Może dlatego, że już wiedziała, jak to jest być z nim, czuć jego pożądanie.
Wiedziała po prostu, że to jej przyszły mąż. Serce podskoczyło jeszcze raz.
– Zjadłyście wszystko? – Colin jęknął głośno.
– Był tylko jeden mały talerzyk ciasteczek – zaprotestowała Eloise.
– A mnie powiedziano co innego – burknął jej brat.
Penelope i Eloise wymieniły spojrzenia i parsknęły śmiechem.
– Co? – zapytał Colin i pochylił się, żeby musnąć ustami policzek narzeczonej.
– Miałeś taką groźną minę – wyjaśniła Eloise. – A przecież chodzi tylko o jedzenie.
– Nigdy nie chodzi tylko o jedzenie – odparł, opadając na fotel.
Penelope tymczasem zastanawiała się, kiedy skóra na policzku przestanie ją piec.
– Doskonale – rzekł Colin, podkradając z talerza siostry nadgryzione ciasteczko. – O czym rozmawiałyście?
– O lady Whistledown – szybko odpowiedziała Eloise.
Penelope zakrztusiła się herbatą.
– Naprawdę? – cicho zapytał Colin; w jego głosie dało się wyczuć nutę gniewu.
– Tak – odparła Eloise. – Mówiłam właśnie Penelope, jak to źle, że się wycofała. Wasze zaręczyny byłyby prawdziwą sensacją i najlepszym tematem do plotek, jaki mieliśmy od lat.
– Ciekawe, jak to się dzieje – mruknął Colin.
– Mhm – zgodziła się Eloise. – Z całą pewnością poświęciłaby całą szpaltę na opis samego balu zaręczynowego.
Penelope na wszelki wypadek nie odrywała filiżanki od ust.
– Chcesz jeszcze herbaty?
Skinęła głową, podsuwając filiżankę, choć bardzo brakowa¬ło jej osłony. Domyślała się, że Eloise dlatego wspomniała o lady Whistledown, ponieważ nie chciała, aby brat dowiedział się, o czym rozmawiały, żałowała jednak, że przyjaciółka nie wymyśliła czegoś innego.
– Czemu nie zadzwonisz po jedzenie? – zapytała Eloise Colina.
– Zrobiłem to już – odparł. – Wickham spotkał mnie na schodach i spytał, czy nie jestem głodny. – Wsunął do ust ostatni kawałek skradzionego ciastka. – Mądry z niego człowiek.
– Gdzie dzisiaj byłeś? – zapytała Penelope, pragnąc zmienić temat rozmowy.
Colin potrząsnął głową.
– Nie mam zielonego pojęcia. Mama ciągnęła mnie od sklepu do sklepu.
– Czy nie skończyłeś trzydziestu trzech lat? – zapytała słodko Eloise.
Brat odpowiedział jej grymasem.
– No cóż, myślałam, że jesteś już po prostu za stary na to, żeby dać się ciągać mamie – zauważyła niewinnie.
– Mama będzie nas prowadzała, nawet jeśli będziemy zgrzybiałymi staruszkami, wiesz o tym – odrzekł. – Poza tym tak się cieszy z mojego ślubu, że doprawdy nie potrafię jej odmówić tej przyjemności.
Penelope westchnęła. Dlatego właśnie go kochała. Ponadto ktoś, kto tak dobrze traktuje matkę, z pewnością będzie doskonałym mężem.
– Jak posuwają się przygotowania do ślubu? – zwrócił się do niej Colin.
Nie chciała się skrzywić, ale nie zdołała się powstrzymać.
– W życiu nie byłam tak wykończona – przyznała.
Colin wyciągnął rękę i porwał z jej talerzyka duży okruch.
– Powinniśmy zwiać.
– O, naprawdę sądzisz, że moglibyśmy? – zapytała Penelope z niezrozumiałym nawet dla niej pośpiechem.
Bridgerton zamrugał oczami.
– Właściwie żartowałem, ale w istocie to wspaniały pomysł.
– To ja się zajmę drabiną. – Eloise zaklaskała w dłonie. – Będziesz mógł wspiąć się do jej pokoju i dokonać porwania.
