– Penelope, to się nie liczy, jeśli twoją książkę kupują jedynie znajomi.
– Dlaczego nie? – zapytała. – Znasz wielu ludzi. Nawet, jeśli policzysz tylko Bridgertonów…
Chwycił ją za rękę. Nie wiedział dlaczego, ale to uczynił.
– Penelope, przestań.
Zaśmiała się.
– Zdaje się, że to Eloise wspominała mi, że macie też całą armię kuzynów i kuzynek, i…
– Dosyć – zażądał, ale też się śmiał.
Penelope spojrzała na ich złączone dłonie i powiedziała:
– Wielu ludzi będzie chciało poczytać o twoich podróżach. Może z początku tylko dlatego, że jesteś w Londynie znaną postacią, ale nie potrwa długo, zanim wszyscy zrozumieją, że jesteś naprawdę dobrym pisarzem. A wtedy zażądają więcej.
– Nie chcę stać się sławny tylko z powodu nazwiska – odrzekł.
Puściła jego dłoń i podparła się pod boki.
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Właśnie ci mówiłam, że…
– O czym rozmawiacie? – spytała Eloise z zaciekawioną miną.
– Nic takiego – mruknęli oboje niemal jednocześnie.
Panna Bridgerton prychnęła.
– Nie obrażajcie mnie. To nie może być nic. Penelope wygląda, jakby za chwilę miała zacząć ziać ogniem.
– Twój brat jest po prostu uparty – odparła Penelope.
– Cóż, to akurat nic nowego – zaśmiała się Eloise.
– Czekaj! – krzyknął Colin.
– Ale z czym on jest tak strasznie uparty? – indagowała Eloise.
– To prywatne sprawy – zgrzytnął zębami Colin.
– Przez co stają się jeszcze ciekawsze – mruknęła jego siostra i wyczekująco spojrzała na przyjaciółkę.
– Przykro mi – odparła Penelope. – Naprawdę nie mogę powiedzieć.
– Nie wierzę! – wykrzyknęła Eloise. – Mnie też nie powiesz?
– Nie – odrzekła zapytana, czując dziwną satysfakcję z tego powodu. – Nie mam zamiaru.
– Nie wierzę – jęknęła Eloise, spoglądając błagalnie na brata. – Po prostu nie wierzę.
Usta drgnęły mu w leciutkim uśmiechu.
– Lepiej uwierz.
– Macie przede mną tajemnice.
Jej brat uniósł brew.
– A myślałaś, że mówię ci wszystko?
– Oczywiście, że nie – skrzywiła się. – Lecz myślałam, że Penelope tak…
– Ale to nie moja tajemnica – wtrąciła Penelope. – Tylko Colina.
– Zdaje się, że ta planeta zmieniła oś obrotu – burknęła Eloise. – A może Anglia wpadła na Francję. Wiem tylko, że to nie ten sam świat, w którym obudziłam się dzisiaj rano.
Penelope nie mogła już wytrzymać. Zachichotała.
– I jeszcze śmiejesz się ze mnie – pożaliła się Eloise.
– Nie, nieprawda – ze śmiechem wykrztusiła jej przyjaciółka. – Nie z ciebie.
– Wiesz, co by ci się przydało? – zapytał Colin.
– Mnie? – upewniła się Eloise.
Skinął głową.
– Mąż.
– Jesteś taki sam jak mama!
– Mogę być znacznie gorszy, jeśli się postaram.
– O, co do tego nie mam wątpliwości – odparowała.
– Przestańcie, przestańcie! – wykrzyknęła Penelope, śmiejąc się serdecznie.
Spojrzeli na nią oboje z takimi minami, jakby chcieli zapytać "I co teraz?"
– Cieszę się bardzo, że dzisiaj tu przyszłam – wyrwało jej się. Nie miała zamiaru tego mówić. – Nie pamiętam, abym kiedyś tak miło spędziła tu wieczór. Naprawdę.
W kilka godzin później, kiedy Colin leżał już w łóżku i wpatrywał się w sufit sypialni swego nowego mieszkania w Bloomsbury, uświadomił sobie, że czuje się dokładnie tak samo.
