– Ja też cię kocham – szepnął i mocno pocałował ją w usta. Dopiero po tym podniósł głowę, ciekawy jej reakcji.
Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, zanim odpowiedziała. Wreszcie przełknęła i szepnęła:
– Nie musisz tego mówić tylko dlatego, że usłyszałeś to ode mnie.
– Wiem – odparł z uśmiechem.
Podniosła na niego wzrok, a jej oczy stawały się coraz większe.
– I to także wiesz – rzekł cicho. – Powiedziałaś, że znasz mnie lepiej niż ja sam. Wiem, że nigdy nie mówisz tego, co nie jest prawdą.
I nagle Penelope zrozumiała, że on ma rację. Zrozumiała to, leżąc naga w jego łóżku, w jego objęciach. Colin nie kłamał. Nigdy nie kłamał w ważnych sprawach, a ona nie potrafiła sobie wyobrazić nic ważniejszego niż ta chwila. Kochał ją. Nie spodziewała się tego, nie śmiała nawet mieć na to nadziei, a jednak zdarzył się cud.
– Jesteś pewien? – zapytała.
Skinął głową, przyciągając ją bliżej,
– Zrozumiałem to dopiero dzisiaj. Kiedy poprosiłem, żebyś została.
– Jak… – Nie dokończyła pytania. Nie była nawet pewna, jak miałoby ono brzmieć. Jak się zorientował, że ją kocha? Jak to się stało? Jak się z tym teraz czuł?
Colin zdawał się czytać w jej myślach.
– Nie wiem. Nie wiem kiedy, nie wiem jak, a szczerze mówiąc, niewiele mnie to też obchodzi. Wiem tylko, że kocham cię i nienawidzę siebie za to, że przez tyle lat nie dostrzegałem prawdy.
– Colinie, daj spokój. Nie obwiniaj się. Nie żałuj. Nie dzisiaj.
Uśmiechnął się i położył palec na jej ustach.
– Nie sądzę, abyś to ty się zmieniła – szepnął. – A przynajmniej niewiele. Pewnego dnia po prostu dotarło do mnie, że gdy patrzę na ciebie, widzę kogoś innego. – Wzruszył ramionami. – Może się zmieniłem? Może dorosłem?
Położyła mu palec na wargach, uciszając go tak samo, jak on ją wcześniej.
– Może ja też dorosłam?
– Kocham cię – rzekł, pochylając się w przód, by ją pocałować. Tym razem nie mogła odpowiedzieć, ponieważ jego usta nie pozwoliły jej mówić – głodne, władcze, bardzo, bardzo uwodzicielskie.
Wydawał się dokładnie wiedzieć, co chce osiągnąć. Każde poruszenie jego języka, każde delikatne ukąszenie przyprawiało ją o drżenie. Penelope oddała się niezmąconej rozkoszy tej chwili, pozwoliła, by wszędobylskie dłonie ukochanego roznieciły w niej ogień pożądania.
Colin przyciągnął ją, przekręcił się na plecy i ułożył ją na sobie. Aż jęknęła, zdumiona tak intymną bliskością, lecz ten jęk stłumiły jego usta, wciąż całujące ją z wielką żarliwością.
I znów leżała na łóżku, a Colin pochylał się nad nią, wciskając swym ciężarem w materac, wytłaczając jej powietrze z płuc. Ustami dotknął jej ucha, potem szyi. Penelope wygięła się w łuk, usiłując dokonać niemożliwego i znaleźć się jeszcze bliżej niego.
Nie wiedziała, co powinna robić, ale wiedziała, że musi się poruszyć. Matka wzięła ją już na "rozmowę" – jak to delikatnie ujęła, podczas której pouczyła ją, że kobieta winna leżeć spokojnie pod mężem i czekać, aż ten się zaspokoi.
Lecz ona w żaden sposób nie mogła pozostać nieruchoma, nie mogła powstrzymać falowania swoich bioder ani zaciskania się nóg wokół ukochanego. Nie chciała też czekać, aż Colin się zaspokoi – chciała w tym uczestniczyć, wpaść wraz z nim w ten wir.
