– To chyba zdumiewająca zmiana tempa – zauważyła Cressida.

– Tak – ostrożnie odparła Penelope. – Ale bardzo mile widziana.

– Mmm, tak. Musisz teraz mieć strasznie dużo czasu, jestem pewna, że nie wiesz, co ze sobą zrobić.

Ciarki przebiegły Penelope po skórze,

– Nie wiem, o czym mówisz – odparła.

– Doprawdy?

Wyczuła, że gość oczekuje odpowiedzi, więc dodała z lekką irytacją:

– Nie, nie wiem.

Cressida milczała przez moment, lecz jej przebiegła mina mówiła aż nadto wiele. Rozejrzała się po pokoju, aż jej oczy spoczęły na biurku, gdzie jeszcze przed chwilą siedziała gospodyni.

– Co to za papiery? – zapytała.

Oczy Penelope powędrowały w kierunku równiutko ułożonych pod dziennikiem Colina arkuszy. Cressida nie mogła wiedzieć, że to coś ważnego, bo kiedy weszła do salonu, Penelope siedziała już na sofie.

– Nie rozumiem, dlaczego interesują cię moje prywatne dokumenty – odrzekła.

– Och, nie obrażaj się – rzuciła Cressida z dźwięcznym śmieszkiem, który Penelope nieco przeraził. – To tylko uprzejma konwersacja. Pytam o twoje zainteresowania.

– Rozumiem – odparła Penelope, próbując wypełnić milczenie, jakie nastąpiło po tych słowach.

– Jestem bardzo spostrzegawcza – dodała lady Twombley.

Penelope pytająco uniosła brwi.

– W istocie moje zdolności obserwacyjne są doskonale znane w najlepszych kręgach towarzyskich.

– Widocznie ja nie mam tam znajomych – odparła Penelope.

Cressida była zbyt pochłonięta wsłuchiwaniem się we własne słowa, aby zareagować.

– Dlatego właśnie uważałam – mówiła w zamyśleniu – że będę w stanie przekonać "towarzystwo", iż to ja jestem lady Whistledown.

Serce załomotało w piersi Penelope.

– Więc przyznajesz, że nią nie jesteś? – zapytała ostrożnie.

– O, myślę, że doskonale o tym wiesz.

Penelope miała wrażenie, jakby ktoś chwycił ją za gardło. Jakimś cudem… nie miała pojęcia jakim… zdołała zachować zimną krew.

– Słucham? – zapytała.

Cressida uśmiechnęła się, aby po chwili przemienić ten miły wraz twarzy w złośliwy grymas.

– Kiedy to wymyśliłam, sądziłam, że nie mogę przegrać. Albo przekonam wszystkich, że jestem lady Whistledown, albo mi nie uwierzą, a ja wyjdę na bardzo sprytną, kiedy powiem, że w ten sposób próbowałam zmusić do ujawnienia się prawdziwą winowajczynię.

Penelope siedziała sztywna i nieruchoma.

– Niestety, nie wszystko potoczyło się tak, jak planowałam. Lady Whistledown okazała się znacznie bardziej przewrotna i złośliwa, niż sądziłam. – Oczy Cressidy zwęziły się, a jej twarz, zwykle tak urocza, przybrała groźny wyraz. – Jej ostatni artykuł wystawił mnie na pośmiewisko.

Penelope nadal milczała, ledwie odważając się oddychać.

– A potem ty… – ciągnęła Cressida, zniżając głos – a potem ty… Ty! Miałaś czelność obrazić mnie na oczach całego towarzystwa!

Penelope odetchnęła z ulgą. Może Cressida nie znała jej tajemnicy. Może chodziło tylko o publiczną obrazę, kiedy oskarżyła ją o kłamstwo. Co ona takiego wtedy powiedziała… Boże drogi? Coś okrutnego, to pewne, ale w końcu Cressida na to zasłużyła.

– Może przebaczyłabym tę obrazę, gdyby pochodziła od kogo innego – kontynuowała lady Twombley. – Ale od kogoś takiego jak ty… nie, nie mogłam nie zareagować.

