Na razie spróbuje zapomnieć o wszystkim. Była tak znużona, że marzyła tylko o tym, aby przymknąć oczy i nie myśleć o niczym, co najwyżej o zielonych oczach męża i cieple jego uśmiechu.
Jutro pomoże Colinowi w rozwiązywaniu ich problemów.
Dzisiaj będzie odpoczywać. Zdrzemnie się, a potem zastanowi, jak stawić czoła "towarzystwu", zwłaszcza że na balu będzie też Cressida, obserwująca każdy jej ruch i czyhająca na pierwsze fałszywe posunięcie.
A wydawałoby się, że po prawie dwunastu latach udawania skromnej Penelope Featherington bez wysiłku odegra swą rolę i zdoła ukryć prawdziwe "ja". Przedtem jednak jej sekret byl bezpieczny. Obecnie wszystko się zmieniło.
Penelope zwinęła się w kłębek i przymknęła oczy.
Teraz wszystko wyglądało inaczej, ale czy to oznacza, że musi być gorzej?
Wszystko będzie w porządku. Musi być. Koniecznie.
Prawda?
Colin zaczął żałować, że wziął powóz. Lepiej było się przejść – w szybkim marszu sprężystym krokiem dalby upust swej furii. Wiedział jednak, że czas ma ogromne znaczenie i mimo że ruch był obecnie największy, powozem dotrze do Mayfair znacznie szybciej niż pieszo.
Jednak ściany powozu wydawały się zamykać wokół niego, powietrze było zbyt gęste, by nim oddychać, i niech to piorun trzaśnie, przewrócony wóz mleczarza zablokował ulicę!
Bridgerton wystawił głowę przez drzwiczki i prawie wyskoczył z powozu, zanim ten się zatrzymał.
– Bogowie! – mruknął, obejmując wzrokiem scenę.
Ulica zasłana była potłuczonym szkłem, wszędzie płynęły strumienie mleka, trudno było zdecydować, kto hałasuje głośniej – konie, wciąż spętane uprzężą, czy kobiety na chodniku, których suknie zostały ochlapane.
Colin wysiadł z powozu, ale wkrótce okazało się, że z jego pomocą czy bez Oxford Street pozostanie nieprzejezdna przez co najmniej godzinę. Sprawdził zatem tylko, czy ktoś zaopiekował się końmi z zaprzęgu mleczarza, poinformował swego stangreta, że pójdzie piechotą, po czym ruszył przed siebie.
Groźnie patrzył w twarze mijanych przechodniów, czerpiąc przewrotną radość z faktu, że nie potrafili znieść jego spojrzenia. Prawie marzył, żeby któryś z nich się odezwał, bo wtedy on mógł się na niego rzucić. Nieważne, że jedyną osobą, którą istotnie chciał zabić, była Cressida Twombley – w tej chwili każdy mógł posłużyć za cel.
Gniew sprawiał, że stawał się nierozsądny. Niepodobny do siebie.
Wciąż nie wiedział, co się z nim stało, kiedy Penelope powiedziała mu o groźbach Cressidy. Było to coś więcej niż oburzenie, więcej niż irytacja. Było to coś fizycznego, co krążyło w jego żyłach i pulsowało pod skórą. Chciał kogoś uderzyć. Chciał kopać, walić pięściami w ścianę.
Był wściekły, kiedy Penelope opublikowała ostatnią gazetkę. Nie sądził jednak, że wściekłość może się spotęgować.
A może był to po prostu inny rodzaj gniewu.
Ktoś próbował zranić osobę, którą kochał nade wszystko. Jak mógł to tolerować? Jak mógł do tego dopuścić? Odpowiedź była prosta – nie mógł. Musiał to powstrzymać. Musiał coś zrobić.
Po wielu latach radosnego marszu przez życie, wyśmiewania się z dziwactw innych, nadszedł czas, aby samemu wziąć się do dzieła.
Podniósł wzrok i zdumiał się, że stoi przed Bridgerton House. Dziwne, ale nie myślał już o nim jako o swoim domu. Wyrósł tutaj, a jednak w tej chwili zdecydowanie był to dom jego brata. Jego domem było Bloomsbury. Bloomsbury i Penelope. Dom był tam, gdzie była Penelope.
