– Rozumiem, że nie – wyszeptała drżącym głosem.
– Wiesz, co teraz próbuję zrobić? – zapytał donośnym i zaskakująco ostrym głosem, przekrzykując rytmiczny stuk końskich kopyt.
Już miała powiedzieć "nie", ale jedno spojrzenie na jego twarz wystarczyło, aby się zorientowała, że nie oczekuje jej odpowiedzi, i czym prędzej zacisnęła usta.
– Próbuję rozstrzygnąć, dlaczego właściwie jestem na ciebie wściekły – rzekł. – Jest tyle spraw… niewiarygodnie wiele… że trudno mi zdecydować.
Penelope miała już na końcu języka pierwszą propozycję – swoje oszustwo – ale po namyśle uznała, że to doskonała okazja, aby skorzystać z własnej rady i milczeć.
– Po pierwsze – zaczął przerażająco obojętnym tonem, zdradzającym, jak trudno mu opanować gniew (sam ten fakt był dla niej ogromnie niepokojący, bo nie miała pojęcia, że Colin zdolny jest do gniewu) – nie mogę uwierzyć, że mogłaś być tak głupia, aby udać się do City sama, wynajętym fiakrem!
– Nie mogłam przecież jechać swoim powozem – odparowała Penelope, zanim przypomniała sobie, że miała milczeć.
Bridgerton odrobinę odwrócił głowę. Nie miała pojęcia, co to oznacza, ale czuła, że raczej nic dobrego, zwłaszcza że ten gest zdawał się wymuszony.
– Słucham? – zapytał jedwabiście-stalowym tonem.
Teraz już musiała odpowiedzieć, nieprawdaż?
– Cóż, to nic takiego – odrzekła, łudząc się, że wymijający wstęp odwróci jego uwagę od dalszej części zdania. – Po prostu nie wolno mi wychodzić samej.
– Wiem o tym – wycedził – i są po temu cholernie dobre powody.
– Więc jeśli chcę wyjść sama – ciągnęła, udając, że niczego nie słyszała – nie mogę skorzystać z naszego powozu. Żaden z naszych stangretów nie zgodziłby się jechać ze mną.
– Widać, że to ludzie o ogromnej mądrości i zdrowym rozsądku – rzucił zjadliwym tonem.
Nie zareagowała.
– Wiesz, co ci się mogło przytrafić? – Colin czuł, że jego maska obojętności zaczyna pękać.
– Właściwie nic wielkiego – odparła, przełykając nerwowo ślinę. – Bywałam tu już i…
– Co? – Chwycił ją za ramię i ścisnął boleśnie. – Co powiedziałaś?
Nie odważyła się powtórzyć, przeczuwając, że może to grozić śmiercią lub kalectwem. Spojrzała na Colina w nadziei, że zdoła przebić się przez otchłań gniewu w jego oczach i odnaleźć za nią człowieka, którego tak dobrze znała i kochała.
– Tylko wtedy, kiedy muszę zostawić pilną wiadomość mojemu wydawcy – wyjaśniła. – Wysyłam zakodowaną wiadomość, a on wie, że musi odebrać pocztę.
– A przy okazji – spytał Colin szorstko – co to takiego jest?
Penelope spojrzała na niego zmieszana.
– Myślałam, że to oczywiste, jestem…
– Tak, wiem, że jesteś cholerną lady Whistledown i pewnie całymi tygodniami śmiałaś się w kułak, kiedy się upierałem, że to Eloise. – Skrzywił się boleśnie, aż serce jej się ścisnęło.
– Nie! – wykrzyknęła. – Nigdy bym się z ciebie nie śmiała.
Po jego oczach poznała jednak, że jej nie wierzy. Było w nich upokorzenie, coś, czego wcześniej nigdy tam nie widziała i nie spodziewała się ujrzeć. Był Bridgertonem, Był popularny, pewny siebie, opanowany. Nic go nie mogło dotknąć. Nikt nie mógł go poniżyć. Widocznie ona stanowiła wyjątek.
