– Wiem – odparł z dziwną dumą, która w nim nagle wezbrała.

– Wielu ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy – ciągnęła lady Danbury, obracając się tak, aby jej słowa dotarły wyłącznie do niego.

– Wiem – szepnął. – Ja o tym wiem.

Uśmiechnął się na widok zachowania hrabiny, które z pewnością miało zirytować Cressidę. Lady Twombley nie lubiła być ignorowana.

– Nie pozwolę się obrażać przez takie… takie nic! – wykrzyknęła. Miażdżącym wzrokiem spojrzała na pannę Featherington i syknęła: – Żądam przeprosin!

Penelope powoli skinęła głową i odparła:

– Ma pani prawo. – I zamilkła.

Colin musiał użyć całej siły woli, aby powstrzymać uśmiech.

Lady Twombley wyraźnie chciała powiedzieć coś więcej (a może przy okazji dokonać aktu przemocy), ale powstrzymała się, prawdopodobnie dlatego, że Penełope znajdowała się wśród przyjaciół. Zawsze znana była ze swego opanowania, toteż Colin nie zdziwił się, kiedy stłumiła złość, odwróciła się do lady Danbury i spytała:

– Co pani zamierza zrobić z tym tysiącem funtów?

Hrabina przyglądała się jej przez najdłuższą sekundę w życiu Colina, po czym zwróciła się ku niemu – Boże, za żadne skarby nie chciał znaleźć się w oku tego cyklonu – i zapytała:

– A pan co o tym sądzi, panie Bridgerton? Czy nasza lady Twombley mówi prawdę?

Colin obdarzył ją sztucznym uśmiechem.

– Chyba pani oszalała, jeśli pani sądzi, że wyrażę swoją opinię.

– Jest pan zaskakująco mądrym człowiekiem, panie Bridgerton – odparła z aprobatą.

Skromnie skinął głową, ale zrujnował cały efekt, mówiąc:

– Szczycę się tym. – Ale, do diabła… nie co dzień lady Danbury nazywa kogoś mądrym.

Większość używanych przez nią przymiotników miała zdecydowanie negatywny wydźwięk.

Cressida nawet nie mrugnęła; jak Colin już wcześniej zauważył, nie była głupia, tylko podła, a po dwunastu latach spędzonych na salonach doskonale się orientowała, że on jej nie lubi i z pewnością nie padnie ofiarą jej uroku. Spojrzała wprost w oczy lady Danbury.

– I co teraz zrobimy, droga pani? – zapytała spokojnym, łagodnie modulowanym tonem.

Starsza dama zacisnęła usta tak mocno, że przez chwilę wyglądała, jakby ich w ogóle nie miała, po czym wycedziła:

– Potrzebuję dowodu. Cressida zamrugała.

– Słucham?

– Dowodu! – Laska hrabiny uderzyła w podłogę ze zdumiewającą siłą. – Której litery nie zrozumiałaś? Nie oddam królewskiej nagrody bez dowodu!

– Tysiąc funtów to nie całkiem królewska nagroda – skrzywiła się Cressida.

Lady Danbury zmrużyła oczy.

– Więc dlaczego robisz wszystko, żeby ją zdobyć?

Lady Twombley przez chwilę milczała, ale z całej jej postaci emanowało napięcie. Wszyscy wiedzieli, że mąż pozostawił ją w ciężkiej sytuacji finansowej, ale po raz pierwszy ktoś wytknął jej to prosto w twarz.

– Daj mi dowód – rzekła hrabina – a dostaniesz pieniądze.

– Czy pani twierdzi – spytała Cressida (a Colin, choć nią gardził, musiał schylić czoło przed jej doskonałym opanowaniem) – że moje słowo nie wystarczy?

– Właśnie tak twierdzę – warknęła lady Danbury. – Dobry Boże, dziewczyno, jak dożyjesz mojego wieku, też będziesz mogła obrażać, kogo zechcesz.

