– Nie mieszaj do tego Holly – warknął.
– Holly? – Roześmiała się ironicznie. – Co za głupie imię.
Parker zacisnął zęby; nie zamierzał dać SIę wciągnąć w gierki tej kobiety.
Posłała mu zniecierpliwione spojrzenie.
– A twój nowy biznes… Chryste, Parker! Klub jazzowy? Czyś ty zwariował? Wyobrażam sobie, jaki szczęśliwy musi być twój ojciec!
Wstał z kanapy i popałrzył jej w twarz.
– Odpuść sobie, Frannie. To naprawdę nie twoja sprawa, czym się będę w przyszłości zajmował.
– Mylisz się, kochany. Właśnie żemoja. – Długim, starannie pomalowanym paznokciem dźgnęła go w pierś. – Bo nie chcę rozwodu i uczynię wszystko, abyś go nie otrzymał.
– Nie jesteś w stanie temu zapobiec.
– Tak sądzisz?
Miał dość. Zawsze starał się postępować uczciwie i sprawiedliwie, ale Frannie nie wierzyła w sprawiedliwość. Uważała, że wszystko musi dziać się po jej myśli. Jak mógł tyle lat pozostawać w związku małżeńskim z kobietą, która jest taką egoistką? No co liczył? Gdzie miał rozum?
Powinien był wystąpić z pozwem rozwodowym zaraz po pierwszych sześciu miesiącach wspólnego życia. Nie wystąpił, bo po prostu łatwiej było nic nie robić. Co nim powodowało? Po części lenistwo, po części wstyd: nie chciał się przyznać do błędu, który popełnił. Nie był jednak mnichem, a tym bardziej świętym. Więc od czasu do czasu, kiedy nadarzała się okazja, korzystał z uroków niezobo",iązującego seksu. Wolałby nie zdradzać żony, ale ponieważ ona nie wykazywała nim jako mężczyzną żadnego zainteresowania, nie czuł wyrzutów sumienia, które w innej sytuacji na pewno by go dręczyły.
Małżeństwo z Frannie od początku skazane było na niepowodzenie. Sam był sobie winien. Nie należało się na nie godzić.
– Frannie, wyświadcz nam obojgu przysługę i wracaj do siebie – powiedział znużonym tonem.
– Żebyś nie pożałował swojej decyzji!
Mimo zmęczenia Parker wybuchnął śmiechem.
– Cała ty! Lepiej znasz się na groźbach, Frannie, niż na uwodzeniu.
Zasznurowała gniewnie usta.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Nic.
Ujął ją za łokieć i ruszył przez salon do holu. Chciał się jej pozbyć ze swojego domu, ze swojego życia. Najchętniej wysłałby ją na drugi koniec świata.
– Przestań! Puść mnie! – wołała, bezskutecznie próbując się oswobodzić. – Parker…!
Nie słuchał. Doszedł do drzwi, otworzył je i wyszedł na zewnątrz, ciągnąc ją za sobą. Dopiero tam rozluźnił uścisk.
Wyszarpnąwszy się, z wściekłością popatrzyła mu w twarz.
– Pożałujesz, Parker. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
– Do widzenia, Frannie.
Skrzyżował ręce na piersi. Widział furię w oczach żony, ale nic sobie z tego nie robił. Zamknął ten rozdział swojego życia.
– Nie zamierzam zostać z tobą ani minuty dłużej – dodał. – I nie myśl, że pozwolę ci się ograbić. Dostaniesz tylko tyle, ile ei się należy. Ani grosza więcej.
Kilka kolejnych dni minęło błyskawicznie. Parker spędzał w klubie każdą wolną chwilę. Był perfekcjonistą i chciał, by wszystko było dopięte na ostatni guzik. Gdyby od niego zależało, tkwiłby w Grocie od rana do wieczora, ale miał też obowiązki w rodzinnej firmie. Wiedział, że wkrótce musi odbyć poważną rozmowę z ojcem.