To, co w niej narastało – napięcie, pożądanie – wymagało zaspokojenia, i Penelope była pewna, że chwila, w której to nastąpi, będzie najpiękniejszą chwilą jej życia.
– Mów, co mam robić – wyszeptała chrapliwym głosem.
– Pozwól, że ja się tym zajmę – wydyszał, pieszcząc wewnętrzną stronę jej jedwabistych ud.
Chwyciła go za biodra i przyciągnęła ku sobie.
– Nie – nalegała – musisz mi powiedzieć.
Znieruchomiał na ułamek sekundy, obrzucając ją zdumionym spojrzeniem.
– Dotykaj mnie – rzekł wreszcie.
– Gdzie?
– Wszędzie.
Zwolniła kurczowy uchwyt.
– Dotykam cię przecież.
– Poruszaj – jęknął – poruszaj dłońmi.
Delikatnie zataczając koła, powoli przesuwała palce w kierunku pokrytych miękkimi, sprężystymi włoskami ud.
– Tak?
Skinął głową niepewnie.
Przesunęła dłonie nieco dalej, na brzuch, a potem zaczęła schodzić niżej…
– Tak?
Chwycił ją za rękę.
– Nie teraz – wyszeptał chrapliwie.
Spojrzała na niego zdezorientowana.
– Później zrozumiesz – jęknął i cofnął się lekko, by wsunąć dłoń pomiędzy ich ciała i dotknąć jej najintymniej szego miejsca.
– Colinie! – krzyknęła.
Zaśmiał się szatańsko.
– Myślałaś, że tak cię nie będę dotykał?
I jakby na potwierdzenie tych słów jego palce zatańczyły na jej delikatnej skórze. Ciało Penelope wygięło się w łuk, unosząc ich oboje, by za chwilę opaść z powrotem, dygocząc z pożądania.
Colin musnął ustami jej ucho.
– To nie wszystko – wyszeptał.
Wolała nie pytać, co dalej. I tak już dowiedziała się wiele, o wiele więcej niż od matki.
Colin zaczął gładzić ją delikatnie, aż krzyknęła (a on zaśmiał się radośnie).
– Jesteś prawie gotowa na przyjęcie mnie – oznajmił, oddychając spazmatycznie. – Gotowa…
– Colinie, co ty…
Poruszył palcami, skutecznie odbierając jej zdolność myślenia.
Pokochała to uczucie od pierwszej chwili. Musiała być w duchu nierządnicą, skoro teraz pragnęła jedynie poczuć go w sobie. Pozwoliłaby mu w tej chwili na wszystko, zgodziłaby się na każdą, najśmielszą nawet pieszczotę.
Byłe tylko nie przestawał.
– Nie mogę już dłużej -wyszeptał.
– Nie czekaj.
– Pragnę cię.
Wyciągnęła ręce i zbliżyła jego twarz ku swojej.
– Ja także cię pragnę.
Colin cofnął dłoń, a Penelope zdało się, że nagle zabrakło jej całego świata. Po chwili jednak przeszył ją całkiem inny dreszcz.
– To może boleć – uprzedził Colin, zaciskając zęby, jakby sam oczekiwał bólu.
– Nie szkodzi.
Musiał sprawić, aby była szczęśliwa. Musiał.
– Będę delikatny – obiecał, choć jego podniecenie sięgało zenitu i nie miał pojęcia, jak długo jeszcze zdoła się powstrzymywać.
– Pragnę cię – odrzekła. – Pragnę ciebie i potrzebuję czegoś… sama nie wiem czego… – Nagle zamilkła. Ciszę przerywał tylko odgłos oddechu, spazmatycznie wydobywającego się z jej ust.
– Och, Penelope – jęknął Colin, unosząc się na ramionach, by nie zmiażdżyć jej swym ciężarem. – Proszę, powiedz, że dobrze się czujesz, proszę…
Wiedział, że w obecnym stanie wycofanie się może kosztować go życie. Skinęła głową.
– Potrzebuję chwili – wyszeptała.
Przełknął ślinę, oddychając płytko i szybko. Tylko tak mógł się powstrzymać. Wiedział, czuł, że Penelope nigdy wcześniej nie była z mężczyzną…
Nie mógł już czekać.
