Patrzył prosto w oczy Edwinie, która nie odwracała wzroku. Tyle pytań chciałby jej zadać, tyle o sobie opowiedzieć!…

– Nie wiem – westchnęła, ale nie wydawała się zmartwiona. – Zrobię to, czego będą ode mnie oczekiwali: pojadę z nimi albo zostanę w domu, albo… sama nie wiem.

W ogóle się tym nie przejmowała. Przez jedenaście lat wszystko obracało się wokół rodzeństwa, nie wyobrażała sobie zatem, że mogłoby być inaczej. Poza tym kochała ich.

Horowitz chciał spytać o coś zupełnie innego, lecz nie wiedział, jak zacząć. Nosił się z tym zamiarem już od dłuższego czasu, tyle że dotychczas nie starczało mu odwagi. Po raz pierwszy od bardzo dawna wyglądał na zakłopotanego.

Przystanęli na chwilę i znów popatrzył na nią. Zwrócona ku niemu twarz Edwiny błyszczała w poświacie księżyca, jej niebieskie oczy nabrały granatowego odcienia, a biała cera ostro kontrastowała z ciemnymi włosami.

– Co będzie z tobą, dziewczyno? Kiedy zaczniesz żyć?… Twoi bracia i siostry mają swoje życie. Zaczynają wyfruwać z gniazda, a ty jakbyś tego nie zauważała. Wiesz, kiedy sobie uświadomiłem, że Helen odeszła? W dniu jej ślubu. Stałem tu, pośrodku ogrodu, i oddawałem ją George'owi. Zbudowałem dla niej imperium, a ona odeszła… A wiesz, co jeszcze zrozumiałem tego dnia, gdy ty krzątałaś się koło Helen, poprawiałaś jej welon… ten sam, który powinnaś była włożyć, gdyby twój narzeczony nie utonął… Otóż odkryłem, że zbudowałem imperium także dla siebie, tylko że nie mam go z kim dzielić. Przez tyle lat pracowałem, przez tyle lat kochałem Helen, a przedtem jej matkę… i nagle zostałem sam. Pewnie, że przyjdą na świat wnuki, Helen będzie w pobliżu, ale to nie to samo. Nie mam nikogo, kto by trzymał mnie za rękę, kto by żył tylko dla mnie i o mnie się troszczył… Nie mam nikogo, na kim by mi zależało, tylko jedyną córkę. Tamtego dnia obserwowałem cię-powiedział, delikatnie ujmując jej rękę w swoje o wiele większe dłonie, przysuwając twarz blisko jej twarzy.

Edwina wyraźnie ujrzała to, co spodobało się jej w nim od samego początku: łagodność, siłę, serdeczność i mądrość. Był taki jak niegdyś jej ojciec. Był człowiekiem, z którym można się pośmiać i porozmawiać, którego kocha się bez zastrzeżeń. Był naturalny i szczery i przez chwilę wydawało się jej, że go kocha. Kiedy walczyła z tą myślą, uśmiechnął się do niej.

– Wiesz, czego pragnę? Żyć dla ciebie, trzymać twoją dłoń, tulić cię, gdy płaczesz, i śmiać się z tobą, kiedy się radujesz, Edwino. I chcę, żebyś zawsze była przy mnie. Mamy do tego prawo, ja i ty – uśmiechnął się ze smutkiem. – Właśnie tego zabrakło w naszym życiu.

Milczała długo nie wiedząc, co ma powiedzieć. Nie był Patrickiem ani Charlesem i nie był młody. Jednakże ona też nie należała do najmłodszych, a wiedziała, że w pewnym sensie go kocha. Samuel Horowitz był mężczyzną, za którym tęskniła od lat i którego nie spotkała. Mężczyzną, z którym mogła spędzić resztę życia.

Naraz pojęła, że z tym człowiekiem może być na dobre i na złe, w szczęściu i nieszczęściu, dopóki… jak jej matka. Kate Winfield umarła razem z Bertem, bo kochała go ponad wszystko, bardziej niż dzieci… Tak Edwina zawsze kochała rodzeństwo. Może ona i Sam też podobnie się pokochają i pokochają dzieci, które Bóg im ześle?…

Edwina poczuła, że czeka ją miłość przypominająca tę, którą darzyli się jej rodzice. Miłość, którą trzeba budować, pielęgnować, dbać o nią. Miłość, dla której można żyć i umierać. Łączyć ich będzie cicha, spokojna więź, ale Edwina czuła, że zbudują swe szczęście na solidnych podstawach, na których można oprzeć całe życie.

– Nie wiem, co powiedzieć… – uśmiechnęła się niemal wstydliwie. Nigdy nie myślała o nim jako kandydacie na męża. Zawsze był dla niej tylko ojcem Heleny… Naraz przypomniała sobie, że zwróciła się do niego o pomoc, gdy Alexis zniknęła, on zaś natychmiast przybył na wezwanie. Zawsze wiedziała, że w potrzebie może na niego liczyć. Był przede wszystkim przyjacielem, z czego ogromnie się cieszyła. Prawdę mówiąc, wszystko w nim się jej podobało. – A co pomyśli o tym Helen?… I George… i inni… – wyraziła na głos swoje wątpliwości, chociaż przypuszczała, że będą zadowoleni.

– Moim zdaniem George będzie uważał, że mam wyjątkowe szczęście. Ja też tak zresztą sądzę. – Czule tulił jej dłonie. – Edwino, nie mów nic, jeżeli jeszcze na to za wcześnie. Chcę tylko wiedzieć, czy to możliwe, czy nie uważasz, że zwariowałem – patrzył na nią niepewnie niczym chłopiec.

Edwina roześmiała się, bo przypomniał jej braci.

– Myślę, że obydwoje zwariowaliśmy, Samuelu, ale nie mam nic przeciwko odrobinie szaleństwa.

Przysunęła się bliżej, Sam zaś uśmiechnął się i przytulił ją mocno, po czym namiętnie pocałował.

Danielle Steel

  • 1
  • 62
  • 63
  • 64
  • 65
  • 66
  • 67