. Na razie myślał tylko o jednym: żeby otwarcie się udało. Żeby muzyka i atmosfera pozostawiły na gościach niezatarte wrażenie. Żeby lokal odniósł sukces. Chciał udowodnić sobie oraz swoim bliskim, że prowadzenie klubu traktuje poważnie, że nie jest to jakieś widzimisię.
Harował więc bez wytchnienia, doglądając wszystkiego i w firmie, i w klubie. A po południu zostawiał pracę i na godzinę wyrywał się do Hotelu Marchand. Jakaś potężna siła ciągnęła go do Holly. Musiał choć chwilę z nią pobyć, popatrzeć na nią, posłuchać jej.
Po nieoczekiwanej wizycie, jaką przed paroma dniami złożyła mu Frannie, tym bardziej doceniał szczerość i bezpretensjonalność Holly. Jej promienny uśmiech, otwartość i serdeczność działały na niego kojąco; były jak balsam na jego zbolałą duszę·
Uświadomił sobie, że Holly jest mu coraz bardziej potrzebna do życia. Trochę to go niepokoiło; ale nie potrafił odmówić sobie przyjemności zoba-
…
czema SIę z mą.
– Stajesz się naszym regularnym bywalcem – powiedziała, dosiadając się do niego po próbie.
– Na to wygląda. – Pokiwał z uśmiechem głową. – Kiedy dziś przyszedłem, Leo nawet nie czekał na zamówienie. Sam przyniósł moje ulubione piwo.
Podniosła do ust butelkę i upiła łyk.
– Nie tylko Leo zauważa twoje przyjście.
– Całe szczęście. Może on uchodzi za przystojniaka, ale nie bardzo jest w moim guście.
– Tak? A kto jest?
– Znasz odpowiedź.
– Może znam. Ale i tak chdałabymją usłyszeć.
– No dobrze. Więc przepadam za wysokimi brunetkami, które pięknie fałszują.
Kąciki jej ust zadrgały.
– Rozumiem.
– Oczywiście rude ślicznotki o szarych oczach i niskich, zmysłowych głosach też mają swój urok.
– Dzięki Bogu.
Leo postawił na stoliku szklankę herbaty, po czym odszedł do swoich zajęć przy barze.
– Podobno dogadałeś się z Robertem LeSoeurem w sprawie kawy?
– Tak. – Parker oparł się wygodnie. – Trwało to tydzień, ale w końcu doszliśmy do porozumienia. Interes powinien być opłacalny i dla firmy Jamesów, i dla Hotelu Marchand.
Szef kuchni mocno się targował, Parkerowijednak udało się doprowadzić do umowy satysfakcjonującej obie strony. Powinien bardziej cieszyć się z osiągniętego sukcesu i pewnie tak by było, gdyby nie stracił serca do tej roboty. No ale zawsze milej opuszczać firmę po sukcesie niż po porażce.
– Jak tam twój klub? – spytała Holly.
O klubie mógł rozmawiać bez końca. To było jego marzenie, jego pasja.
– Wszystko gotowe. Przynajmniej taką mam nadzieję. Jutro wielkie otwarcie.
– Bardzo się denerwujesz?
– Trochę – przyznał. – Zamówiłem miejscowy zespół. Będzie grał przez pierwsze dwie godziny. Powinien przyciągnąć ludzi.
– Miejscowy zespół? – spytała zaciekawiona. – Kogo?
– Trio Hansonów.
– Dobry wybór. – Holly zamieszała słomką mrożoną herbatę. – Są znani i bardzo lubiani.
– Wiem. – Przyglądając się jej uważnie, po chwili kontynuował: – Potem, kiedy oni skończą, marzy mi się solówka. Występ osoby z klasą, która swoim głosem zdoła wszystkich oczarować.
Przechyliła na bok głowę. Włosy opadły jej na oczy, zasłaniając pół twar:zy.
– Masz kogoś upatrzonego?
– Właściwie to…
– Znam tę osobę?
Rozciągnął usta w uśmiechu. Tak łatwo się z nią rozmawiało, bez aluzji, bez gierek. Tak łatwo obcowało.
– To jak, Holly? Zgodzisz się?
Pociągnąwszy łyk herbaty, zmarszczyła czoło.
