– Mówisz tak za każdym razem, kiedy chcesz zmienić temat.

– To prawda. – Holly zajęła swoje stałe miejsce przy stole w kuchni Rayesów. – Czy ty musisz być aż tak spostrzegawcza?

– Muszę. – Shana postawiła na stole kopiasty półmisek placków i usiadła naprzeciwko Holly. – Wystarczy, że na ciebie spojrzę, i już wiem, że coś jest nie tak.

Holly wbiła wzrok w blat stołu. Chcąc opóźnić rozmowę na temat Parkera, chwyciła kolejny placek i zaczęła go skubać. W cale nie kłamała. Placuszki kukurydziane w wykonaniu Shany były rewelacyjne.

– Czasami masz zbyt dobrą intuicję, wiesz?

– No cóż…: – Starsza kobieta skrzyżowała ręce na piersi.

Posiadała wprost bezbrzeżną cierpliwość. W ciągu ostatnich kilku lat Holly miała niejedną okazję, by się o tym przekonać. Shana potrafiła przeczekać każdego. Prędzej czy później nawet największy mruk czy introwertyk zaczynał opowiadać jej o swoim życiu.

Po prostu minęła się z powołaniem. Powinna była zostać policjantką; nierozwiązane zagadki kryminalne przestałyby istnieć. Swoją cierpliwością i świdrującym spojrzeniem umiałaby zmusić do zeznań najbardziej zatwardziałych przestępców.

– Spałaś z nim?

– Tak, chociaż samego spania było raczej niewiele – przyznała smętnie Holly.

– A dziś uważasz, że popełniłaś błąd.

– I to jaki! – Odchyliwszy się na krześle; wsadziła do ust resztkę placka.

– Nie jesteś pierwszą kobietą, która popełnia błąd, idąc do łóżka z przystojnym mężczyzną.

– Wiem.

– Ale pamiętaj, Parker to nie Jeffrey.

Mimo że znały się tyle lat, przenikliwość starszej kobiety ciągle Holly zdumiewała.

– Shano, twoja intuicja czasem mnie poraża. Żona Tommy'ego odrzuciła do tyłu głowę i roześmiała się wesoło, swoim niskim gardłowym śmiechem otulając Holly niczym ciepłym kocem. Holly poczuła, jak spływa na nią spokój. Z kuchnią, w której siedziały, wiązało się tyle wspomnień. Było to miejsce rodzinnych spotkań. Tu się śmiała do rozpuku i tu wylewała wiadra łez…


Zawsze w tych spotkaniach uczestniczyła Shana; ona była najważniejszym świadkiem zarówno chwil radosnych, jak i smutnych.


– Nie ma się czemu dziwić, skarbie. Matka zwykle wie, kiedy jej dziecko cierpi. Albo kiedy ktoŚ wyrządza mu przykrość.

Mimo tego, co się wczoraj wydarzyło, Holly poczuła się lepiej.

– Wiem, że Parker to nie Jeff – rzekła cicho. – Ale strasznie się wczoraj pokłóciljśmy… to znaczy, już po wszystkim. Stało się coś, czego żadne z nas nie przewidziało. No i Parker się na mnie zezłościł. Kiedy zaczął krzyczeć, ja się na niego wściekłam. A potem wyszedł.

– Rozumiem. Więc myślisz, że to kolejny palant, taki jak Jeff? Że cię uwiódł, wykorzystał i porzucił?

– Nie! – Holly zadumała się. – Przyznaję, tak myślałam wczoraj. Ale dziś już wiem, że to nieprawda.

– To dobrze. Instynkt na ogół nas nie zawodzi. Warto się nim kierować.

– Mój jest diabła wart. Do samego końca wierzyłam, że Jeff mnie kocha.

– Bo miałaś na oczach klapki. Marzyłaś o miłości, czekałaś na księcia z bajki…

– A teraz?

– Teraz nie szukałaś miłości, a jednak ją znalazłaś.

Holly wytrzeszczyła oczy. – O czym ty mówisz?

– O miłości. Że się zakochałaś.

– Nonsens!


