– Co: proszę?
– Dotknij mnie – szepnęła.
Przesunął palcem wskazującym wzdłuż jej ramienia.
– Tu?
Gwałtownie pokręciła głową.
Powoli powiódł palcem wzdłuż jej szyi.
– Jestem bliżej prawdy? – wymruczał.
Skinęła głową, nie odrywając wzroku od swojej piersi.
Dotknął jej znowu, delikatnie, zataczając kręgi koniuszkami palców. Czuła, jak jej ciało napręża się coraz bardziej i bardziej…
Oddychała ciężko, szybko i nagle…
– Colin! – jego imię wymknęło jej się w jednym zdławionym westchnieniu. Przecież nie…
Jego wargi dotknęły jej skóry. Zaledwie poczuła ich gorąco, poderwała się zaskoczona i jeszcze mocniej przylgnęła do niego, bezwstydnie ocierając się biodrami, aż zmusił ją, by znów oparła się na poduszkach.
– Och, Colinie, Colinie… – jęczała, błądząc dłońmi po jego plecach, wbijając palce w jego naprężone mięśnie. Pragnęła go trzymać, tulić i nigdy nie wypuszczać z ramion.
Szarpnął koszulę, wyrywając ją z paska spodni, a ona wsunęła dłonie pod nią, gładząc rozgrzaną skórę jego pleców. Nigdy do tej pory nie dotykała mężczyzny w ten sposób, nigdy nie dotykała tak nikogo, może tylko siebie, ale i wówczas nie sięgała pleców.
Bridgerton jęknął pod jej dotknięciem, znieruchomiał w napięciu, gdy jej dłonie zaczęły wędrować po jego plecach. Jej serce waliło mocno – spodobało mu się to, spodobał mu się sposób, w jaki go dotykała. Nie miała zielonego pojęcia, co ze sobą zrobić, ale i tak mu się to podobało…
– Jesteś wspaniała – wyszeptał z ustami wtulonymi w jej skórę, pozostawiając palące ślady wzdłuż jej ramion i szyi. Ponownie przywarł wargami do jej ust, tym razem namiętniej, a dłońmi objął biodra, ściskając i pieszcząc miękkie ciało. – Bogowie, jakże cię pragnę – wyszeptał. – Miałbym ochotę rozebrać cię, posiąść i nigdy nie wypuścić z ramion.
Penelope jęknęła, nie wierząc, że tyle rozkoszy można czerpać z samych słów. Sprawiły one, że poczuła się zuchwała, rozwiązła i… godna pożądania. Pragnęła, aby to się nigdy nie skończyło.
– Och, Penelope – jęknął Colin, a jego usta i dłonie stały się jeszcze bardziej rozgorączkowane i niespokojne – Och, Penelope, Penelope, och… – Poderwał głowę. Zbyt nagle. – O Boże!
– Co się stało? – zapytała, usiłując podnieść głowę z poduszki.
– Stoimy.
Potrzebowała dłuższej chwili, aby zrozumieć. Skoro stoją, to znaczy, że najprawdopodobniej dotarli do celu, to znaczy… Do jej domu.
– O Boże! – Gorączkowo zaczęła szarpać gorset sukni. – Czy stangret nie może jechać dalej?
Skompromitowała się doszczętnie, więc określenie "bezwstydna" raczej nie mogło jej już zaszkodzić.
Colin chwycił cienki materiał i pomógł jej podciągnąć gorset.
– Jak sądzisz, czy twoja matka mogła przeoczyć mój powóz na podjeździe?
– Jest na to pewna szansa – odparła. – Ale nie Briarly.
– Twój lokaj rozpozna mój powóz? – zawołał z niedowierzaniem.
Skinęła głową.
– Przecież już tu byłeś. On zawsze pamięta takie rzeczy.
Bridgerton zacisnął usta z determinacją.
– Doskonale zatem – mruknął. – Zrób coś ze sobą.
– Pobiegnę do pokoju – odparła. – Nikt nie zauważy.
– Wątpię – odparł złowróżbnie, usiłując doprowadzić swój strój do porządku.
