– Powiedziała tylko szczerą prawdę – odparła, krzyżując ramiona na piersi. – Odkąd jednak matka pozwoliła mi samej wybierać stroje, stała się znacznie łaskawsza.
Colin jęknął.
– Chyba od pewnego momentu zaczęliśmy mówić o dwóch różnych sprawach. Powiedz mi, że nie zamierzaliśmy rozmawiać o twojej garderobie.
Penelope zmrużyła oczy.
– Zdaje się, że rozmawialiśmy o twoim niezadowoleniu z życia najpopularniejszego człowieka w Londynie.
Podniosła głos przy ostatnich czterech słowach i Colin zdał sobie sprawę, że właśnie został skarcony. Ogarnęła go irytacja.
– Nie wiem, dlaczego sądziłem, że zrozumiesz – wycedził, nienawidząc się za histeryczny ton.
– Przykro mi – odparła. – Trudno mi jednak siedzieć i słuchać, jak się skarżysz, że twoje życie jest niczym.
– Nie powiedziałem tego.
– Z całą pewnością tak.
– Powiedziałem, że nic nie mam – przypomniał i omal się nie skrzywił, tak głupio to zabrzmiało.
– Masz więcej niż wszyscy inni, których znam – odparła Penelope, dźgając go palcem w ramię. – Ale jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy, to chyba masz rację – twoje życie jest niczym.
– Trudno to wyjaśnić – wymamrotał buntowniczo.
– Jeśli poszukujesz w życiu nowego celu – rzekła – to, na litość boską, po prostu wymyśl sobie coś i zacznij to realizować. Świat jest jak ostryga, Colinie. Jesteś młody, bogaty, jesteś mężczyzną – w jej głosie zabrzmiała nagłe gorycz. – Możesz robić, co zechcesz.
Skrzywił się, co jej nie zdziwiło. Kiedy ludziom wydaje się, że mają problem, łatwe i oczywiste rozwiązanie jest ostatnią rzeczą, jakiej pragną.
– To nie takie proste – odrzekł.
– To właśnie jest takie proste. – Wpatrywała się w niego przez długą, bardzo długą chwilę, może po raz pierwszy w życiu zastanawiając się, kim on naprawdę jest.
Wydawało jej się, że wie o nim wszystko, a okazało się, że nie wiedziała, że pisze pamiętnik.
Nie wiedziała, że potrafi się złościć.
Nie wiedziała, że nie jest zadowolony ze swego życia.
I z pewnością nie przypuszczała, że jest dość zbuntowany i rozpieszczony, żeby czuć niezadowolenie, kiedy nie powinien. Jakie miał prawo czuć się nieszczęśliwy w życiu? Jak śmiał się skarżyć, zwłaszcza jej?
Wstała, wygładzając suknię niezgrabnym gestem.
– Następnym razem, kiedy zechcesz się skarżyć na trudy i mozoły bycia przedmiotem nieustannej adoracji, popróbuj przez jeden dzień pobyć zaszufladkowaną na wieki starą panną. Zobacz, jak to smakuje, a potem daj mi znać, kiedy będziesz znowu chciał się poskarżyć. – To rzekłszy, okręciła się na pięcie i opuściła salon.
Colin siedział na sofie, gapiąc się w ślad za nią z taką miną, jakby była jakąś dziwaczną istotą z trzema głowami, dwunastoma palcami i ogonem.
Schodząc ze schodów na Burton Street, Penelope pomyślała, że było to najbardziej spektakularne wyjście jej życia.
Szkoda, że w ten sposób opuszczała akurat tego człowieka, w którego towarzystwie zawsze chciała pozostać.
Colin czuł się fatalnie przez cały dzień.
Zraniona dłoń bolała jak wszyscy diabli, pomimo brandy, którą hojnie zalał najpierw skórę, a potem usta. Agent nieruchomości, który prowadził dla niego wynajem uroczego domku z tarasem w Bloomsbury, poinformował go, że poprzedni właściciel ma pewne problemy i nie będzie mógł się zgodnie z planem wyprowadzić dzisiaj.
