Poczułem, że się uśmiecham, i natychmiast podjąłem decyzję. Pojadę dokładnie tą trasą, a kiedy wrócę do domu, będę wiedział, że znam Szkocję.
Colin obserwował czytającą Penelope. Od czasu do czasu uśmiechała się, a jemu serce zamierało, a potem stwierdził, że uśmiech na stałe zagościł na jej twarzy. Chwilami sprawiała wręcz wrażenie, jakby wstrzymywała śmiech.
Poczuł, że i on się uśmiecha.
Był taki zaskoczony, kiedy po raz pierwszy skomentowała jego teksty: mówiła z taką pasją, a przy tym tak wnikliwie i rzeczowo. Teraz wszystko nabrało innego znaczenia. Ona sama też była pisarzem, zapewne lepszym od niego, i rozumiała słowa lepiej niż cokolwiek innego na świecie.
Trudno było uwierzyć, że aż tyle czasu potrzebował, aby spytać ją o radę. Podejrzewał, że to strach go powstrzymywał. Obawa i zazdrość, wszystkie te głupie uczucia, ponad które próbował się wznieść.
Kto by pomyślał, że zdanie jednej kobiety nabierze dla niego takiego znaczenia? Prowadził swoje dzienniki od lat, pieczołowicie spisując dzieje podróży, usiłując zawrzeć w słowach więcej, niż to, co widział i robił. Próbował zapisać to, co czuł. Jednak nigdy przedtem nikomu tego nie pokazywał.
Zresztą nie było nikogo, komu chciałby je pokazać. Nie, nieprawda. W głębi ducha pragnął pokazać je wielu ludziom, ale nigdy się nie odważył. Obawiał się, że go okłamią i powiedzą, że to dobre, tylko po to, aby oszczędzić jego uczucia.
Ale Penelope była inna. Ona także była pisarką. I to cholernie dobrą. A skoro twierdziła, że jego dzienniki są dobre, prawie gotów był uwierzyć, że to prawda.
Odwróciła stronicę i lekko wydęła wargi, zmarszczyła czoło, kiedy papier się nieco podniósł. Przytrzymała palcem nieposłuszną kartkę i znów się uśmiechnęła.
Colin odetchnął. Nawet nie zauważył, kiedy wstrzymał oddech.
Wreszcie odłożyła zeszyt na kolana, otwarty w miejscu, gdzie skończyła czytać, i podniosła wzrok.
– Rozumiem, że mam skończyć na tym zapisie?
Colin poczuł się dziwnie zbity z tropu, nie tego oczekiwał.
– No, jeśli chcesz – wymamrotał – bo gdybyś chciała poczytać więcej, to nie mam nic przeciwko temu.
Wydawało się, że od jej uśmiechu pojaśniało w pokoju.
– Oczywiście, że chcę czytać dalej! – zawołała. – Nie mogę się doczekać, żeby się dowiedzieć, co się stało, kiedy pojechałeś do Kintyre i Mull i… – zmarszczyła brwi, zajrzała do zeszytu – i Skye, i Ullapool, i Culloden, i Grampian – znów zajrzała do tekstu. – O, i jeszcze Blair Castle, oczywiście, jeśli w ogóle tam dotarłeś. Chyba miałeś zamiar odwiedzić przyjaciół.
Skinął głową.
– Murrayów – podpowiedział, wspominając kolegę ze szkoły, którego brat był diukiem Atholl. – Ale muszę ci wyznać, że nie pojechałem trasą, którą zaproponował mi stary Angus Campbell. Po pierwsze, nie znalazłem dróg do połowy miejsc, o których wspominał.
– Może – rzekła Penelope z sennym wyrazem oczu – może powinniśmy tam pojechać na miesiąc miodowy.
– Do Szkocji? – zdumiał się Colin. – Nie chcesz jechać w jakieś ciepłe i egzotyczne miejsce?
– Dla kogoś, kto nie wyjeżdżał z Londynu dalej niż na sto mil, Szkocja to egzotyka – odparła wesoło.
– Mogę cię zapewnić – rzekł z uśmiechem, przysiadając na skraju łóżka – że Włochy są bardziej egzotyczne. I bardziej romantyczne.
