieprzejednanie.

– Chcę je kupić – powiedział.

– Nie są na sprzedaż – odparła spokojnie.

– Twoje włości graniczą z moimi, pani. Stanowią, o ile się nie mylę, twój posag. O ile nie poślubisz mężczyzny, który nie będzie posiadał ziemi, na co z pewnością twój ojciec i bracia nie pozwolą, Brae będzie dla niego równie bezużyteczne, jak jest teraz dla twego ojca. Złoto uczyni jednak z ciebie bardziej pożądaną kandydatkę na żonę. Wyznacz cenę, a nie będę zbytnio się targował – stwierdził Patrick wyniośle.

– Już ci mówiłam, panie: Brae nie jest na sprzedaż – odparła Flanna Brodie, stojąc na szeroko rozstawionych nogach i wpatrując się w niego gniewnie. – Nie zamierzam w ogóle wychodzić za mąż. Chcę tu zamieszkać. A skoro tak, zabieraj swoich ludzi i odjeżdżajcie. Nie jesteście tu mile widziani! Patrick postąpił krok w kierunku dziewczyny, ta jednak cofnęła się i wypuściła kolejną strzałę, która wbiła się w ziemię u stóp księcia. Natychmiast sięgnęła po następną, lecz zanim zdążyła to zrobić, skoczył do przodu, wyrwał jej łuk i odrzucił na bok. Potem, wepchnąwszy sobie dziewczynę brutalnie pod ramię, wymierzył jej kilka mocnych klapsów.