Poderwała się z krzesła jak oparzona. Serce waliło jej jak młotem, krew pulsowała w żyłach. Przyłożyła rękę do brzucha, jakby chciała uspokoić rozedrgane nerwy.


Oczywiście ręka na brzuchu wcale jej nie uspokoiła. Przeciwnie, skojarzyła się Holly z inną ręką, która gładziła ją tam wczorajszej nocy.

Zaczęła chodzić. Obcasy stukały rytmicznie o kuchenne linoleum, kiedy energicznym krokiem maszerowała do zlewu, wykonywała obrót, wracała do stołu. Chodzenie pomagało. Z walącym sercem, z głową nabitą myślami, krążyła tam i z powrotem, jak zwierzę w klatce. Shana obserwowała ją w milczeniu. Czekała, aż Holly uporządkuje myśli i sarna znajdzie odpowiedzi na trapiące ją pytania.

Wreszcie Holly stanęła. Oparła się ciężko o blat, jakby nie miała siły utrzymać ciała w piome.

– Nie chcę go kochać – powiedziała w końcu płaskim, bezbarwnym głosem.

– Rozumiem.

– Mówię poważnie, Shano. Jest bogaty i potwornie irytujący. Wczoraj wściekł się na mnie z powodu czegoś, co nie było moją_winą. Żadne argumenty do niego nie trafiały. Powiedział kilka bardzo nieprzyjemnych rzeczy.

– A ty się nie broniłaś, po prostu stałaś jak niemowa, przyjmując na siebie ciosy?

– No nie. – Holly uśmiechnęła się pod nosem. – Też się wściekłam. Ale, Shano, oskarżenia, które rzucał… to było takie nielogiczne. Twierdził, że próbuję zastawić na niego pułapkę… – Skrzywiła się· – Zupełnie jakby był obiektem pożądania wszystkich kobiet w Nowym Orleanie.

– A próbowałaś? To znaczy, zastawić pułapkę?

– Oczywiście, że nie!

– Więc dlaczego słowa, które wypowiedział w złości, tak bardzo bierzesz sobie do serca? Dlaczego pozwalasz, żeby one przyćmiły ci prawdziwy obraz człowieka?

– Bo ten człowiek zachował się jak idiota! – Dudniła palcami o kuchenny blat.

– Zgadza się. Ale jeśli szukasz kogoś, kto nigdy nie popełnia błędów, to obawiam się, że długo będziesz samotna.

– Może wolę być samotna.

– Sarna w to nie wierzysz – stwierdziła Shana.

– Byłoby mi łatwiej. – Na moment Holly zamilkła. – Boże, myślałam, że on jest inny.

Skrzyżowała ręce na piersi, jakby usiłowała osłonić się przed bólem. W ciąż widziała Parkera patrzącego na nią z oskarżeniem w oczach. Wciąż słyszała jego zagniewany głos i pełne jadu słowa, jakie kierował pod jej adresem.

Skrzywdził ją. Chociaż nie chciała się do tego przyznać, swoim zachowaniem sprawił jej potworny ból.

– Myślałaś, że jest inny, ale gdzieś z tyłu głowy porównywałaś go do mężczyzn, z którymi się wcześniej spotykałaś.

– Chyba tak.

– Może on robił to sarno.

– Nie sądzę, żeby spotykał się z mężczyznami.

– Dowcipy się ciebie trzymają…

Holly utkwiła spojrzenie w ciemnych oczach przyjaciółki.

– Jesteś po jego stronie.

– Nieprawda. – Shana wstała od stołu, podeszła do młodszej kobiety i przytuliła ją mocno. – Jestem po twojej. Jak zawsze. Po prostu chcę ci uzmysłowić, że twoje uczucia są bardziej skomplikowane, niż sądzisz. Złość, która cię dławi, wypływa również z dawnych doświadczeń. Z krzywdy, jaką Jeff ci wyrządził.

– Jeff to przeszłość.

