Nazajutrz

Tytuł oryginału: Just Beyond Tomorrow

Dla Ethana Ellenberga, mojego agenta,

Waltera Zachariusa, mojego wydawcy, i dla

Stevena Zachariusa, który swym urokiem

mógłby zwabić na patelnię przelatującą kaczkę.

Dziękuję, panowie.


PROLOG

Wielka Brytania 1642 – 1650


Latem roku 1642 król i parlament zaczęli przygotowywać się do wojny, zbierając własne armie. Kryzys nadciągał nieubłaganie, i to już od pewnego czasu. Członkowie parlamentu zażyczyli sobie, by Karol Stuart konsultował z nimi wybór ministrów i inne mianowania. Chcieli, by kontrola nad armią przeszła całkowicie w ich ręce. Zamierzali zreformować Kościół anglikański, znieść system episkopalny i doprowadzić do tego, by władza w Kościele, jak wszystko inne, spoczęła w ich rękach. Domagali się, by wolno im było zabierać głos w sprawie wychowania królewskich dzieci. Aby usprawiedliwić swe żądania, szafowali cytatami z Biblii, zapominając – jak większość polityków – o tym, co z taką mocą zalecał Chrystus, czyli zasadzie, aby oddawać cesarzowi, co cesarskie, a co boskie, Bogu. Trudno o jaśniej sformułowane ostrzeżenie dla rodzaju ludzkiego, by starał się utrzymać Kościół i państwo z dala od siebie, jednak członkowie parlamentu, wierząc, że tylko oni przemawiają w imieniu Boga, nie słuchali.

Także król twardo wierzył, iż jego władza pochodzi z niebiańskiego nadania. Trzymał się więc mocno litery Boskiego Prawa, dziedzictwa swych przodków – zarówno Stuartów, jak Tudorów. Niestety, członkowie parlamentu również wierzyli, że Bóg jest po ich stronie. Gdyby król uległ żądaniom, staliby się jedyną sprawującą władzę siłą w Anglii. Dzierżąc mocno w dłoniach władzę świecką, religijną i wojskową, wspierani przez posiadających znaczne majątki arystokratów z Izby Lordów, przymierzali się, by rządzić krajem. Gdyby Karol Stuart ugiął się pod żądaniami, szybko okazałoby się, że jest zaledwie marionetką. Oczywiście, trudno było się spodziewać, iż zaakceptuje taki stan rzeczy. Żadna ze stron nie wykazywała przy tym za grosz chęci do kompromisu.

Wybuchła pierwsza wojna domowa. Kiedy się zakończyła, a miało to miejsce w roku 1647, królowa uciekła wraz z dziećmi do Francji. Król został zaś więźniem: najpierw parlamentu, a potem purytańskiej armii Cromwella, żołnierzy zwanych Okrągłogłowymi. Udało mu się zbiec i ukryć na wyspie Wight, skąd próbował pertraktować zarówno z parlamentem, jak ewentualnymi sojusznikami ze Szkocji. Król, który kochał intrygi, uwielbiał też się targować. Zabarykadowany w zamku Carisbrooke, gdzie czuł się względnie bezpieczny, tkwił niczym pająk pośrodku sieci, próbując knuć i intrygować, podczas gdy agenci znosili mu pocieszające wieści na temat szerzącego się wśród ludu niezadowolenia, wywołanego panoszeniem się wszechwładnej armii parlamentu.

Król, zadowolony z – jak mu się wydawało – postępującej niezgody pomiędzy wrogami, jak zwykle grał na zwłokę, zachowując się tak, jakby dzierżył władzę nad Anglią nadal mocno w dłoni. Nadeszła zima. Szkoci wysłali do Carisbrooke posłów. Armia szkocka gotowa była powstać, by poprzeć Karola i przywrócić go na tron, jeśli zagwarantuje on bezpieczeństwo Kościoła prezbiteriańskiego i przyjmie do rządu kilku szkockich szlachciców. Parlament, którego członkowie zdali sobie sprawę, iż król nie pertraktuje z nimi uczciwie, zaczął się obawiać, że sojusz ze Szkocją spowoduje wybuch kolejnej wojny domowej. Przedstawiciele umiarkowanego skrzydła zwrócili się zatem do szkockich prezbiterian, by zawarli sojusz z nimi, nie z królem. Karol, zaniepokojony sytuacją, podpisał czym prędzej niekorzystny traktat ze Szkocją.