Penelope zarumieniła się, wprawiając go tym w zachwyt.
– Och! – szepnęła z lekkim zakłopotaniem.
Zastanawiał się, jak długo jeszcze rozmowy o romansach i miłości i te wszystkie cudowne rzeczy z nimi związane będą ją wprawiać w zakłopotanie.
– Pojedziemy do Szkocji kiedy indziej – obiecał. – Zazwyczaj co kilka lat wybieram się na północ, żeby odwiedzić Francescę.
– Byłam zaskoczona, że spytałeś mnie o zdanie – wyznała Penelope po krótkim milczeniu.
– A kogo miałbym spytać?
– Nie wiem – odparła, nagle zainteresowana nitkami, które wyciągnęła z narzuty. – Może swoich braci?
Colin nakrył jej dłoń swoją.
– A co oni mogą wiedzieć na temat pisania?
Penelope podniosła wzrok i spojrzała mężowi prosto w oczy.
– Wiem, że cenisz sobie ich opinię.
– To prawda – zgodził się. – Ale twoją cenię sobie bardziej. – Przyglądał jej się przez chwilę bardzo uważnie, obserwując zmieniający się wyraz jej twarzy.
– Ale nie podoba ci się moje pisanie – odrzekła z wahaniem i… nadzieją.
Colin położył jej dłoń na policzku i łagodnie skierował jej twarz ku światłu.
– Nie możesz mylić się bardziej – rzekł poważnie. – Jesteś wspaniałą pisarką. "Rozgryzasz" ludzkie charaktery i przedstawiasz je z niezrównaną wnikliwością. Przez dziesięć lat rozbawiałaś ludzi. Sprawiałaś, że się krzywili. Że myśleli!
W tydzień później, siedząc przy biurku w saloniku, Penelope czytała dzienniki Colina i na osobnej kartce notowała pytania i komentarze. Mąż poprosił ją o pomoc w zredagowaniu zapisków i było to zajęcie doprawdy frapujące. Oczywiście, cieszyła się z tego, że Colin powierzył jej tak ważne zadanie. Oznaczało to, że ufa jej osądowi i docenia jej umiejętności.
Była jednak szczęśliwa również z innego powodu. Potrzebowała zajęcia. Początkowo, gdy zrezygnowała z wydawania "Kronik", cieszyła się odzyskanym wolnym czasem. Czuła się jak na wakacjach – pierwszych od dziesięciu lat. Czytała jak szalona, wręcz pochłaniała książki, które kupiła kiedyś, a do których nawet nie zajrzała. Spacerowała, jeździła konno po parku, przesiadywała na małym dziedzińcu za domem na Mount Street, delektując się wspaniałą wiosenną pogodą i unosząc twarz ku słońcu – na minutę czy dwie, tyle tylko, by poczuć ciepło jego promieni.
A potem był ślub i miliony drobiazgów, które całkowicie zaprzątnęły jej uwagę. Nie miała okazji zorientować się, że w jej życiu zabrakło czegoś ważnego.
Redagowanie gazetki nigdy nie zajmowało jej wiele czasu, ale zawsze musiała zachowywać czujność, nasłuchiwać, rozglądać się. Kiedy zaś nie pisała artykułów, rozmyślała o nich, desperacko usiłując zapamiętać jakieś szczególnie udane sformułowania, aby po dotarciu do domu je zanotować. Dzięki temu jej umysł stale pozostawał zajęty.
Nie miała pojęcia, jak bardzo tęskniła za kolejnymi wyzwaniami dla niego, dopóki nie zajęła się nowym projektem.
Właśnie zapisywała pytanie dotyczące opisu willi toskańskiej na sto czterdziestej trzeciej stronie drugiego tomu dzienników Colina, kiedy lokaj delikatnie zastukał w otwarte drzwi, aby powiadomić ją o swej obecności.
Penelope uśmiechnęła się z zażenowaniem. Pracując, zapominała o całym świecie. Metodą prób i błędów Dunwoody doszedł wreszcie do tego, że aby zwrócić jej uwagę, musi narobić trochę hałasu.
