– Wszystko inne też – odparła szybko. – Wiem, że mężczyźni są przekonani, iż to oni właśnie rządzą, ale…

– Nawet mi się nie śniło pomyśleć, że rządzimy – oświadczył Colin, nie całkiem sarkastycznie.

Daphne skrzywiła się z irytacją.

– Kobiety mają o wiele więcej do roboty niż mężczyźni. Zwłaszcza przy ślubach. Biedna Penelope, po tych wszystkich przymiarkach musi się czuć jak poduszeczka na szpilki.

– Zaproponowałem, że ją porwę, a ona chyba miała nadzieję, że mówię serio. Jego siostra zachichotała.

– Cieszę się, że się z nią żenisz.

Colin skinął głową.

– Daff… – Nie miał zamiaru nic mówić, ale jej imię wyrwało mu się, zanim zdążył się pohamować.

– Tak?

Otwarł usta.

– Nieważne.

– O, nie, nie ma mowy – zaprotestowała. – Dopiero teraz mnie zaintrygowałeś.

Bridgerton zaczął bębnić palcami po poduszkach sofy.

– Sądzisz, że przyniosą zaraz coś do jedzenia?

– Czy ty zawsze jesteś głodny, czy próbujesz zmienić temat?

– Jestem zawsze głodny.

Księżna milczała przez dłuższą chwilę.

– Colinie – odezwała się łagodnie – co chciałeś mi powiedzieć?

Poderwał się na nogi, nie będąc w stanie usiedzieć w miejscu. Zatrzymał się i popatrzył na zatroskaną twarz siostry.

– To nic… – zaczął. – Skąd człowiek wie? – wypalił nagle, nieświadom nawet, że nie dokończył zdania, dopóki Daphne go nie spytała:

– Skąd człowiek wie… co?

Zatrzymał się obok okna. Wyglądało na to, że zaraz zacznie padać. Będzie musiał pożyczyć książęcy powóz albo zmoknie w drodze do domu. Nie wiedział, czemu właściwie obchodzi go deszcz, skoro dręczyło go coś zupełnie innego.

– Skąd człowiek wie co, Colinie? – powtórzyła Daphne.

Obejrzał się i już nie próbował pohamować słów.

– Skąd człowiek wie, że to miłość?

Przez chwilę księżna przyglądała mu się bez słowa, wytrzeszczając ze zdumienia brązowe oczy. Otwarła lekko usta, ale nic nie powiedziała.

– Zapomnij o tym pytaniu – zaproponował.

– Nie! – wykrzyknęła, zrywając się na nogi. – Cieszę się, że zapytałeś. Bardzo się cieszę. Jestem tylko… zaskoczona, prawdę mówiąc.

Bridgerton przymknął oczy. Czul do siebie wstręt.

– Nie wierzę, że cię o to zapytałem.

– Colinie, nie bądź niemądry. To w sumie… słodkie, że zapytałeś. A ja nawet nie potrafię wyrazić, jak mi to pochlebia, że przyszedłeś z tym do mnie…

– Daphne… – odezwał się ostrzegawczo. Jego siostra potrafiła krążyć wokół tematu, a on nie czuł się dziś na siłach, by podążać za jej myślami.

Impulsywnie objęła go i uściskała, a potem, nie zdejmując dłoni z jego ramion, powiedziała:

– Nie wiem.

– Słucham?

Pokręciła lekko głową.

– Nie wiem, skąd człowiek wie, że to miłość. Myślę, że każdy reaguje inaczej.

– Skąd ty wiedziałaś?

Księżna zagryzła wargę i milczała przez chwilę.

– Nie wiem – rzekła wreszcie.

– Co?

Bezradnie wzruszyła ramionami.

– Nie pamiętam. To było tak dawno. Ja po prostu… wiedziałam.

– Twierdzisz zatem – rzekł, opierając się o framugę okna i krzyżując ramiona na piersi – że jeśli człowiek nie wie, że jest zakochany, to prawdopodobnie nie jest.

– Tak – odparła stanowczo. – Nie! Nie to chciałam powiedzieć!