– Tommy nie będzie mógł mi akompaniować.
Obiecał swojej żonie, że wyjadą razem na weekend.
– Zapewnię ci dobrego pianistę. Może nie tak doskonałego jak Tommy, ale…
– W porządku..
Zacisnął rękę na jej dłoni.
– Zgadzasz się? Zaśpiewasz?
– Z największą przyjemnością.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Otwarcie Groty okazało się wielkim sukcesem, większym niż Parker mógł sobie wymarzyć.
Stał pod ścianą'ńa końcu sali, leniwie prześlizgując się wzrokiem po gościach. Kelnerzy uwijali się między stolikami, roznosząc duże, beżowe kubki z naj różniej przyrządzoną kawą. Latte, mocha, cappuccino, kawa mrożona, kawa z lodami, z bitą śmietaną, z syropem karmelowym i długimi las- karni cynamonu do mieszania.
Ci, którzy woleli coś odrobinę mocniejszego, mogli wybierać pośród najlepszych krajowych win białych oraz czerwonych.
Unoszący się w powietrzu intensywny zapach kawy mieszał się z aromatem świeżo pieczonego chleba, bułek i przyrządzanych na ciepło kanapek. W sali panował romantyczny półmrok. Na stolikach paliły się świeczki, jasno oświetlona była tylko scena, na której występowało Trio Hansonów. Ludzie dwukrotnie podrywali się na nogi, żeby nagrodzić muzyków rzęsistymi brawami.
Kiedy owacyjnie żegnany zespół zaczął zbierać swoje instrumenty, Parker ponownie powiódł spojrzeniem po sali. Miał wrażenie, że na otwarciu pojawili się inni ludzie niż ci, którzy zwykle odwiedzają bary w Dzielnicy Francuskiej. Owszem, było trochę turystów, ale większość klienteli stanowili tubylcy, którzy potrafią docenić dobry Jazz.
Właśnie na to liczył. Wprawdzie turyści zostawiają więcej pieniędzy, ale żeby klub cieszył się powodzeniem, musi zyskać uznanie wśród nowoorleańczyków. Ludzie potrzebują miejsca z dala od awanturujących się pijaków, miejsca, w którym można spotkać się z przyjaciółmi, posłuchać dobrej muzyki, pośmiać się, napić doskonałej kawy.
Poczuł, jak rozpiera go duma.
Praca w rodzinnej firmie nigdy nie sprawiała mu tak olbrzymiej satysfakcji. Wiedział dlaczego: po prostu klub był jego dzieckiem, pomysłem, który udało mu się zrealizować, spełnionym marzeniem. Zrozumiał, że nie mot e płużej zwlekać; musi porozmawiać z ojcem, wyjaśnić mu, że tu jest jego miejsce. Na samą myśl o gabinecie z widokiem na port, o dzwoniących telefonach i rozbrzmiewającym wkoło klikaniu w komputer zrobiło mu się niedobrze.
To jest świat jego ojca. On, Parker, już do niego nie pasuje. Zresztą może nigdy nie pasował.
Resztę życia chce spędzić tu. W swym królestwie.
– Wspaniale się wszyscy bawią.
Obrócił się twarzą do Holly. Oczy jej lśniły, a na ustach gościł ciepły, radosny uśmiech.
Jak dobrze móc dzielić tę chwilę z kimś bliskim, pomyślał Parker. Z kimś, kto dobrze mu życzy. Z kimś, kto wie, ile ten klub dla niego znaczy.
– Tak, jest lepiej, niż myślałem.
Podobnie jak on, Holly rozejrzała się po sali i pokiwała z uznaniem głową. Cieszyła się, że zespół wzbudził tak duży aplauż.
– Jaka szkoda, że nie mogłam przyjechać wcześniej. Chętnie bym posłuchała, jak chłopaki grają.
Uwielbiam ich…
– Może jutro ci się uda. W niedzielę nie pracujesz u Marchandów?
"Miłosny blues" отзывы
Отзывы читателей о книге "Miłosny blues". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Miłosny blues" друзьям в соцсетях.