8
Colin Bridgerton i Penelope Featherington widziani byli, jak oddawali się rozmowie na wieczorku muzycznym u Smythe-Smithów, choć prawdopodobnie nikt nie wie, o czym dyskutowali Autorka przypuszcza, że konwersacja ta toczyła się wokół jej tożsamości, ponieważ wydaje się, iż wszyscy przed, po i w trakcie występu (co było skromnym zdaniem Autorki raczej nieuprzejme) rozmawiali wyłącznie na ten temat
Z innych wieści – skrzypce Honorii Smythe-Smith uległy uszkodzeniu, kiedy lady Danbury niechcący zrzuciła je ze stołu, wymachując laską.
Hrabina oświadczyła, iż odkupi instrument, ale potem stwierdziła, że skoro kupuje wyłącznie to, co najlepsze, Honoria otrzyma skrzypce Ruggieriego, importowane wprost z Cremony w Italii.
Autorka dorozumiewa się, iż biorąc pod uwagę czas produkcji i dostarczenia skrzypiec oraz długą listę oczekujących, minie sześć miesięcy, zanim skrzypce Ruggieriego dotrą do naszego wybrzeża.
Kroniki Towarzyskie Lady Whistledown, 16 kwietnia 1824.
W życiu kobiety są takie chwile, kiedy jej serce zamiera w piersi, świat wydaje się nagle niezwyczajnie różowy i doskonały, a dźwięk dzwonka u drzwi rozbrzmiewa niczym symfonia.
Penelope Featherington doznała takich uczuć w dwa dni po wieczorku u Smythe-Smithów.
Wystarczyło stukanie do drzwi sypialni i głos kamerdynera.
– Przyszedł do panienki pan Colin Bridgerton.
Na te słowa spadla z łóżka.
Briarly, który był w rodzinie Featheringtonów kamerdynerem wystarczająco długo, aby nawet nie mrugnąć na niezręczność Penelope, wymamrotał:
– Czy mam powiedzieć, że panienki nie ma w domu?
– Nie! – Penelope prawie wrzasnęła, zbierając się z podłogi. – To znaczy, nie – dodała już spokojniej. – Ale potrzebuję kilku minut, żeby się przygotować. – Spojrzała w lustro i skrzywiła się na widok swojego odbicia. – Piętnaście.
– Jak panienka sobie życzy.
– Och, i koniecznie przygotuj tacę z jedzeniem. Pan Bridgerton z pewnością będzie głodny. On zawsze jest głodny.
Kamerdyner znów skinął głową.
Penelope stała nieruchomo, dopóki Briarly nie znikł za drzwiami, po czym zaczęła przeskakiwać z nogi na nogę, wydając dziwne, piskliwe dźwięki, jakie nigdy jeszcze do tej pory – tak jej się przynajmniej zdawało – nie wyszły z jej ust.
Ale też nie mogła sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni zjawił się u niej z wizytą jakiś dżentelmen, a zwłaszcza taki, w którym beznadziejnie kochała się przez prawie pół życia.
– Uspokój się – rozkazała sobie, rozpościerając palce i wyciągając je przed siebie, jakby próbowała uspokoić niewielki, ale nieposłuszny tłum. – Musisz być spokojna. Spokojna – powtarzała, jakby to mogło odnieść jakiś skutek. – Spokojna.
Lecz jej serce tańczyło.
Odetchnęła głęboko kilka razy, podeszła do toaletki i wzięła szczotkę do włosów. Uczesanie włosów powinno zająć jej klika minut; z pewnością Colin nie ucieknie, nawet jeśli każe mu czekać przez jakiś czas. Powinien się spodziewać, że przygotowanie się do wizyty może chwilę potrwać, nieprawdaż?
Mimo to upięła włosy w rekordowym tempie i w chwili gdy stanęła w drzwiach salonu, od wyjścia kamerdynera upłynęło zaledwie pięć minut.
– Szybko się uwinęłaś – zauważył jej gość z uśmiechem. Stał przy oknie i wyglądał na Mount Street.