– A co chciałaś powiedzieć?

– Nie wiem – odparła słabym głosem.

Bridgerton wytrzeszczył oczy.

– Od jak dawna jesteś mężatką?

– Colinie, nie żartuj sobie. Próbuję pomóc.

– Doceniam dobre chęci, ale doprawdy, Daphne…

– Wiem, wiem – przerwała.-Jestem do niczego. Ale słuchaj, lubisz Penelope? – Nagle jęknęła z przerażeniem. – Mówimy o Penelope, prawda?

– Oczywiście – warknął.

Odetchnęła z ulgą.

– Dobrze, bo w przeciwnym przypadku nic bym ci nie poradziła.

– Pójdę już – rzekł nagle.

– Nie, nie pójdziesz – zaoponowała, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Zostań, Colinie, proszę.

Spojrzał na nią i westchnął, pokonany.

– Posłuchaj… – Podprowadziła go do sofy i popchnęła, aż usiadł. – Miłość rośnie i zmienia się z każdym dniem. I nie przypomina gromu z jasnego nieba, który zmienia cię w innego człowieka. Wiem, że Benedict twierdzi, iż z nim było inaczej, to prześliczne, ale wierz mi, on nie jest normalnym człowiekiem.

Colin bardzo chciał chwycić tę przynętę, ale nie potrafił się zmusić.

– Ze mną było inaczej – rzekła Daphne. – Nie sądzę też, aby Simon przeżył coś takiego. Przyznam jednak, że nigdy nie pytałam.

– A powinnaś.

Daphne urwała, ale je usta już miały coś wyrzec, przez co wyglądała jak zaskoczony ptaszek.

– Czemu?

Colin wzruszył ramionami.

– Żebyś mogła mi powiedzieć.

– Myślisz, że u mężczyzn to wygląda inaczej?

– Podobnie jak wszystko inne.

Księżna skrzywiła się.

– Zaczynam współczuć Penelope.

– O z całą pewnością powinnaś – odparł Colin. – Będzie ze mnie bardzo kiepski mąż, bądź tego pewna.

– Na pewno nie! – zaprzeczyła, lekko uderzając go w ramię. – Dlaczego w ogóle tak mówisz? Przecież nigdy jej nie zdradzisz.

– Nie – zgodził się. Przez chwilę milczał, a kiedy znów się odezwał, jego głos był cichy i zmęczony. – Ale mogę jej nie kochać tak, jak na to zasługuje.

– Ale możesz też ją kochać! – Daphne uniosła ramiona w geście zniecierpliwienia. – Na litość boską, Colinie, sam fakt, że siedzisz tu teraz i pytasz własną siostrę o miłość, oznacza, że już jesteś przynajmniej w połowie drogi do celu.

– Tak sądzisz?

– Gdybym tak nie sądziła, nie mówiłabym tego. – Westchnęła. – Przestań tak dużo myśleć. Sam się przekonasz, że małżeństwo staje się łatwiejsze, jeśli pozwolisz mu się po prostu rozwijać.

Colin spojrzał na siostrę podejrzliwie.

– Odkąd to jesteś tak filozoficznie nastawiona do życia?

– Odkąd przyszedłeś do mnie i mnie do tego zmusiłeś – odparła szybko. – Żenisz się z właściwą osobą, przestań się zamartwiać.

– Nie zamartwiam się – odparł automatycznie, ale oczywiście mijał się z prawdą, toteż nie zdziwił się, kiedy Daphne rzuciła mu ironiczne spojrzenie. Nie martwiło go jednak to, czy żeni się z właściwą osobą. Tego akurat był pewien. Nie zastanawiał się również, czy ich małżeństwo będzie dobre. Tego także był pewien.

Nie, martwił się głupimi drobiazgami. Na przykład tym, czy ją kochał. Nie dlatego, że gdyby tak było, świat by się zawalił (albo zawaliłby się, gdyby tak nie było), ale dlatego, że nie cierpiał nie wiedzieć, co właściwie czuje.

– Colinie?