– Ma pani gościa, pani Bridgerton – oznajmił.
Penelope podniosła wzrok Przypuszczalnie była to któraś z jej sióstr albo któreś z rodzeństwa Bridgertonów.
– Doprawdy? Któż to taki?
Lokaj podszedł i podał jej na tacy wizytówkę. Penelope spojrzała i otwarła szeroko usta, najpierw w szoku, a potem z przerażenia. Na kremowym tle widniały dostojne czarne litery układające się w dwa słowa: "Lady Twombley".
Cressida Twombley? A cóż ją tu sprowadza?
Ogarnęły ją złe przeczucia. Jeśli Cressida przyszła z wizytą, należało się spodziewać kłopotów. Cressida sprawiała wyłącznie kłopoty.
– Czy mam powiedzieć, że nie ma pani w domu? – zapytał Dunwoody.
– Nie – odparła z westchnieniem. Nie była tchórzem, a lady Twombley na pewno nie sprawi, że się nim stanie. – Przyjmę ją. Daj mi tylko chwilę, żebym zdążyła poskładać papiery. Ale…
Dunwoody zatrzymał się i lekko przekrzywił głowę, czekając, aż Penelope dokończy zdanie.
– Nieważne – mruknęła.
– Jest pani pewna, pani Bridgerton?
– Tak. Nie. – Jęknęła. Właśnie zaczęła się wahać. Kolejny nieprzyjemny skutek wpływu Cressidy na Penelope, która w obecności rywalki stawała się pozbawioną pewności siebie głuptaską. – Chodzi mi o to, że… jeśli lady Twombley pozostanie dłużej niż dziesięć minut… czy możesz wymyślić coś pilnego, co wymagałoby mojej natychmiastowej obecności? Natychmiastowej!
– Sądzę, że to możliwe.
– Doskonale, Dunwoody – odparła ze słabym uśmiechem. Być może było to pójście łatwiejszą drogą, ale obawiała się, czy zdoła tak poprowadzić rozmowę, aby w którymś momencie mogła Cressidzie pokazać drzwi, a nie miała najmniejszego zamiaru spędzać z nią całego popołudnia.
Lokaj skinął głową i wyszedł. Penelope ułożyła papiery w równy stosik, zamknęła dziennik Colina i położyła na wierzchu, żeby wpadający przez otwarte okno wiatr nie zwiał arkuszy z biurka. Następnie podeszła do sofy i usiadła dokładnie pośrodku z nadzieją, że wygląda na opanowaną i odprężoną.
Jak gdyby wizyta Cressidy Twombley mogła ją odprężyć…
W chwilę później w drzwiach salonu stanęła sama Cressida, zaledwie czekając, aż Dunwoody ją zaanonsuje. Jak zwykle wyglądała pięknie: każdy złocisty włos na swoim miejscu, nieskazitelna cera, błyszczące oczy, strój wedle najnowszej mody oraz doskonale dopasowana torebka.
– Cressido – odezwała się Penelope – cóż za niespodzianka. – "Niespodzianka" było najgrzeczniejszym ze słów, jakimi mogła określić tę wizytę.
Usta przybyłej damy wygięły się w tajemniczym, nieco drapieżnym uśmiechu.
– O, z pewnością – odrzekła.
– Nie usiądziesz? – zapytała kurtuazyjnie Penelope. Przez całe życie uczono ją dobrych manier, trudno więc jej było teraz o nich zapomnieć. Gestem wskazała najbliższy fotel, najmniej wygodny w pokoju.
Lady Twombley przysiadła na skraju, ale nawet jeśli jej było niewygodnie, nie dała tego po sobie znać. Uśmiech nie znikał jej z twarzy, wydawała się chłodna i opanowana.
– Z pewnością zastanawiasz się, co tutaj robię – zagaiła.
Niewiele było powodów, aby zaprzeczać, więc Penelope skinęła głową.
– Jak ci się żyje w małżeństwie? – padło nieoczekiwane pytanie.
– Słucham? – Penelope zamrugała zaskoczona.
"Miłosne podchody" отзывы
Отзывы читателей о книге "Miłosne podchody". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Miłosne podchody" друзьям в соцсетях.