– Powinnaś dwa razy pomyśleć, zanim obrazisz mnie w moim własnym domu – cicho powiedziała Penelope. A potem dodała, choć nie chciała ukrywać się za nazwiskiem męża: – Należę teraz do Bridgertonów i jestem pod ich ochroną.

Ostrzeżenie nie uczyniło najmniejszej rysy na okrywającej piękną twarz Cressidy masce zadowolenia.

– Radzę ci wysłuchać, co mam do powiedzenia, zanim zaczniesz rzucać groźby.

Penelope wiedziała, że musi słuchać. Lepiej orientować się, co Cressida wie, niż zamknąć oczy i udawać, że nic się nie stało.

– Mów – rzekła umyślnie oschłym tonem.

– Popełniłaś kardynalny błąd – oznajmiła Cressida, celując w Penelope wskazującym palcem. – Nigdy ci nie przyszło do głowy, że ja nie zapominam obrazy?

– Co próbujesz mi powiedzieć? – Penelope żałowała, że nie potrafi nadać swemu głosowi dość siły, by zabrzmiał głośniej od szeptu.

Cressida wstała i powoli oddaliła się od sofy, lekko kołysząc biodrami, jakby w tak melodii.

– Zobaczmy, czy przypomnę sobie, co dokładnie powiedziałaś – rzekła, postukując się palcem w policzek. – O, nie, nie, nie przypominaj mi. Jestem pewna, że zaraz samo przyjdzie. Aha, już pamiętam. – Spojrzała uważnie na Penelope. – Sądzę, że powiedziałaś, iż zawsze lubiłaś lady Whistledown. A potem… o, pamiętam dokładnie, to było takie piękne zdanie… powiedziałaś, że pękłoby ci serce, gdyby się okazało, że to ktoś w stylu lady Twombley. – Cressida uśmiechnęła się. – To znaczy mnie.

Penelope poczuła, że zaschło jej w ustach. Palce zaczęły jej drżeć, ciało ogarnął lodowaty chłód. Nie pamiętała dokładnie, co powiedziała, obrażając Cressidę, jednak doskonale przypominała sobie wszystko, co napisała w gazetce, którą omyłkowo rozdawano na jej balu zaręczynowym. Tę samą, którą…

Którą teraz Cressida rzuciła na blat stołu tuż przed jej nosem.

Panie i Panowie, Autorka NIE jest lady Cressida Twombley. Osoba ta jest przebiegłą oszustką i serce by mi pękło, gdyby lata mojej ciężkiej pracy przypisano właśnie jęj.

Penelope wlepiła oczy w słowa, choć każde z nich znała na pamięć.

– Co masz na myśli? – zapytała, mimo iż doskonale wiedziała, że wszelkie próby udawania są daremne.

– Nie jesteś aż taka głupia, Penelope Featherington. Wiesz, że ja wiem.

Penelope nie odrywała wzroku od zdradzieckiego arkusika. Nieszczęsne słowa kłuły ją w oczy… Serce by mi pękło… Serce by pękło… Serce by pękło… Serce…

– I co, nic nie powiesz? – zapytała Cressida, a choć Penelope nie widziała jej twarzy, bez trudu mogła sobie wyobrazić jej bezczelny uśmiech.

– Nikt ci nie uwierzy – szepnęła.

– Sama ledwie w to mogę uwierzyć – odparła Cressida z nieprzyjemnym śmieszkiem. – Ty, właśnie ty. Chyba jednak skrywasz trochę więcej rozumu, niż dajesz po sobie poznać. A z pewnością masz go dość – dodała z wyraźnym naciskiem – aby wiedzieć, że jeśli zapalę iskierkę, plotka rozprzestrzeni się jak pożar lasu.

Myśli Penelope wirowały w oszałamiającym, nieprzyjemnym tańcu. Boże, co powie teraz Colinowi? Jak mu to powie? Będzie musiała, to pewne, lecz jakich słów użyje?

– Z początku nikt w to nie uwierzy – ciągnęła Cressida. – W tym masz rację. Ale potem zaczną myśleć i powoli, nieubłaganie, elementy układanki zaczną wpadać na swoje miejsca. Ktoś sobie przypomni, że powiedział ci coś, co się znalazło w gazetce. Albo że byłaś na pewnym przyjęciu. Albo że widzieli węszącą wokół Eloise Bridgerton, a czy wszyscy nie wiedzą, że nie macie przed sobą tajemnic?