– Nie, zapewniam cię…
– A ja cię zapewniam – nie pozwolił jej dokończyć – że zostaniesz dokładnie obejrzana. – Splunął na palce i przeczesał nimi włosy. – Może być?
– Tak – skłamała. W rzeczywistości był nazbyt zarumieniony, usta miał nabrzmiałe, a włosy nawet w przybliżeniu nie przypominały modnej fryzury.
– Świetnie. – Wyskoczył z powozu i podał jej dłoń.
– Idziesz ze mną? – zapytała.
Spojrzał na nią, jakby nagle postradała zmysły.
– Oczywiście.
Zdrętwiała, zbyt zdziwiona jego zachowaniem, aby zmusić nogi do ruchu. Z pewnością był jakiś powód, dla którego chciał jej towarzyszyć. Przyzwoitość tego nie wymagała, ale…
– Na litość boską, Penelope – zawołał, chwytając ją za rękę i wyciągając z powozu. – Chcesz za mnie wyjść czy nie?
14
Upadła na bruk.
Penelope, przynajmniej we własnej opinii, była zręczniejsza, niż większość ludzi podejrzewała. Była świetną tancerką, potrafiła grać na pianinie, pięknie wyginając palce, i zazwyczaj doskonale sobie radziła w zatłoczonym pokoju, nie wpadając na ludzi i sprzęty.
Kiedy jednak Colin złożył jej matrymonialną propozycję, jej stopa – zawieszona w powietrzu nad stopniami powozu – trafiła w pustkę, jej lewe biodro – na krawężnik, a głowa na but Colina.
– Boże, Penelope! – zawołał, przykucając natychmiast obok – Nic ci nie jest?
– Nic a nic. – Jakoś zdołała się podnieść i właśnie rozglądała się za szczeliną w ziemi, która mogłaby się otworzyć i ją pochłonąć.
– Jesteś pewna?
– Tak, całkowicie – odparła, rozcierając policzek, na którym – jak podejrzewała – widniał teraz wyraźny odcisk czubka męskiego buta. – Może tylko odrobinę zaskoczona.
– Dlaczego?
– Dlaczego? – powtórzyła.
– Właśnie dlaczego?
Zamrugała oczami, Raz. Drugi. I znowu.
– Eee… prawdopodobnie ma to coś wspólnego z tym, że wspomniałeś o małżeństwie.
Bridgerton bezceremonialnie postawił ją na nogi, przy okazji omal nie wyrywając jej ramienia ze stawu.
– A co według ciebie miałem powiedzieć?
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Z pewnością nie to! – odparła szczerze.
– Nie jestem skończonym gburem – oświadczył.
Penelope otrzepała pył i żwir z rękawów.
– Nie mówiłam, że jesteś, po prostu…
– Mogę cię zapewnić – dodał z miną śmiertelnie urażonego – że nie zachowuję się tak wobec kobiety z twoim urodzeniem, nie składając jej propozycji małżeństwa.
Penelope otwarła szeroko usta.
– Nic mi nie odpowiesz? – zapytał.
– Wciąż usiłuję zrozumieć, co właściwie chciałeś powiedzieć – przyznała.
Colin wsparł dłonie na biodrach i przyglądał jej się bez cienia zażenowania.
– Musisz przyznać – rzekła, opuszczając głowę, by móc patrzeć przez zasłonę rzęs – że zabrzmiało to tak, jakbyś… eee… jak to ładnie nazwałeś? Już wcześniej składał takie propozycje.
Bridgerton skrzywił się.
– Oczywiście, że nie składałem. A teraz weź mnie pod ramię, zanim zacznie lać.
Penelope spojrzała w czyste błękitne niebo.
– Przy twojej szybkości myślenia możemy tu stać jeszcze tydzień – rzucił niecierpliwie.
– No cóż… – Odchrząknęła. – Z pewnością możesz mi wybaczyć konsternację wywołaną tak ogromną niespodzianką.
– I kto tu teraz krąży wokół tematu? – mruknął.
– Słucham?
Zacisnął dłoń na jej ramieniu.
– Idziemy.