– O Boże – jęknął, kiedy rozluźniła się nieco w jego objęciach. Jej niewinność była niezaprzeczalna. – To będzie bolało…
– Skąd wiesz? – zapytała.
Zamknął oczy. Tylko ona w takim momencie mogła zadać takie pytanie.
– Wierz mi – odparł, unikając odpowiedzi, po czym jednym ruchem posiadł ją. Penelope jęknęła, szeroko otwierając oczy.
– Jak się czujesz?
– Chyba… dobrze – wyszeptała.
– Wszystko w porządku? – upewnił się, cofając się nieco.
Kiwnęła głową, ale widać było, że wciąż jest zdumiona i oszołomiona.
Colin nagle stracił kontrolę nad sobą. Penelope była doskonałą kochanką, ciepłą i miękką, a kiedy się zorientował, że jej jęki i westchnienia nie są oznaką bólu, lecz podniecenia, pofolgował własnym pragnieniom.
Czuł pod sobą jej falujące ciało i pragnął tylko jednego – aby i ona doznała pełni rozkoszy. Jej oddech był szybki, parzył mu twarz, palce wbijały się w ramiona bez litości. Ogarnęło go szaleństwo.
I wtedy stało się. Z jej ust wydobył się jęk, piękniejszy dla jego uszu niż najdoskonalsza muzyka. Penelope wykrzyknęła jego imię, a jej ciało wyprężyło się w ekstazie. Colin pomyślał, że przyjdzie taki dzień, w którym będzie mógł obserwować jej twarz w takiej właśnie chwili.
Ale nie dziś. Dziś i on właśnie wspinał się na najwyższe szczyty. Przymknął oczy, w ostatnim, niekontrolowanym spazmie wyszeptał imię Penelope i opadł na nią, całkiem pozbawiony sił.
Przez ponad minutę panowało zupełne milczenie, przerywane jedynie odgłosem ich ciężkich oddechów. Czekali, aż ich ciała uspokoją się i odprężą w łagodnym cieple, jakiego doznaje się jedynie w ramionach ukochanej osoby.
A przynajmniej tak uważał Colin. Miał w życiu wiele kobiet, ale teraz już wiedział, że żadnej z nich nie kochał. Po raz pierwszy poznał miłość w ramionach Penelope, od pierwszego pocałunku, jaki rozpoczął ich intymny taniec.
Nigdy wcześniej tak się nie czuł.
To była miłość.
A on zamierzał trzymać się jej obu rękami.
19
Nietrudno było przesunąć datę ślubu.
Wracając do domu w Bloomsbury (po drodze zdążył jeszcze odstawić do Mayfair okropnie rozczochraną Penelope), Colin pomyślał, że może istnieje powód, aby przyspieszyć ślub.
Oczywiście nie można było oczekiwać, że po jednej upojnej nocy Penelope zajdzie w ciążę. A nawet gdyby, to dziecko urodziłoby się najwyżej w ósmym miesiącu, co w świecie pełnym "wcześniaków", urodzonych ledwie w pół roku po ślubie, byłoby czymś zupełnie zwyczajnym. Pierwsze dzieci zwykle rodzą się później (Colin miał dość bratanków i bratanic, aby się zorientować, że to prawda), wystarczyłoby jednak, żeby ciąża trwała osiem i pół miesiąca, a nie nikt nie dopatrzyłby się niczego niestosownego.
Nie było zatem szczególnych powodów, aby przyspieszać ceremonię.
Ale on tego pragnął.
Odbył zatem z matkami stosowną rozmowę, sugerując bardzo wiele, jednak nie mówiąc nic wyraźnie, w efekcie czego obie damy bez wahania zgodziły się na zmianę daty. Zwłaszcza że dziwnym trafem mogły go źle zrozumieć i pomyśleć, że jego intymne relacje z Penelope miały miejsce o wiele wcześniej.
No cóż, drobne, niewinne kłamstewka nie były wielkim występkiem, jeśli służyły nadrzędnemu dobremu celowi.
"Miłosne podchody" отзывы
Отзывы читателей о книге "Miłosne podchody". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Miłosne podchody" друзьям в соцсетях.