– Czego chcesz? – zapytała Penelope stłumionym głosem, odważając się podnieść wzrok na przeciwniczkę.

– Ach, wreszcie pytanie, na które czekałam. – Cressida założyła ręce za plecami i zaczęła krążyć po salonie. – Długo i dokładnie się nad tym zastanawiałam. Odkładałam spotkanie z tobą prawie przez tydzień, żeby podjąć właściwą decyzję.

Penelope przełknęła ślinę, niezadowolona, że Cressida znała jej najskrytszy sekret od ponad tygodnia, a ona żyła sobie w błogiej nieświadomości, nie wiedząc, że niebo zaraz spadnie jej na głowę.

– Wiedziałam od samego początku, że chcę pieniędzy, to oczywiste – rzekła Cressida. – Pytanie tylko: ile? Twój mąż to Bridgerton i oczywiście powinien rozporządzać sporymi funduszami, ale z drugiej strony to młodszy syn i nie ma tak wypchanego portfela jak wicehrabia.

– Ile? – przerwała jej Penelope. Wiedziała, że Cressida przeciąga sprawę dla samej przyjemności torturowania jej, i nie miała nadziei, że padnie konkretna kwota, dopóki nie doprowadzi jej do odpowiedniego stanu.

– A potem zdałam sobie sprawę – ciągnęła Cressida, ignorując pytanie (i tym samym udowadniając, że ma rację) – że musisz być dość bogata. O ile nie jesteś całkowitą idiotką, a nie możesz być, jeśli potrafiłaś tak długo ukrywać swoją tajemnicę. Przemyślałam swoją opinię na twój temat i doszłam do wniosku, że nie jesteś głupia. Musiałaś zebrać całkiem niezłą fortunkę, wydając gazetkę przez te wszystkie lata. A sądząc z pozorów – obrzuciła popołudniową suknię Penelope pogardliwym spojrzeniem – nie wydajesz ich. Mogę zatem wnioskować, że wszystko znajduje się gdzieś na tajnym koncie bankowym i czeka tylko na pobranie.

– Ile, Cressido?

– Dziesięć tysięcy funtów.

– Oszalałaś! – krzyknęła Penelope.

– Nie – uśmiechnęła się lady Twombley – jestem tylko bardzo, bardzo sprytna.

– Nie mam dziesięciu tysięcy funtów.

– Myślę, że kłamiesz.

– Zapewniam cię, że nie! – Istotnie, nie kłamała. Po raz ostatni, kiedy sprawdzała stan konta, było na nim osiem tysięcy dwieście czterdzieści sześć funtów, choć przypuszczała, że wraz z odsetkami mogło być teraz trochę więcej. Ogromna kwota pieniędzy, oczywiście. Rozsądna osoba mogłaby za to żyć spokojnie przez wiele lat. Ale nie dziesięć tysięcy i z pewnością nie tyle, żeby Penelope miała zamiar jej cokolwiek oddawać.

Cressida uśmiechnęła się pogodnie.

– Jestem pewna, że sobie poradzisz. Twoje oszczędności i pieniądze twojego męża… dziesięć tysięcy to drobiazg.

– Dziesięć tysięcy nigdy nie jest drobiazgiem.

– Ile czasu potrzebujesz, żeby zebrać tę kwotę? – zapytała Cressida, kompletnie ignorując wybuch Penelope. – Dzień?

Dwa?

– Dwa dni? – wykrztusiła Penelope. – Nie zbiorę tego przez dwa tygodnie!

– A więc jednak masz pieniądze!

– Nie mam.

– Tydzień – rzuciła Cressida nieco ostrzejszym tonem. – Chcę pieniądze za tydzień.

– Nie dostaniesz ich – szepnęła Penelope, bardziej do siebie niż do niej.

– Dostanę – odparła Cressida pewnie. – Bo jeśli nie, zrujnuję cię.

– Pani Bridgerton?