Colinowi zdawało się, że Penelope się zakrztusiła, ale kiedy spojrzał na nią ukradkiem, w skupieniu obserwowała wymianę zdań. Jej brązowe oczy były wielkie i świetliste, odzyskała też częściowo rumieńce, które straciła, kiedy lady Twombley ogłosiła swoją nowinę. W tej chwili wydawała się jedynie zaintrygowana rozwojem wydarzeń.

– Doskonale – odparła Cressida cichym i zabójczym głosem. – Przyniosę pani dowód za dwa tygodnie.

– Jaki dowód? – zapytał Bridgerton i poniewczasie ugryzł się w język. Naprawdę nie miał zamiaru unurzać się w tym bagnie, ale ciekawość zwyciężyła.

Cressida spojrzała na niego z kamienną twarzą pomimo obrazy, jakiej doznała w obecności dziesiątków świadków.

– Dowie się pan, kiedy go dostarczę – odrzekła wyniośle i wyciągnęła ramię, czekając, aż jeden z jej poddanych wyprowadzi ją z sali.

Najdziwniejsze było jednak to, że prawie w tej samej chwili u jej boku, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zmaterializował się młody człowiek (prawdopodobnie jakiś zadurzony głupek) i w chwilę później już ich nie było.

– Doskonale – odezwała się lady Danbury po prawie minucie zadumy – a może zdumionego milczenia. – To nie było miłe.

– Nigdy jej nie lubiłem – wyznał Bridgerton, nie zwracając się do nikogo konkretnego. Wokół nich zebrał się niewielki tłumek, więc jego słowa słyszane były nie tylko przez Penelope i lady Danbury, lecz nie bardzo go to obeszło.

– Colinie!

Obejrzał się. Hyacinth przeciskała się przez tłum w jego kierunku, ciągnąc za sobą Felicity Featherington.

– Co ona mówiła? – zapytała bez tchu. – Próbowałyśmy się dostać tu wcześniej, ale był straszny tłok.

– Powiedziała dokładnie to, czego należało się po niej spodziewać – odparł.

Hyacinth skrzywiła się.

– Mężczyźni nie umieją plotkować. Chcę wiedzieć, co dokładnie powiedziała.

– To bardzo interesujące – wtrąciła Penelope.

Coś w tonie jej głosu sprawiło, że otaczający ich tłum ucichł nagle.

– Mów – rozkazała lady Danbury. – Wszyscy słuchamy.

Colin sądził, że to żądanie wprawi Penelope w zakłopotanie, ale przypływ pewności siebie najwyraźniej jeszcze nie minął, ponieważ podniosła dumnie głowę i spytała:

– Dlaczego ktoś chciałby ujawnić się jako lady Whistledown?

– Oczywiście dla pieniędzy – odparła Hyacinth.

Penelope pokręciła głową.

– Tak, ale można by sądzić, że do tej pory lady Whistledown zdążyła się już wzbogacić. Przecież wszyscy przez całe lata płaciliśmy za jej gazetkę.

– Na Boga, ona ma rację! – wykrzyknęła lady Danbury.

– Może Cressida chciała po prostu zwrócić na siebie uwagę – podsunął Colin. Nie była to bardzo niewiarygodna hipoteza; Cressida większość swojego życia spędziła na wysiłkach, aby pozostać w centrum uwagi.

– Myślałam o tym – przyznała Penelope. – Ale czy ona naprawdę chciałaby takiego zainteresowania? W ciągu tych lat lady Whistledown obraziła bardzo wiele osób.

– Nikogo, kto dla mnie cokolwiek znaczy – zażartował Bridgerton, a kiedy dostrzegł, że jego towarzyszki oczekują dalszych wyjaśnień, dodał: – Czy nie zauważyłyście, że lady Whistledown obraża tylko tych ludzi, którzy na to zasługują?

Penelope odchrząknęła dyskretnie.

– Mnie przyrównała do przejrzałego cytrusa.

Skwitował jej uwagę machnięciem ręki.

– Oczywiście, nie mówię tu o docinkach dotyczących strojów.