Rozgniewany parlament odebrał królowi prawo głosu, odmawiając mu kolejnej szansy na kompromis. Tymczasem w Anglii rosło niezadowolenie, skierowane jednak nie przeciw królowi, ale parlamentowi, zwłaszcza zaś jego armii. Rządzony żelazną pięścią lud zaczynał się buntować. Wielu spośród szlachty, popierającej kiedyś reformy, zmieniło nastawienie.

W kwietniu w Walii wybuchło powstanie. Tymczasem królowi jakoś udało się sklecić sojusz pomiędzy angielskimi rojalistami a Szkotami, przy czym jedni i drudzy protestowali usilnie przeciwko ingerowaniu armii w sprawy władzy cywilnej. Wybuchła druga wojna domowa, sprowadzająca się do niewielkich powstań, takich jak w Walii, oraz inwazji Szkotów na Anglię.

Król i jego poplecznicy nie docenili jednak przeciwnika. W Szkocji musiano utworzyć specjalną konfederację pomiędzy rojalistami, prezbiterianami i kowenanterami, czyli zwolennikami Narodowego Kowenantu, podpisanego w roku 1643 z Anglikami. Nim wszystko zostało ustalone, nastał lipiec. Powstanie w Walii brutalnie zdławiono. Gdyby Szkoci ruszyli szybciej, odnieśliby wielkie zwycięstwo, gdyż przewyższali liczebnie Anglików w stosunku trzy do jednego. Jednak – źle zorganizowani i kiepsko wyposażeni – dali przeciwnikowi czas, by zdążył przegrupować siły. Decydująca bitwa rozegrała się 17 sierpnia roku 1648 pod Preston w hrabstwie Lancashire. Doskonale wyszkolone angielskie oddziały zdziesiątkowały szkocką piechotę i kawalerię. W padającym nieustająco deszczu ścigały wroga, aż wreszcie Szkoci nie byli już w stanie uciekać. Tego dnia generał Oliver Cromwell wziął do niewoli dziesięć tysięcy jeńców. Wielu zginęło.

Rozwścieczeni zachowaniem Karola I fanatycy z rządu i armii przejęli nad parlamentem całkowitą kontrolę, usuwając z niego wszystkich, których posądzano o umiarkowane poglądy. Wymieniono całą Izbę Lordów, a potem wytoczono królowi proces, oskarżając o zbrodnie przeciwko narodowi. Szybko uznano go winnym i 30 stycznia roku 1649 ścięto. Dziedzic angielskiego tronu dowiedział się o śmierci ojca w kilka dni później, na dworze swej siostry w Holandii. Stało się to, gdy osobisty kapelan zwrócił się do niego, tytułując “Wasza Wysokość”. Następca Karola Stuarta zalał się łzami i przez kilka dni rozpaczał. Nie sposób było uspokoić go ani pocieszyć. Nic w tym dziwnego zważywszy, iż został królem, mając zaledwie osiemnaście lat.

Szkocki parlament niemal natychmiast uznał w nim nowego władcę. Miał rządzić pod imieniem Karola II. Pomimo proangielskich sympatii, kowenanterom nie spodobało się bowiem, że szkocki król Anglii został stracony bez ich zgody. Zamierzali uznać za króla własnego Stuarta, stawiając jednak rojalistom warunki nie do przyjęcia. Wreszcie, po osiemnastu miesiącach targowania się, Karol II wylądował 23 czerwca roku pańskiego 1650 w Szkocji, ledwie unikając pojmania przez flotę angielską, a tym samym egzekucji.