– Jest drzewo – wtrąciła Penelope. – Poradzi sobie bez trudu.
– Boże! – zawołał Colin. – Chyba nie mówicie poważnie?
– Nie. – Westchnęła. – Ale mogłabym się nad tym zastanowić, gdybyś ty pomyślał o tym poważnie.
– Nie mogę. Wiesz, jak mama by to przeżyła? – Wzniósł oczy do sufitu. – O twojej już nie wspomnę.
– Wiem – jęknęła Penelope.
– Wytropiłaby mnie i zabiła – dodał.
– Moja czy twoja?
– Obie. Połączyłyby siły. – Obejrzał się na drzwi. – No, gdzie to jedzenie?
– Ledwo wszedłeś – przypomniała mu Eloise, – Daj im czas.
– A ja myślałem, że Wickham to czarodziej i wyczaruje mi posiłek z rękawa – burknął.
– Ależ proszę uprzejmie, sir! – rozległ się głos lokaja, który właśnie wkroczył do pokoju z ogromną tacą wyładowaną jedzeniem
– Widzisz? – rzekł Colin, unosząc brew. – Mówiłem.
– Dlaczego wydaje mi się, że te słowa usłyszę od ciebie w przyszłości jeszcze wiele, wiele razy? – zapytała Penelope.
– Pewnie dlatego, że tak istotnie będzie – odparł. – Wkrótce się przekonasz – rzucił jej wyjątkowo bezczelny uśmiech – że ja prawie zawsze mam rację.
– Błagam… – stęknęła Eloise.
– Tym razem muszę się przyłączyć do Eloise – rzekła Penelope.
– Przeciwko własnemu mężowi? – Położył dłoń na sercu (drugą jednocześnie sięgając po kanapkę). – Zraniłaś mnie!
– Jeszcze nie jesteś moim mężem.
Colin spojrzał na siostrę.
– Ta koteczka ma pazurki.
Eloise uniosła brew.
– Nie wiedziałeś o tym, zanim się oświadczyłeś?
– Wiedziałem – odparł, przeżuwając kęs kanapki. – Nie sądziłem tylko, że użyje ich przeciwko mnie. – Obrzucił przy tym Penelope tak gorącym, namiętnym spojrzeniem, że zabrakło jej tchu.
– No cóż. – Eloise nagle zerwała się z miejsca. – Chyba zostawię narzeczonych przez chwilkę sam na sam.
– Jakaś ty rozsądna i przewidująca – mruknął Colin.
– Wszystko dla ciebie, mój braciszku. – Spojrzała na niego nieco złośliwie. – A raczej – dodała dość wyniośle – wszystko dla Penelope.
Colin obejrzał się na narzeczoną.
– Zdaje się, że moja popularność spada – mruknął.
Penelope uśmiechnęła się znad filiżanki.
– Nigdy nie wtrącam się do kłótni Bridgertonów.
– O, ho, ho – zachichotała Eloise. – Już niedługo, kochana przyszła pani Bridgerton. Poza tym – dodała ze złośliwym uśmiechem – jeśli sądzisz, że to jest kłótnia, powinnaś nas zobaczyć w pełni formy.
– Chcesz powiedzieć, że jeszcze nie widziałam?
Rodzeństwo jednocześnie potrząsnęło głowami w sposób, który uznała za przerażający.
O, nie.
– Czy może jest coś, co powinnam wiedzieć? – zapytała.
– Za późno. – Colin uśmiechnął się drapieżnie.
Penelope rzuciła przyjaciółce bezradne spojrzenie, ale ta tylko zaśmiała się i wybiegła, starannie zamykając za sobą drzwi.
– To bardzo miłe z jej strony – mruknął Colin.
– Co? – niewinnie spytała Penelope.
Oczy mu zalśniły.
– Drzwi.
– Drzwi? Och! – krzyknęła. – Drzwi!
Colin uśmiechnął się i usiadł obok niej na sofie. W to deszczowe popołudnie Penelope miała w sobie coś uroczego. Od dnia zaręczyn prawie się nie widywali – przygotowania weselne często rozdzielały parę – ale ani na chwilę nie przestawał o niej myśleć, nawet we śnie.