– Nie mogłam ci powiedzieć – szepnęła, desperacko usiłując sprawić, by ten okropny wyraz jego oczu znikł – przecież chyba wiesz, że nie mogłam…
Colin milczał przez boleśnie długą chwilę, a potem podniósł zdradziecki kawałek papieru i potrząsnął nim. Tak, jakby nigdy nie usprawiedliwiała się przed nim, jakby nie próbowała się tłumaczyć.
– Przecież to głupota – rzekł. – Postradałaś zmysły?
– Nie wiem, o co ci chodzi.
– Miałaś doskonałe wyjście, czekające tylko, aby z niego skorzystać. Cressida Twombley wzięłaby na siebie całą winę. – Nieoczekiwanie położył Penelope dłonie na ramionach i ścisnął tak mocno, że ledwie mogła oddychać. – Czemu nie pozwoliłaś temu umrzeć własną śmiercią? – zapytał niecierpliwie. Oczy błyszczały mu groźnie.
Po raz pierwszy widziała go tak poruszonego i zrobiło jej się przykro, że przyczyną był gniew. I wstyd.
– Nie mogłam na to pozwolić – szepnęła. – Nie mogłam pozwolić, aby ona stała się mną.
13
– Do diaska, a dlaczego nie?
Penelope wytrzeszczyła oczy i milczała przez kilkanaście sekund.
– Bo… bo… – Machnęła ręką, zastanawiając się, jak to wyjaśnić. Serce jej pękało. Jej najbardziej przerażający – i najbardziej ekscytujący – sekret wyszedł na jaw, a jemu się wydaje, że tak łatwo to wszystko wyjaśnić?
– Wiem, że prawdopodobnie to najgorsza suka, jaką zrodziła angielska ziemia…
Penelope jęknęła.
– …przynajmniej w ciągu ostatniego pokolenia, ale na litość boską, Penelope… – Bridgerton przeczesał palcami włosy i surowo spojrzał jej w twarz. -…chciała całą winę wziąć na siebie.
– Całą sławę – poprawiła go z lekką irytacją.
– Cała winę – powtórzył. – Czy masz pojęcie, co się stanie, kiedy ludzie się dowiedzą, kim jesteś naprawdę?
Zacisnęła wargi, mocno już zniecierpliwiona… i urażona tą jego pogardliwą postawą.
– Miałam dziesięć lat, żeby się nad tym zastanowić.
Zmrużył oczy.
– Czy mi się zdaje, czy silisz się na sarkazm?
– Wcale nie – odparowała. – Naprawdę sądzisz, że nie poświęciłam sporej części ostatnich dziesięciu lat na zastanawianie się, co będzie, jeśli ktoś mnie rozszyfruje? Byłabym ślepą idiotką, naprawdę.
Bridgerton chwycił ją za ramiona i ścisnął mocniej, gdy powóz podskoczył na nierównym bruku.
– Będziesz skompromitowana, Penelope. Skompromitowana! Czy ty rozumiesz, co mówię?
– Gdybym nawet jeszcze nie rozumiała – odparła – teraz zrozumiałabym na pewno. Zwłaszcza po tych przydługich przemowach, które wygłaszałeś, kiedy myślałeś, że to Eloise jest lady Whistledown.
Colin skrzywił się, wyraźnie zirytowany tym, że wytknęła mu błąd.
– Ludzie przestaną się do ciebie odzywać – ciągnął. – Odrzucą cię.
– Ludzie nigdy ze mną nie rozmawiali – zareplikowała. – W ogóle nie zdawali sobie sprawy z mojej obecności. Jak sądzisz, co mi pozwoliło tak długo ciągnąć tę grę? Byłam niewidzialna, Colinie. Nikt mnie nie widział, nikt ze mną nie rozmawiał. Stałam i słuchałam, a nikt nic nie widział.
– To nieprawda – odrzekł, ale odwrócił wzrok.
– Och, to prawda i ty dobrze o tym wiesz. Próbujesz zaprzeczyć – dźgnęła go palcem w ramię – bo czujesz się winny.
– Nieprawda!
– Och, proszę – jęknęła. – Wszystko, co robisz, robisz z poczucia winy.