Na dodatek podejrzewał, że wyrządził nienaprawialną szkodę przyjaźni, jaka łączyła go z Penelope.
To najbardziej psuło mu nastrój, ponieważ (A) raczej cenił sobie przyjaźń z Penelope, (B) nie wiedział do tej pory, jak bardzo cenił sobie przyjaźń z Penelope, co (C) sprawiło, że wpadł w lekką panikę.
Penelope była stałą w jego życiu. Przyjaciółka jego siostry – ta, która zawsze kręciła się po obrzeżach przyjęcia, w pobliżu, ale nie brała w nim naprawdę udziału.
Teraz jednak świat zachwiał się w posadach. Był w Anglii dopiero od dwóch tygodni, a Penelope już się zmieniła. A może to on się zmienił. A może to nie ona się zmieniła, lecz zmienił się jego sposób widzenia jej.
Była ważna. Nie wiedział, jak inaczej to ująć.
Lecz po dziesięciu latach jej… obecności, to dziwne, jak nagle nabrała znaczenia.
Nie podobał mu się sposób, w jaki rozstali się dzisiaj po południu. Nigdy do tej pory nie czuł się niezręcznie z Penelope… Chociaż nie, to nieprawda. Kiedy to było? Sześć lat temu? Siedem? Matka zanudzała go, żeby się ożenił, co zresztą nie było niczym nowym, lecz po raz pierwszy zaproponowała mu Penelope Featherington. Akurat wtedy nie miał nastroju, żeby zbyć swatanie w zwykły sposób, to znaczy żartem. A matka po prostu straciła nad sobą kontrolę. Mówiła o Penelope dzień i noc, aż Colin uciekł. Nic drastycznego – krótka wycieczka do Walii. Czego właściwie się po nim spodziewała?
Kiedy powrócił, matka naturalnie natychmiast chciała się z nim rozmówić. Jak się później okazało, tym razem chodziło o jego siostrę, Daphne, która znów spodziewała się potomstwa, co należało ogłosić na forum rodzinnym. Skąd jednak miał o tym wiedzieć? Nie cieszył się zatem na wizytę, oczekując niekończących się aluzji do żeniaczki. A potem wpadł na braci, którzy zaczęli go nagabywać, tak jak to tylko bracia potrafią… i ani się obejrzał, jak donośnym głosem oznajmił wszem wobec, że nie zamierza poślubić Penelope Featherington!
Niestety, jakimś fatalnym zrządzeniem losu Penelope stała w drzwiach, z dłonią przy ustach, z bólem i zakłopotaniem w oczach, miotana zapewne wszelkimi innymi uczuciami, których w swym zawstydzeniu nie ośmielił się nazwać.
Był to jeden z najbardziej nieprzyjemnych momentów jego życia. Starał się nawet o nim nie pamiętać. Nie miał złudzeń, że kiedykolwiek podobał się Penelope – przynajmniej nie bardziej niż innym paniom – ale wprawił ją w zakłopotanie. Jak mógł ją wyróżnić w taki sposób?!
Niewybaczalne.
Oczywiście, przeprosił, a ona przyjęła przeprosiny, ale nigdy sobie tego nie darował.
A teraz obraził ją znowu. Nie tak bezpośrednio, ale powinien był chwilkę dłużej pomyśleć, zanim zaczął się uskarżać na swoje życie.
Do licha, wygłupił się. Na co miał się właściwie uskarżać?
Na nic.
A jednak odczuwał dręczącą pustkę, a właściwie tęsknotę za czymś, czego nie umiał nazwać. Zazdrościł nawet swoim braciom, że znaleźli pasje i pozostawią po sobie spuściznę. Jedynym śladem, jaki po nim pozostanie, będą komentarze lady Whistledown.
Cóż za ironia!
Wszystko jednak jest względne. W porównaniu z Penelope doprawdy nie miał się na co uskarżać.