Spojrzał na siostrę, która przyglądała mu się w zadumie. Wstał, pochylił się i ucałował ją w policzek, zamierzając wyjść, zanim się ostatecznie skompromituje.

– Dziękuję – rzekł.

Daphne zmrużyła oczy.

– Nie wiem, czy mówisz poważnie, czy mi dokuczasz, że ci nie pomogłam.

– Rzeczywiście, kompletnie mi nie pomogłaś – odparł. – Ale podziękowania są szczere.

– Punkty za wysiłek?

– Coś w tym rodzaju.

– Wybierasz się do Bridgerton House? – zapytała.

– Po co, żebym skompromitował się teraz przed Anthonym?

– Albo Benedictem – dodała.

Największym problemem w przypadku dużych rodzin jest znaczne prawdopodobieństwo kompromitacji przed rodzeństwem.

– Nie – rzekł ze smutnym uśmiechem. – Chyba pójdę pieszo do domu.

– Pieszo? – powtórzyła księżna zaskoczona.

Skinął głową w kierunku okna.

– Myślisz, że będzie padać?

– Weź mój powóz – zaproponowała. – I proszę, poczekaj na sandwicze. Na pewno będzie ich cała góra. Jeśli wyjdziesz, zanim się zjawią, zjem połowę i będę się nienawidzić przez resztę dnia.

Bridgerton skinął głową i usiadł.

Pożegnał siostrę bardzo zadowolony. Zawsze lubił wędzonego łososia. Jeden talerz z kanapkami zabrał nawet do powozu. Jadł i wpatrywał się w ściekający po szybach deszcz.


Kiedy Bridgertonowie wydawali przyjęcie, robili to z wielką pompą.

A kiedy wydawali bal zaręczynowy… no cóż, gdyby lady Whistledown wciąż jeszcze pisała, relacja z tego wydarzenia zajęłaby co najmniej trzy szpalty.

Mimo że przygotowany właściwie naprędce (głównie dlatego, że ani lady Bridgerton, ani lady Featherington nie zamierzały dać swoim dzieciom okazji do rozmyślenia się w czasie długiego narzeczeństwa), śmiało mógł kandydować do miana najlepszego balu sezonu.

Penelope ze smutkiem stwierdziła, że wielka popularność balu nie miała wiele wspólnego z jego organizacją, wszystko zawdzięczała nieustającym spekulacjom, czemu Colin Bridgerton poślubia takie nic, jak Penelope Featherington. Tak źle nie było nawet wówczas, kiedy Anthony Bridgerton zaręczył się z Kate Sheffield, która również nie była uważana za brylant czystej wody. Kate jednak przynajmniej nie była stara. W ciągu ostatnich dni Penelope nie jeden raz słyszała określenie "stara panna" wypowiadane za jej plecami scenicznym szeptem.

Chociaż plotki były nieco męczące, nie przejmowała się nimi zanadto, ponieważ wciąż unosiła się na obłoku własnego szczęścia. Kobieta nie może przez całe życie być zakochana w jednym mężczyźnie, a potem nie oszaleć z radości, kiedy ten poprosi ją o rękę.

Nawet jeśli nie do końca rozumiała, jak to się mogło stać.

Ale się stało. To najważniejsze.

A Colin był wymarzonym narzeczonym. Przez cały wieczór tkwił u jej boku jak przyklejony, ani przez chwilę nie sprawiając wrażenia, że chroni ją przed złymi językami. Właściwie wydawał się całkiem nieświadom tego, że wokół nich aż wrze od plotek.

Było prawie tak, jakby… Penelope uśmiechnęła,się, rozmarzona. Prawie tak, jakby pozostawał u jej boku, ponieważ tego pragnął.

– Widziałaś Cressidę Twombley? – syknęła jej Eloise do ucha, kiedy Colin poszedł zatańczyć z matką. – Jest zielona z zazdrości.

– To tylko ta sukienka – odparła Penelope z absolutnie poważną miną.

Eloise zaśmiała się.

– Szkoda, że lady Whistledown już nie pisze. Zmiażdżyłaby ją.