– Colinie?
Obejrzał się raptownie. Za nim stał Anthony, widocznie wracał z miasta. Skinieniem głowy wskazał drzwi.
– Chciałeś zastukać?
Colin wbił w brata tępe spojrzenie i nagle zdał sobie sprawę, że stoi na tych schodkach już od dłuższego czasu.
– Colinie? – powtórzył Anthony, z troską marszcząc czoło.
– Potrzebuję twojej pomocy – rzekł Colin. Nie musiał mówić nic więcej.
Penelope była już ubrana na bal, kiedy pokojówka przyniosła jej liścik.
– Danwoody dostał to od posłańca – wyjaśniła dziewczyna, po czym z lekkim dygnięciem opuściła pokój, by pani mogła spokojnie przeczytać wiadomość.
Penelope ostrożnie otworzyła kopertę i wyjęła pojedynczą kartkę papieru, pokrytą starannym pismem, które tak dobrze już poznała, odkąd zaczęła poprawiać dzienniki Colina.
Sam dojadę na dzisiejszy bal. Proszę, jedź do Numeru Piątego. Mama, Eioise i Hyacinth czekają, żeby towarzyszyć Ci do Hastings House.
Z wyrazami miłości Colin
Jak na kogoś, kto pisał tak doskonałe relacje z podróży, Colin nie był zbyt wylewnym korespondentem – pomyślała Penelope z melancholijnym uśmieszkiem.
Wstała i wygładziła spódnicę z delikatnego jedwabiu. Wybrała suknię w swym ulubionym kolorze – zieleń szałwii – w nadziei, że doda jej odwagi. Matka zawsze twierdziła, że kobieta czuje się tak, jak wygląda, i w tej chwili Penelope przyznawała jej rację. Bogowie, przez osiem lat czuła się fatalnie w sukienkach, które zdaniem jej matki wyglądały znakomicie.
Włosy miała upięte luźno do góry, przedtem jednak pokojówka natarła długie pasma czymś (Penelope bała się nawet spytać czym), co nadawało im miedziany połysk.
Rude włosy nie były zbyt modne, oczywiście, ale Colin powiedział kiedyś, że lubi, jak światło świec wydobywa ich barwę, więc Penelope uznała, że w tym przypadku nie pójdzie za głosem mody.
Zanim zeszła na parter, powóz już na nią czekał, a stangret był pouczony, że ma ją zawieźć pod Numer Piąty.
Colin wyraźnie o wszystko zadbał. Penelope nie była pewna, dlaczego ją to zaskakuje – nie był wszak człowiekiem, który zapomina o szczegółach. Ale dziś był wyjątkowo zaaferowany. Aż dziw, że zawracał sobie głowę przesyłaniem instrukcji służbie, skoro ona sama mogła wydać polecenie.
Musiał coś zaplanować. Ale co? Czyżby zamierzał porwać Cressidę Twombley i wysłać do kolonii karnej? Nie, to zbyt melodramatyczne. Może poznał jakiś jej sekret i planował teraz odpowiedzieć szantażem na szantaż? Milczenie za milczenie.
Penelope z zadowoleniem pokiwała głową, gdy powóz toczył się po Oxford Street. Tylko Colin mógł wymyślić coś tak diabolicznego i sprytnego zarazem. Czego jednak mógł się dowiedzieć o Cressidzie? Przez wszystkie te lata lady Whistledown nie usłyszała ani jednej naprawdę skandalicznej plotki na jej temat.
Cressida była złośliwa, małostkowa, ale nigdy nie złamała zasad panujących w "towarzystwie". Jedyny raz, kiedy była tego blisko, zdarzył się wtedy, gdy ogłosiła, że jest lady Whistledown.
Powóz skręcił na południe ku Mayfair, a w kilka minut później zatrzymał się przed Numerem Piątym. Eioise musiała stać w oknie, bo dosłownie sfrunęła ze schodów i omal nie zderzyła się z powozem. Uratował ją stangret, który właśnie zeskoczył z kozła i stanął na jej drodze.