– Colinie! – wrzasnęła prawie, potykając się o własne stopy, kiedy wciągał ją po schodach. – Czy jesteś pewien…?
– Albo teraz, albo nigdy – odparł niemal wesoło. Wydawał się bardzo zadowolony z siebie, co ją nieco dziwiło, gdyż postawiłaby całą swoją fortunę – a jako lady Whistledown zebrała pokaźną sumkę – że jeszcze na chwilę przed zatrzymaniem się powozu nie zamierzał jej prosić o rękę.
Może nawet przed wymówieniem tych słów. Bridgerton spojrzał na nią.
– Czy mam zastukać?
– Nie, ja…
Zastukał jednak, a właściwie zaczął walić pięścią.
– Briarly. – Penelope spróbowała się uśmiechnąć na widok lokaja, który otworzył im drzwi.
– Panienka – mruknął, unosząc brew z zaskoczeniem. – Pan Bridgerton.
– Czy pani Featherington jest w domu? – zapytał Colin oschle.
– Tak, ale…
– Doskonale. – Śmiałym krokiem Colin wszedł do holu, bezceremonialnie ciągnąc za sobą Penelope. – Gdzie jest?
– W salonie, ale powinienem panu wyjaśnić, że…
On był już jednak w połowie holu, a Penelope krok za nim (nie miała wielkiego wyboru, ponieważ wciąż mocno trzymał ją za ramię).
– Panie Bridgerton! – ryknął kamerdyner, z lekka przerażony.
Penelope obejrzała się, ale jej stopy nadal podążały za Colinem. Briarly nigdy nie panikował. W żadnej sprawie. Jeśli uważał, że nie powinni teraz wchodzić do salonu, to miał widocznie powód.
Może nawet…
O, nie!
Wbiła obcasy w podłogę, ślizgając się po drewnianym parkiecie, gdyż jej towarzysz nie ustępował.
– Colinie! – zawołała, krztusząc się przy pierwszej sylabie. – Colinie!
– Co? – syknął, nie zatrzymując się.
– Myślę, że naprawdę… Aaaaj! – Jej ślizgające się obcasy zahaczyły o krawędź chodnika i całym ciałem poleciała do przodu.
Bridgerton chwycił ją zręcznie i pomógł odzyskać równowagę.
– Co się dzieje?
Spojrzała nerwowo na drzwi salonu. Były lekko uchylone, ale może w środku było na tyle głośno, że matka nie słyszała, co się dzieje w holu.
– Penelope – niecierpliwił się Colin.
– Eee… – Wciąż jeszcze był czas na ucieczkę. Rozejrzała się gorączkowo wokół siebie, choć nie wierzyła, że w holu znajdzie jakieś rozwiązanie.
– Penelope. – Colin nerwowo stukał butem o podłogę. – Co się dzieje, u diabła?
Obejrzała się na Briarlyego, który tylko wzruszył ramionami.
– To naprawdę może nie być najlepsza chwila na rozmowę z moją matką.
Bridgerton uniósł brew, naśladując minę kamerdynera sprzed kilku sekund.
– Chyba nie planujesz dać mi kosza, co?
– Nie, naturalnie, że nie – odparła pospiesznie, choć jeszcze nie oswoiła się z myślą, że jej się oświadczył.
– Więc jest to najlepsza chwila z możliwych – odrzekł tonem ucinającym wszelkie protesty.
– Ale to…
– Co?
Wtorek, pomyślała z rozpaczą. A właśnie minęło południe, co oznacza, że…
– Idziemy – rzekł Colin i, zanim zdążyła go powstrzymać, pchnął drzwi.
Colin ruszył do salonu z myślą, że choć dzień nie potoczył się zgodnie z planami, jakie poczynił rankiem, niemniej sprawy przybierały zdecydowanie miły obrót. Poślubienie Penelope wydawało się rozsądnym posunięciem, a jeśli brać pod uwagę niedawne wydarzenia w powozie, zaskakująco kuszącym.
"Miłosne podchody" отзывы
Отзывы читателей о книге "Miłosne podchody". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Miłosne podchody" друзьям в соцсетях.