Dziwne. Przez wiele lat prawie o niej nie myślał, o ile nie stała przed nim, a teraz pojawiała się we wszystkich jego myślach. Wszystkich pragnieniach. Jak to się mogło stać? Kiedy to się mogło stać? I czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Może ważne było tylko to, że jej pragnął, a ona należała – a przynajmniej wkrótce będzie – do niego. Kiedy włoży jej obrączkę na palec, wszystkie jak, dlaczego i kiedy przestaną się liczyć, jeśli to szaleństwo, które w tej chwili odczuwa, nie zniknie.
Dotknął palcem podbródka narzeczonej, unosząc jej twarz ku światłu. Oczy błyszczały jej radością, a usta… Boże, jak to możliwe, że żaden mężczyzna w Londynie dotąd nie zauważył, jakie są doskonałe?
Colin uśmiechnął się. To szaleństwo miało wszelkie pozory trwałości. Bardzo się z tego cieszył.
Nigdy nic nie miał przeciwko małżeństwu. Nie chciał tylko nudnego związku. Nie był wybredny, chciał jedynie miłości i przyjaźni, nieco intelektualnych rozmów i dobrych żartów od czasu do czasu. Żony, od której nie chciałby uciekać. Ze zdumieniem stwierdził, że wszystko to znalazł w Penelope.
Teraz musiał się tylko upewnić, że jej Wielka Tajemnica nie wyjdzie na jaw. Chyba nie zniósłby widoku cierpienia w jej oczach, gdyby towarzystwo wyrzuciło ją poza margines.
– Colinie? – szepnęła, a jej drżący oddech owiał mu twarz, sprawiając, że zapragnął ją pocałować.
Pochylił się.
– Hmm?
– Nic nie mówisz.
– Myślę.
– O czym?
Uśmiechnął się pobłażliwie.
– Naprawdę zbyt dużo czasu spędzasz z moją siostrą.
– A co to oznacza? – zapytała. Usta drżały jej lekko, wiedział, że nie ma ochoty na żarty. Ta kobieta umiała trzymać go w ryzach.
– Wydajesz się wykazywać pewne skłonności do uporu – wyjaśnił.
– Nieustępliwość?
– To też.
– Ale w tym nie ma nic złego.
Ich usta wciąż oddalone były o kilka cali od siebie, lecz on nie mógł oprzeć się pokusie, by kontynuować tę przekorną rozmowę.
– Jeśli uporczywie zachowujesz posłuszeństwo wobec męża – mruknął – to nawet bardzo dobrze.
– Och, doprawdy?
– A kiedy nieustępliwie wpijasz się w moje ramiona, gdy cię całuję, to także bardzo dobrze.
Ciemne oczy Penelope rozszerzyły się z lekka.
– Mam rację?
W tym momencie zaskoczyła go.
– Tak? – zapytała, kładąc mu dłonie na ramionach. W jej głosie brzmiało wyzwanie, oczy lśniły zalotnie.
– Na początek – rzekł. – Musiałabyś – przykrył dłonią jej rękę i delikatnie przycisnął palce – trzymać mnie nieco bardziej nieustępliwie.
– Rozumiem – odparła. – Chcesz powiedzieć, że nigdy nie powinnam puścić?
Zadumał się na chwilę.
– Tak – odparł, wyczuwając w jej słowach głębszy sens, choć nie wiedział, czy zawarła go tam świadomie. – Właśnie to chciałem powiedzieć.
Nagle słowa przestały wystarczać. Colin opuścił głowę i zaczął Penelope całować, początkowo łagodnie, potem coraz namiętniej, z pasją, o którą nawet sam siebie nie podejrzewał. Nie chodziło o pożądanie… a przynajmniej nie tylko.
Potrzeba.
To dziwne uczucie, palące go od środka, zmuszające go, aby naznaczył ją jako swoją własność. Pragnął jej desperacko, nie wiedział, jak zdoła przetrwać miesiąc, jaki dzielił ich od ślubu.
"Miłosne podchody" отзывы
Отзывы читателей о книге "Miłosne podchody". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Miłosne podchody" друзьям в соцсетях.