– Niezupełnie. – Shana zacisnęła dłonie na policzkach Holly. – Owszem, znikł z twojego życia, już go nie kochasz, ale odcisnął na tobie bolesne piętno. Sprawił, że w siebie zwątpiłaś. Że do wszystkich zaczęłaś odnosić się podejrzliwie, doszukiwać się w ich zachowaniu ukrytych pobudek.

– Może faktycznie…

– Jeśli innych mężczyzn będziesz porównywać z Jeffem, to znaczy, że się od niego nie uwolniłaś. Że pozwalasz, aby ci dyktował, jak masz żyć i co czuć..


Wzdychając ciężko, Holly oparła głowę na ramieniu przyjaciółki.

– Nienawidzę, kiedy masz rację.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

We wtorek rano Parker wciąż czuł się tak, jakby balansował nad przepaścią.

Od sobotniej nocy, kiedy pó kłótni z Holly opuściłjej dom, nie był w stanie normalnie funkcjonować. Na samo wspomnienie słów, które wtedy padły, robiło mu się słabo. Żałował, że nie ugryzł się w język. Wiele by dał, by móc cofnąć czas, by tamten wieczór miał inne zakończenie.

Rzucił się w wir pracy. Cały poniedziałek od rana do późnego popołudnia spędził w rodzinnej firmie, a wieczorem doglądał spraw z klubie. Kiedy zmęczony wrócił do domu i położył się spać, przyśniła mu się Holly.

We wtorek znów siedział w gabinecie, przekładając papiery Z kąta w kąt. Wpatrywał się w wydrukowany tekst, ale widział jedynie czarne, niewyraźne smugi na białym tle. Do diabła, jak ma się skupić na czymkolwiek, kiedy stale widzi przed oczami" twarz Holly, twarz, na której maluje się wyraz zdumienia, bólu, złości?

Gdyby mógł, sprałby się po pysku.

Odłożył na bok dokumenty, odchylił się w fotelu i przestał udawać, że pracuje. Cholera jasna! Źle postąpił tamtego wieczoru. Zachował się jak


dureń. Owszem, prezerwatywa pękła, ale przecież Holly tego nie zaplanowała. Rozum mu mówił, że Holly nie jest wredną, podstępną intrygantką, jak Frannie. Ale serce nie do końca chciało w to wierzyć.


Winien był Holly przeprosiny, jednakże bał się z nią spotkać. Bał się dlatego, że nadal jej pragnął. Swoją drogą po tym wszystkim, co powiedział tamtej nocy, podejrzewał, że ona nie zgodzi się na żadne spotkanie. I wcale jej się nie dziwił.


W stał z fotela i wyjrzał przez okno na bezkresny błękit wody ciągnący się aż po horyzont. W oddali na niebie gromadziły się ciemne chmury burzowe; skojarzyły mu się z wojskiem,.które zwiera szeregi przed przystąpieniem do ataku. Wzburzone fale waliły w kadłuby statków płynących do portu. Zbiera się na sztorm, pomyślał Parker.


W nim samym też kipiały różne emocje. Od dziesięciu lat był mężem kobiety, która kłamała jak z nut. Nauczył się do wszystkiego podchodzić z nieufnością. Niełatwo jest zmienić swoje przyzwyczajema.


Zmienić przyzwyczajenia? Nie był pewien, czy to mądry krok. Chyba ma prawo być ostrożny? Dmuchać na zimne? Chronić swoje zranione serce? – Jakieś ponure myśli chodzą ci po głowie? Parker odwrócił się zaskoczony, po czym uśmiechnął się do ojca. Kemper James, niski mężczyzna z pokaźnym brzuchem i przyjaznym uśmiechem, wszedł do pokoju, trzymając ręce w kieszeniach.

– Zgadłeś.

– Chodzi o Frannie? – Potrząsnąwszy smutno głową, starszy pan usiadł w jednym z foteli naprzeciw biurka i westchnął głośno. – To był błąd, Parker. Twoja matka i ja nie powinniśmy byli nalegać, żebyś poślubił tę kobietę. Oboje bardzo żałujemy, że zmusiliśmy cię do tego kroku.


Starając się powściągnąć emocje, które w nim buzowały, Parker zajął ż powrotem miejsce przy biurku.