Prawdopodobnie.
Ogarnęła ją melancholia, ponieważ w chwili gdy się do tego przyznała, zrozumiała, iż całkowicie pogrzebała swoje nadzieje na poślubienie Colina. A to oznaczało, że wcale nie jest w zgodzie ze swoimi zasadami, jak jej się to wydawało. Oznaczało to, że jest gotowa zgodzić się na nie całkiem doskonałego męża, aby mieć własny dom i rodzinę.
Setki kobiet co roku podejmowało taką samą decyzję, lecz nie sądziła, że i ona jest do tego zdolna.
– Spoważniałaś nagle – zauważył Colin.
Drgnęła, wyrwana z zadumy.
– Ja? Nie, nic podobnego. Zamyśliłam się tylko.
Colin przyjął jej wyjaśnienie i sięgnął po kolejne ciastko.
– Nie ma nic konkretniejszego? – zapytał, marszcząc nos.
– Gdybym wiedziała, że przyjdziesz – oschle odparła lady Violet – podałabym dwa razy więcej jedzenia.
Jej syn wstał i podszedł do sznura od dzwonka.
– Każę przynieść więcej – rzekł i zadzwonił, po czym wrócił na miejsce. – Słyszałyście teorię Penelope na temat lady Whistledown?
– Nie – odparła wicehrabina.
– W istocie to bardzo sprytne – rzekł, przerywając na chwilę, aby poprosić służącą o kanapki. – Ona uważa, że to sama lady Danbury.
– Ooo! – Hyacinth nie kryła zaskoczenia. – Faktycznie bardzo sprytne.
Panna Featherington podziękowała skinieniem głowy.
– To rzeczywiście coś, do czego lady Danbury byłaby zdolna – kontynuowała Hyacinth.
– Mówisz o gazetce czy o wyzwaniu? – zapytała Kate, w ostatniej chwili chwytając koniec szarfy córeczki, zanim ta uciekła poza zasięg jej rąk.
– Jedno i drugie – odparła Hyacinth.
– I Penelope powiedziała jej to – wtrąciła Eloise. – Prościutko w twarz.
Hyacinth aż otwarła usta. Jej ocena Penelope wyraźnie wzrosła o kilka punktów.
– Żałuję, że tego nie widziałam! – zawołała lady Bridgerton z szerokim, pełnym dumy uśmiechem. – Dziwne, że nie wspomniano o tym w dzisiejszych "Kronikach".
– Nie sądzę, aby Lady Whistledown chciała komentować teorie dotyczące jej tożsamości – odparła Penelope.
– Czemu nie? – zdziwiła się Hyacinth. – Przecież to doskonała okazja, żeby wypuścić kilka nowych fałszywych tropów. Na przykład – dramatycznym gestem wyciągnęła dłoń w kierunku siostry – ja myślę, że to Eloise.
– Ale to nie Eloise! – wykrzyknęła lady Bridgerton.
– To nie ja – zaśmiała się Eloise.
– Ale przecież powiedziałam, że ja tyko myślę, że to ty – wykrzyknęła jej siostra wojowniczo. – I powiedziałam to publicznie!
– Czego oczywiście nigdy nie uczynisz – surowo zapowiedziała jej matka.
– Czego oczywiście nigdy nie uczynię – przedrzeźniała ją Hyacinth. – Ale dla czysto akademickich celów przyjmijmy, że jednak to zrobię. Powiem, że to Eloise jest lady Whistledown. Chociaż nie jest – dodała szybko, zanim matka zdążyła znów zaprotestować.
Lady Bridgerton podniosła ręce w geście kapitulacji.
– Czy istnieje lepszy sposób oszukania mas – ciągnęła Hyacinth – niż wyśmiać mnie w swojej gazetce?
– Oczywiście, gdyby lady Whistledown istotnie była Eloise… – zgodziła się Peneiope.
– Ale nie jest! – wtrąciła lady Bridgerton.
Panna Featherington nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
– Ale gdyby była…
– Wiecie co? – rzuciła Eloise. – W sumie teraz chciałabym nią być.