– Doprawdy? – Miała nadzieję, że rumieniec nie zdradzi fali gorąca, jaka ją ogarnęła. Kobieta powinna kazać czekać dżentelmenowi, choć niezbyt długo. Trudno jednak było zachowywać ten niemądry obyczaj przy Colinie. On i tak nigdy nie zainteresuje się nią jako kobietą, poza tym są przyjaciółmi.
Przyjaciółmi. Cóż za dziwny pomysł, a jednak to prawda. Zawsze byli bliskimi znajomymi, lecz od powrotu Colina z Cypru stali się prawdziwymi przyjaciółmi.
I to było magiczne.
Nawet gdyby nigdy jej nie pokochał – a istniała szansa, że nie pokocha – ich relacje i tak zmieniły się na lepsze.
– Czemu zawdzięczam tę przyjemność? – zapytała, zajmując miejsce na lekko wypłowiałej, adamaszkowej sofie matki.
Bridgerton usiadł naprzeciwko niej na dość niewygodnym krześle z wysokim oparciem. Pochylił się w przód, opierając dłonie na kolanach. Wydawał się przy tym nieco roztargniony, a zarazem spięty. Penelope natychmiast zorientowała się, że coś jest nie w porządku. Żaden dżentelmen nie przyjmował takiej pozycji w trakcie towarzyskiej wizyty.
– To poważna sprawa – rzekł z ponurą miną.
Omal nie zerwała się z miejsca.
– Co się stało? Czy ktoś zachorował?
– Nie, nic z tych rzeczy. – Odetchnął głęboko, przeczesał dłonią i tak rozczochrane włosy. – Chodzi o Eloise.
– Co z nią?
– Nie wiem, jak to powiedzieć. Nie… masz coś do jedzenia?
Penelope miała ochotę skręcić mu kark.
– Na litość boską!
– Wybacz – wymamrotał. – Od rana nic nie jadłem.
– Od razu poprosiłam Briarly’go, żeby przyszykował tacę – uspokoiła go. – A teraz, czy możesz mi powiedzieć, co się dzieje, czy zamierzasz czekać, aż umrę z niecierpliwości?
– Myślę, że ona jest lady Whistledown – wypalił.
Penelope otwarła usta ze zdumienia. Nie wiedziała, czego miała się spodziewać, ale z pewnością nie tego.
– Penelope, słyszałaś?
– Eloise? – zapytała, choć dokładnie wiedziała, o czym mowa. Skinął głową. – To niemożliwe.
Colin wstał i zaczął krążyć po pokoju, najwyraźniej zbyt zdenerwowany, żeby usiedzieć w miejscu.
– Dlaczego nie?
– Bo… bo… – No właśnie: dlaczego? – Bo nie mogłaby tego robić przez dziesięć lat bez mojej wiedzy.
Wyraz niepokoju na twarzy Bridgertona momentalnie ustąpił miejsca wzgardzie.
– Wątpię, abyś wiedziała o wszystkim, co robi Eloise.
– Oczywiście, że nie wiem – odparła, obrzucając go spojrzeniem pełnym irytacji. – Mogę cię jednak zapewnić, że nie ma możliwości, aby Eloise utrzymała przede mną taki sekret przez tyle lat. Po prostu nie byłaby w stanie tego ukryć.
– Ona jest najbardziej wścibską osobą, jaką znam.
– No cóż, to akurat prawda – zgodziła się Penelope. – Naturalnie, jeśli nie liczyć mojej matki. Ale to nie wystarczy, aby ją oskarżać.
Colin zatrzymał się w pół kroku i wsparł dłonie na biodrach.
– Zawsze wszystko zapisuje.
– Dlaczego tak sądzisz?
Podniósł dłoń, energicznie pocierając kciuk o końce palców.
– Plamy z atramentu. Nieustannie.
– Wielu ludzi używa atramentu i pióra – zauważyła Penelope i wskazała na niego. – Sam piszesz dzienniki i jestem pewna, że nosisz na palcach sporo atramentu.
"Miłosne podchody" отзывы
Отзывы читателей о книге "Miłosne podchody". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Miłosne podchody" друзьям в соцсетях.