Panna Bridgerton podskakiwała niecierpliwie, czekając, aż stangret otworzy drzwiczki. Penelope była zdziwiona, że przyjaciółka nie przepchnęła się przed niego i sama ich nie otwarła. Wreszcie, ignorując pomoc stangreta, Eloise wskoczyła do powozu, po drodze zaplątując się we własną suknię. Zaledwie się pozbierała z podłogi, rozejrzała się na obie strony i z niezmiernie tajemniczym wyrazem twarzy zatrzasnęła drzwiczki, omal nie przycinając stangretowi nosa.
– Co się dzieje? – zapytała.
Penelope wytrzeszczyła oczy.
– Mogłabym ciebie zapytać o to samo.
– Mogłabyś? Dlaczego?
– Ponieważ omal nie przewróciłaś powozu, tak ci się spieszyło z wsiadaniem!
– Och! – mruknęła Eloise niedbale – możesz winić o to wyłącznie siebie.
– Siebie?
– Tak, siebie! Chcę wiedzieć, co się dzieje, i to zaraz.
Penelope była całkiem pewna, że Colin nie pisnął siostrze ani słowa o szantażu, chyba że zaplanował, iż to Eloise zamęczy Cressidę na śmierć.
– Nie wiem, o co ci chodzi.
– Musisz wiedzieć! – upierała się Eloise, oglądając się na dom. Drzwi frontowe właśnie się otwierały. – O rany, mama i Hyacinth już tu idą. Mów!
– Co ci mam powiedzieć?
– Dlaczego Colin przysłał mi to tajemnicze polecenie, że przez cały bal mam się ciebie trzymać jak mucha lepu.
– Co takiego?
– I czy mam dodawać, że słowo "lep" podkreślił dwa razy?
– A ja myślałam, że ten nacisk to twój pomysł – oschle zauważyła Penelope.
Panna Bridgerton skrzywiła się lekko.
– Penelope, to nie pora na żarty.
– A kiedy jest pora?
– Penelope!
– Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać.
– Czy wiesz, o co chodziło w tym liściku?
Penelope pokręciła głową. Nie było to zupełne kłamstwo.
Naprawdę nie wiedziała, co jej mąż zaplanował na dzisiejszy wieczór.
W tej samej chwili drzwiczki się otwarły i do powozu wskoczyła Hyacinth.
– Penelope! – zawołała podekscytowana. – Co się dzieje?
– Ona nie wie – wyjaśniła Eloise.
Hyacinth obrzuciła siostrę zirytowanym spojrzeniem.
– Widać, po co się spieszyłaś.
Wicehrabina wsadziła głowę do powozu.
– Kłócą się? – zapytała, zwracając się do synowej.
– Tylko troszkę – odparła Penelope.
Lady Violet usiadła obok Hyacinth naprzeciwko Penelope i Eloise.
– Doskonale, ja ich raczej nie powstrzymam. Powiedz mi jednak, co Colin miał na myśli, pisząc mi, że mam się trzymać ciebie jak mucha lepu?
– Zapewniam, że nie wiem.
Teściowa zmrużyła oczy, jakby chciała zbadać jej prawdomówność.
– Bardzo to podkreślał. Zwłaszcza słowo "lep".
– Wiem – odparła Penelope, a Eloise uzupełniła:
– Powiedziałam jej.
– Podkreślił to słowo dwa razy – dodała Hyacinth. – Aż miałam ochotę bzycząc wylecieć przez okno.
– Hyacinth! – zawołała wicehrabina. Jej córka wzruszyła ramionami.
– To bardzo intrygujące.
– Właściwie – wtrąciła Penelope, próbując skierować rozmowę na inne tory – zastanawiam się, w co on się ubierze?
Jej towarzyszki spojrzały na nią z nagłym zainteresowaniem.
"Miłosne podchody" отзывы
Отзывы читателей о книге "Miłosne podchody". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Miłosne podchody" друзьям в соцсетях.