– Jakżebyś z nas sobie zakpiła! – ciągnęła Peneiope. – Oczywiście, w środę nie mogłabyś wyśmiewać się z Hyacinth, ponieważ wtedy wszyscy wiedzielibyśmy, że to ty.
– Chyba że ty – zaśmiała się Kate, spoglądając na Penelope. – To dopiero byłaby przewrotna sztuczka.
– Poczekajcie, czy ja dobrze zrozumiałam? – zawołała Eloise ze śmiechem. – Peneiope jest lady Whistledown i w środę wydrwi teorię Hyacinth, że to ja jestem lady Whistledown, tylko po to, żebyście pomyśleli, że ja naprawdę jestem lady Whistledown, ponieważ Hyacinth doszła do wniosku, że to będzie sprytne posunięcie.
– Całkiem się zgubiłem – rzekł Colin, nie zwracając się do nikogo konkretnego.
– Chyba że to Colin jest lady Whistledown… – mruknęła Hyacinth z diabelskim błyskiem w oku.
– Przestań! – zawołała lady Bridgerton. – Proszę.
Hyacinth i tak nie mogłaby powiedzieć nic więcej, bo wszyscy parsknęli głośnym śmiechem.
– Możliwości są nieskończone – zauważyła Hyacinth, ocierając łzy z oczu.
– Może powinniśmy po prostu popatrzyć w lewo – zaproponował Colin, siadając przy stole. – Kto wie, może to właśnie jest nasza osławiona lady Whistledown.
Wszyscy spojrzeli w lewo, z wyjątkiem Eloise, która spoglądała w prawo… wprost na brata.
– Czyżbyś próbował mi coś zasugerować, siadając po mojej prawej stronie? – zapytała z rozbawieniem.
– Nic a nic – mruknął, sięgając w kierunku patery. Jego ręka zawisła w powietrzu, gdy stwierdził, że patera jest pusta.
Ale nie spojrzał Eloise wprost w oczy.
Jeśli nawet ktokolwiek oprócz Peneiope zauważył ten unik, nikt nie zdążył go skomentować, ponieważ właśnie w tym momencie pojawiły się sandwicze, co całkowicie wyłączyło Colina z wszelkiej konwersacji.
5
Autorka dowiedziała się, że z początkiem tygodnia lady Blackwood skręciła kostkę, goniąc dostawcę Niniejszej Skromnej Gazetki.
Tysiąc funtów to rzeczywiście sporo pieniędzy, ale lady Blackwood raczej ich nie potrzebuje, a poza tym sytuacja staje się absurdalna. Zapewne londyńczycy mają ciekawsze rzeczy do roboty, aniżeli gonić biednych, przerażonych gazeciarzy w bezowocnych wysiłkach odkrycia tożsamości Autorki.
A może nie.
Autorka opisywała życie towarzystwa londyńskiego przez całe dziesięciolecie i istotnie nie znalazła dowodów na to, że mają co robić ze swoim wolnym czasem.
Kroniki Towarzyskie Lady Whistledown, 12 kwietnia 1824.
W dwa dni później Penelope znów przemierzała Berkeley Sąuare, zdążając pod Numer Piąty. Tym razem jednak było wczesne przedpołudnie, świeciło słońce i nie spotkała po drodze Colina.
Nie była pewna, czy to dobrze, czy źle.
W zeszłym tygodniu zaplanowały z Eloise, że wybiorą się na zakupy. Miały spotkać się u Bridgertonów, żeby jechać razem, już bez towarzystwa pokojówek. Dzień był cudowny, bardziej czerwcowy niż kwietniowy, i Penelope bardzo się cieszyła na krótki spacer po Oxford Street.
Kiedy jednak dotarła do Numeru Piątego, powitała ją zdumiona mina kamerdynera.
– Panna Featherington – rzekł, mrugając kilka razy z rzędu, zanim zdołał wykrztusić całe zdanie: – Obawiam się, że panienka Eloise jest nieobecna.
Penelope otworzyła usta ze zdziwienia.