– Pen…
– Przynajmniej jeśli chodzi o mnie – poprawiła się. Oddychała szybko, po skórze przebiegały jej ciarki, a dusza po raz pierwszy w życiu płonęła. – Myślisz, że nie wiem, jak twoja rodzina lituje się nade mną? Myślisz, że umyka mojej uwadze, że kiedy ty lub twoi bracia przypadkiem znajdziecie się na tym samym balu, co ja, zawsze prosicie mnie do tańca?
– Jesteśmy uprzejmi – wycedził – i lubimy cię.
– I żal wam. Lubicie Felicity, a jakoś nie widzę, żebyście tańczyli z nią za każdym razem, kiedy ją zobaczycie.
Bridgerton puścił ją nagle i skrzyżował ramiona na piersi.
– Hm, nie lubię jej tak bardzo, jak ciebie.
Penelope zamrugała, nagle zbita z pantałyku. Chyba tylko Colin potrafi prawić komplementy w samym środku awantury. Rozbroił ją zupełnie.
– A ty – przypomniał z dość wyniosłą miną – do tej pory nie odpowiedziałaś na moje pierwotne zarzuty.
– To znaczy?
– Ze lady Whistledown cię zniszczy.
– Na Boga – jęknęła – mówisz o niej tak, jakby była kimś rzeczywistym.
– No cóż, wybacz, jeśli wciąż nie potrafię połączyć kobiety, na którą patrzę, z tą jędzą piszącą swoje paszkwile.
– Colinie!
– Urażona? – zadrwił.
– Tak! Ciężko pracowałam nad tą gazetką. – Zacisnęła pięści na cienkiej tkaninie seledynowej sukni, nie dbając o to, że ją mnie bez litości. Musiała coś zrobić z rękami, inaczej strach i gniew, jakie się w niej nagromadziły, już hy eksplodowały. Mogła jeszcze skrzyżować ramiona, ale nie chciała okazać irytacji. Przynajmniej jedno z nich powinno zachowywać się dojrzalej niż przeciętny sześciolatek.
– Nie śmiałbym pomniejszać wartości tego, co robiłaś – rzekł pobłażliwie.
– Oczywiście, że tak – przerwała.
– Nieprawda.
– No to co teraz robisz?
– Staram się być dorosły! – odparł z niejakim zniecierpliwieniem, podnosząc głos. – Ktoś musi.
– Nie mów mi o dorosłym zachowaniu! – wykrzyknęła. – Ty, który uciekasz na samą myśl o odpowiedzialności!
– A co to ma, u diabła, znaczyć? – syknął.
– To chyba dość oczywiste.
Bridgerton cofnął się lekko.
– Nie mogę uwierzyć, że mówisz do mnie w ten sposób.
– Nie możesz uwierzyć, że mówię – zaśmiała się – czy że mam odwagę ci to powiedzieć?
Wytrzeszczył oczy, wyraźnie zaskoczony jej pytaniem.
– Jest we mnie coś więcej, niż myślisz, Colinie – odrzekła. A potem, już znacznie cichszym tonem dodała: – Jest we mnie coś więcej, niż ja sama myślałam.
Bridgerton milczał przez dłuższą chwilę, a potem, jakby nie mógł przełknąć krytyki, spytał przez zaciśnięte zęby:
– Co miałaś na myśli, mówiąc, że uciekam przed odpowiedzialnością?
Panna Featherington wydęła wargi, wypuszczając z płuc powietrze, co miało ją uspokoić.
– Jak sądzisz, dlaczego tyle podróżujesz?
– Bo lubię – odparł oschle.
– I dlatego, że tu w Anglii nudzisz się śmiertelnie.
– A to czyni ze mnie dziecko, ponieważ…?
– Ponieważ nie chcesz dorosnąć i zrobić coś dojrzałego, co utrzymałoby cię w jednym miejscu.
– Na przykład?
Podniosła ręce, jakby chciała powiedzieć: "Przecież to oczywiste".
– Na przykład ożenić się.
– Czy to oświadczyny? – zadrwił, unosząc kącik ust w dość bezczelnym uśmiechu.
Penelope poczuła, jak jej policzki zalewa gorący rumieniec, ale zmusiła się, aby brnąć dalej.
"Miłosne podchody" отзывы
Отзывы читателей о книге "Miłosne podchody". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Miłosne podchody" друзьям в соцсетях.