Penelope uznała, że nie ma sensu drążyć tematu. Obdarzyła Colina przeciągłym, znaczącym spojrzeniem, po czym zwróciła się do lady Danbury:

– Lady Whistledown nie miała powodu, aby się ujawniać. Widocznie Cressida miała.

Hrabina rozpromieniła się, ale natychmiast skrzywiła się lekko.

– Chyba będę musiała dać jej te dwa tygodnie, aż znajdzie "dowód". Fair play i te rzeczy.

– Jeśli o mnie chodzi, bardzo jestem ciekawa, co takiego wymyśli – wyznała Hyacinth. Spojrzała na Penelope i dodała: – Jesteś bardzo mądra, wiesz?

Ta zarumieniła się skromnie i rzekła do siostry:

– Musimy jechać.

– Tak szybko? – zapytała Felicity. A Colin ku swemu przerażeniu stwierdził, że te same słowa wymknęły się również z jego ust.

– Mama życzyła sobie, abyśmy wróciły wcześniej do domu – odparła Penelope.

Młodsza panna Featherington wydawała się bardzo zmartwiona.

– Naprawdę?

– Naprawdę – z naciskiem odparła jej siostra. – A poza tym źle się czuję.

Felicity ponuro skinęła głową.

– Powiem lokajowi, aby przyprowadzono nasz powóz.

– Nie, zostań – powstrzymała ją Penelope, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Ja się tym zajmę.

– Nie, ja się tym zajmę – oznajmił Colin. Doprawdy, po co być dżentelmenem, kiedy damy chcą wszystko robić same?

A potem, zanim się zorientował, co właściwie robi, ułatwił Penelope szybki wyjazd. Panna Featherington opuściła bal, a on nawet jej nie przeprosił.

Uznał, że tylko z tego powodu powinien uważać wieczór za stracony, ale jakoś nie mógł się na to zdobyć.

W końcu przez prawie pięć minut trzymał ją za rękę.

12

Dopiero następnego ranka przypomniał sobie, że wciąż jeszcze nie przeprosił Penelope. Właściwie chyba nie było to już potrzebne, bo choć na balu u Macclesfieldów zamienili jedynie parę słów, wydawało się, że zawarli milczący pakt. Colin jednak uznał, że nie poczuje się w pełni swobodnie, jeśli nie wypowie słowa "przepraszam".

Tak właśnie powinien zrobić.

W końcu jest dżentelmenem.

A poza tym miał ochotę zobaczyć ją dzisiaj.

Zaczął dzień pod Numerem Piątym od śniadania w rodzinnym gronie, po rozmowie z Penelope planował z kolei udać się do siebie. Wskoczył zatem do powozu i polecił stangretowi jechać do domu Featheringtonów na Mount Street, choć odległość była tak niewielka, że poczuł się okropnym leniem.

Uśmiechnął się jednak z zadowoleniem i oparł o poduszki powozu, obserwując przesuwające się za oknem wiosenne widoki. Był to jeden z tych wspaniałych dni, kiedy wszystko wydawało się piękne. Słońce świeciło, zjadł doskonałe śniadanie…

Życie rzadko bywa tak zachwycające.

A wkrótce zobaczy się z Penelope.

Nie chciał się zastanawiać nad tym, dlaczego tak pragnął ją ujrzeć; nieżonaci mężczyźni w wieku trzydziestu trzech lat zwykle o tym nie myślą. Cieszył się wiosennym dniem – słońcem, powietrzem, nawet widokiem trzech kamienic na Mount Street, które musiał minąć, żeby dotrzeć do właściwych drzwi. Nie było w nich nic niezwykłego, ale w taki cudowny poranek wydawały się prześliczne, przytulone jedna do drugiej, wysokie i smukłe, dostojne w szacie z szarego kamienia portlandzkiego.

Cudowny dzień, słoneczny i cichy…

Zaledwie jednak Colin uniósł się z siedzenia, jego uwagę zwrócił jakiś ruch po drugiej stronie ulicy.