A to oznaczało, że powinien był zachować swoje myśli dla siebie. Nie lubił myśleć o niej jako o zaszufladkowanej starej pannie, lecz chyba tym w istocie była. W brytyjskim społeczeństwie pozycja nie do pozazdroszczenia. I sytuacja, w której wiele osób skarżyłoby się i to gorzko.
Penelope przyjmowała wszystko ze stoickim spokojem – nie była może zadowolona ze swego losu, lecz z pewnością go akceptowała.
A kto wie? Może i Penelope miała swoje marzenia i sny o życiu innym aniżeli to, które wiodła z matką i siostrami w ich małym domku na Mount Street. Może miała własne cele i plany, ale zachowywała je dla siebie, głęboko skrywając.
Może była kimś więcej, niż się na pozór zdawało.
Może, pomyślał z westchnieniem, zasługiwała na przeprosiny.
Nie był całkiem pewien, za co miałby przepraszać, nie wiedział, co właściwie sprawiało, że tak się czuł.
Sytuacja jednak wymagała jakiegoś działania. Au, do licha! A dzisiaj wieczorem musi jeszcze być obecny na wieczorku muzycznym u Smythe-Smithów. Było to bolesne, denerwujące, ale coroczne wydarzenie towarzyskie – a kiedy już wydawało się, że wszystkie córki Smythe-Smithów wyrosły, zawsze znalazła się jakaś kuzynka czy inna krewna, która zajmowała ich miejsce. Jedna głuchsza od drugiej.
Penelope na pewno będzie na tym wieczorku, a zatem i Colin musi tam być.
7
Na środowym wieczorku muzycznym u Smythe-Smithów Colin Bridgerton otoczony był młodymi damami, rozczulającymi się nad jego zranioną dłonią.
Autorka nie wie, w jaki sposób rana ta została odniesiona – w istocie pan Bridgerton był bardzo oszczędny w słowach, jeśli chodzi o udzielanie wyjaśnień. Nasz drogi młodzieniec wydawał się raczej zirytowany okazywanym zainteresowaniem. W istocie Autorka słyszała nawet, jak zwierzał się swemu bratu Anthony'emu, że żałuje, iż nie zostawił tego (słowo nie do powtórzenia) bandaża w domu.
Kroniki Towarzyskie Lady Whistledown, 16 kwietnia 1824.
Dlaczego, dlaczego, dlaczego skazuje się na takie męczarnie?
Każdego roku posłaniec przynosił zaproszenie i każdego roku Penelope obiecywała sobie, że Bóg jej świadkiem, ale nigdy więcej nie pojawi się na żadnym z wieczorków muzycznych u Smythe-Smithów.
Mijał rok, a ona znów zasiadała w pokoju muzycznym Smythe-Smithów, desperacko walcząc z grymasami wykrzywiającymi jej twarz, kiedy kolejne pokolenie gospodarzy bez litości szlachtowało muzykę pana Mozarta.
Bolesne. Potwornie, straszliwie, niewyobrażalnie bolesne. Nie ma słów, aby to opisać.
W dodatku jakimś cudem zawsze lądowała w jednym z pierwszych rzędów, a to było już nie do zniesienia. I to nie tylko dla uszu. Do grona wykonawczyń dołączały kolejne córy rodu i co jakiś czas pojawiała się taka, która zdawała się rozumieć, że bierze udział w zbiorowej zbrodni przeciwko wszelkim prawom estetyki. O ile inne panny atakowały skrzypce i fortepiany z wyraźnym zacięciem, ta jedna zawsze miała na twarzy wyraz bezgranicznego cierpienia – wyraz, jaki Penelope doskonale znała.
Była to mina osoby pragnącej znaleźć się wszędzie, byle nie tutaj. Można starać się ją ukryć, ale zawsze zdradzało ją zaciśnięcie ust. I naturalnie oczy, które błądziły albo po podłodze, albo po suficie.
Bóg jeden wie, ile razy Penelope musiała walczyć z podobnymi objawami znudzenia u siebie.
"Miłosne podchody" отзывы
Отзывы читателей о книге "Miłosne podchody". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Miłosne podchody" друзьям в соцсетях.