– Dokąd poszła? Przecież byłyśmy umówione.
Wickham pokręcił głową.
– Nie wiem. Ale wyjechała z matką i panną Hyacinth dwie godziny temu.
– Rozumiem. – Penelope zmarszczyła brwi, usiłując zdecydować, co robić. – Czy mogę poczekać? Może po prostu coś je zatrzymało? To niepodobne do Eloise, żeby zapomnieć o umówionym spotkaniu.
Służący skinął uprzejmie i wprowadził Penelope po schodach do niewielkiego salonu, obiecując przynieść tacę z napojami i podając ostatnie wydanie Whistledown dla umilenia czasu oczekiwania.
Penelope oczywiście już gazetkę czytała, dostarczano ją bardzo wcześnie rano, a ona nabrała zwyczaju przeglądać ją przy śniadaniu. Dla zabicia czasu podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Tam jednak również nie zobaczyła nic nowego – te same budynki, które widziała już tysiąc razy, nawet ci sami ludzie przemierzający ulicę.
Kiedy tak zastanawiała się nad jednostajnością swego życia, nagle dostrzegła otwartą książkę na stole. Nawet z daleka poznała, że nie jest to drukowana książka, jej stronice bowiem wypełniały wersy zapisane ręcznie.
Zaintrygowana podeszła do stołu i nie dotykając stronic, przebiegła je wzrokiem. Wyglądało na to, że był to dziennik, pośrodku prawej stronicy umieszczono bowiem datę, a kilka wierszy poniżej widniał tekst.
22 lutego 1824
Góry Trodos, Cypr
Penelope podniosła dłoń do ust. To pisał Colin! Mówił jej przecież, że zamiast do Grecji pojechał na Cypr. Nie miała jednak pojęcia, że prowadził dziennik.
Podniosła stopę, aby odejść, ale jej ciało nie chciało słuchać. Pomyślała sobie, że nie powinna tego czytać. To prywatne zapiski. Powinna odejść.
– Odejść – mruknęła, spoglądając w dół, na swe niesforne stopy. – Odejść.
Stopy ani drgnęły.
Może jednak nie ma w tym nic złego. W końcu, czy istotnie naruszy prywatność Bridgertona, jeśli przeczyta tylko te strony, które są widoczne, nie odwracając kartek? Pozostawił przecież dziennik otwarty, cały świat mógł go sobie obejrzeć.
Colin miał jednak wszelkie powody, aby sądzić, że nikt nie zajrzy do jego dziennika, nawet jeśli pozostawi go na kilka chwil. Prawdopodobnie wiedział, że matka i siostry wyjechały na pół dnia. Większość gości przyjmowano w dużym salonie na parterze, o ile Penelope wiedziała, tylko ona i Felicity były wprowadzane tutaj. A skoro Colin się jej nie spodziewał (a właściwie w ogóle o niej nie myślał), nie przyszło mu do głowy, że nie powinien pozostawiać zeszytu na stole.
Z drugiej strony nie zamknął go.
Nie zamknął, do licha! Gdyby ten dziennik skrywał jakieś ważne tajemnice, Colin chowałby go z większą troską, wychodząc z domu. W końcu nie był głupcem.
Penelope pochyliła się w przód.
O, do licha! Z tej odległości nie mogła odczytać słów. Nagłówek był czytelny, ponieważ wokół niego było pusto, właściwy tekst natomiast był zbyt mocno zbity. Uznała, że nie będzie czuła się tak winna, jeśli nie podejdzie już ani kroku bliżej. Oczywiście to, że przebyła już cały pokój, aby znaleźć się w miejscu, w którym teraz stała, nie miało żadnego znaczenia.
Postukała się palcem w policzek. No tak, co racja, to racja. Już dość dawno przeszła przez pokój, co oznaczało, że największy grzech już popełniła. Jeszcze jeden mały kroczek w porównaniu z całą szerokością salonu to nic, zupełnie nic.
"Miłosne podchody" отзывы
Отзывы читателей о книге "Miłosne podchody". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Miłosne podchody" друзьям в соцсетях.