Zwłokę spowodował fakt, iż nie chciał podpisać Narodowego Kowenantu. W akcie tym proklamowano, między innymi, narzucenie wszystkim poddanym króla w Anglii, Szkocji oraz Irlandii wyznania prezbiteriańskiego, odmawiając uznania jakichkolwiek innych form kultu, zwłaszcza anglikańskiego i katolickiego. Zabraniano tworzenia kościelnej hierarchii i zakazywano powoływania jakichkolwiek biskupów, zarówno obecnie, jak w przyszłości. Król, anglikanin, podpisał akt z niechęcią, nie zamierzając, jak podejrzewano, przestrzegać zawartych w nim ustaleń. Postąpił tak, gdyż potrzebował wsparcia, jeśli chciał odzyskać tron Anglii.

By tego dokonać, potrzebował też absolutnej kontroli nad armią. Zrobi, co będzie musiał, by zrealizować swoje zamysły. Członkowie szkockiego parlamentu, choć nader uparci i krótkowzroczni, nie byli jednak głupi. Trzymali młodego króla w całkowitej izolacji, posuwając się nawet do tego, by oddalić jego osobistych kapelanów i przyjaciół. Pieczę sprawowali nad nim czterej kapłani szkockiego kościoła, zwanego kirk, napominając i pouczając bez ustanku. Dopiero gdy Cromwell okazał się na tyle głupi, by jesienią najechać Szkocję w bezskutecznej próbie odzyskania nad nią kontroli i aresztowania króla, szkocki parlament zdecydował się powołać armię, by obroniła kraj przed napaścią. Karol zaś, drugi tego imienia, dostrzegł dla siebie przebłysk nadziei. Nadziei, jak się okazało, złudnej.

CZĘŚĆ I

DZIEDZICZKA BRAE

ROZDZIAŁ 1

Szkocja, rok 1650

późne lato i jesień


Siedziała przy kominku, osaczona wspomnieniami, grzejąc się w cieple wczesnopopołudniowego ognia i wspominając sprzeczkę, którą pamiętała aż za dobrze.

– Straciłeś rozum, starcze? – zapytywała gniewnie mężczyznę, który był jej mężem od trzydziestu pięciu lat. Jasmine Leslie, księżna Glenkirk, nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio coś aż tak ją rozgniewało. Jej turkusowoniebieskie oczy płonęły oburzeniem, gdy wpatrywała się w Jamesa Leslie.

– Co, u licha, łączy nas z królewskimi Stuartami? Nie potrafię sobie wyobrazić, że mógłbyś choć rozważać przedsięwzięcie, które, jak twierdzisz, planujesz.

– Miody król potrzebuje pomocy wszystkich lojalnych Szkotów – odparł z uporem książę, wiedziała jednak, że nie mówi tego z absolutnym przekonaniem.

– Nawet go nie znamy – zauważyła Jasmine, próbując odzyskać panowanie nad emocjami. Pociągnąwszy męża na stojącą obok kominka sofę, usiadła obok i z czułością zmierzwiła mu białe jak śnieg włosy.

– Bądź rozsądny, Jemmie. Minęło ponad trzydzieści lat, odkąd mieliśmy do czynienia z królewskimi Stuartami i ich dworem. Władał nami wtedy król Jakub i w królestwie panował pokój. Potem Jakub umarł, a jego nieszczęsny następca, Karol Stuart, zaczął popełniać jeden błąd po drugim. Pogrążył Anglię, a wraz z nią i Szkocję, w niepotrzebnej wojnie. Ile niewinnych istnień poświęcono w imię walki o religię? Gdyby sprawa została przynajmniej rozwiązana, może ich ofiara na coś by się przydała. Ale nie, anglikanie nadal domagają się, by wszystko było tak, jak chcą oni. Podobnie prezbiterianie i niech nas Bóg broni, by znalazło się wśród nich jeszcze więcej fanatyków! Nikt nie może wygrać w tej walce! Czy nie lepiej przestrzegać kardynalnej zasady Lesliech z Glenkirk i się nie angażować? Najważniejsze, by klan przetrwał. Jesteś odpowiedzialny za swoich ludzi, ich dobro i życie.