Zaskoczony Patrick oniemiał.

– Mój Boże!… – W jego oczach pojawiły się łzy. – Nie wiem, co powiedzieć… Podziwiam panią, że odważyła się wsiąść na statek. Wyobrażam sobie, jak się pani czuje. Czy to pierwsza po "tamtej" podróż przez ocean? – Dowiedział się w końcu, dlaczego Edwina jest nieustannie spięta i blada i czemu tak rzadko wychodzi z kajuty, ale nie przypuszczał, że prawda okaże się tak wstrząsająca.

– Pierwsza. I nie jest mi łatwo. Przysięgałam sobie, że nigdy nie wsiądę na statek, ale muszę jechać po siostrę.

– Czy ona też "tam" była? – wypytywał poruszony. Znał ludzi, którzy wybrali się w podróż "Titanikiem", niestety, nikt nie ocalał. Pierwszy raz zetknął się z osobą, która przeżyła katastrofę.

– Myśleliśmy, że się nie uratowała. Podczas ewakuacji zgubiła się, to znaczy myśmy tak sądzili. Wróciła do kajuty po swoją lalkę. Miała wtedy sześć lat. Statek poszedł na dno w dniu jej urodzin. W końcu odnalazłam ją na statku, który wyłowił nas z wody. Była w szoku i od tamtej pory nigdy… cóż, jest bardzo trudnym dzieckiem.

– Płynął z panią jeszcze ktoś bliski? – pytał, ciekaw wszystkiego, co jej dotyczyło. Była przecież osobą niepospolitą, piękną, trochę tajemniczą kobietą.

– Cała najbliższa rodzina. Trzej bracia i dwie siostry przeżyli, rodzice i mój narzeczony utonęli. On też był Anglikiem. – Uśmiechnęła się na wspomnienie narzeczonego. Patrick Sparks-Kelly bez słowa obserwował jej twarz. – Nazywał się Charles Fitzgerald – dodała głuchym głosem. Przez chwilę przyglądała się swej dłoni, jakby szukając na palcu pierścionka zaręczynowego. Od lat już go nie nosiła. Zaproponowała, że zwróci go rodzinie, lady Fitzgerald nalegała jednak, by zatrzymała pierścionek jako pamiątkę po Charlesie.

Patrick patrzył na nią zdumiony.

– Mój Boże… – westchnął. Wyglądał jakby zobaczył ducha, gdy jego oczy napotkały wzrok Edwiny. – Teraz sobie przypominam, że słyszałem o pani: o Amerykance z San Francisco… To było… Boże, akurat wtedy się ożeniłem – wyjaśnił. – Charles był moim dalekim kuzynem.

Przez chwilę stali w milczeniu, rozmyślając o nim. Jakże dziwnie splatają się ludzkie losy, dumała Edwina. Po tylu latach oto spotkała człowieka spokrewnionego z jej narzeczonym!

– Jego rodzice… strasznie to przeżyli… jedyny syn… ukochane dziecko… – mówił Patrick urywanymi zdaniami. Powróciły do niego wspomnienia tamtych dni, pamiętał nawet, że opowiadano mu o Edwinie. – Dotąd go opłakują.

– Ja też – szepnęła.

– I nigdy nie wyszłaś za mąż? – spytał, mimowolnie mówiąc jej "ty".

Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się pogodnie.

– Byłam zbyt zajęta. Musiałam wychować rodzeństwo. Miałam wtedy dwadzieścia lat, a oni byli jeszcze dziećmi. Najstarszy brat, Filip, miał szesnaście lat i starał się zastępować im ojca, ale to zadanie przerastało chłopca w jego wieku. Zresztą rok później wyjechał do college'u. George miał dwanaście lat, Alexis sześć, Fannie cztery, a najmłodszy Teddy niecałe dwa. Przez dobrych kilka lat dostarczali mi niezłej rozrywki – powiedziała ze śmiechem.

Patrick spoglądał na nią ze zdumieniem, że w tak młodym wieku podjęła się tak wielkiego zadania.

– I wychowałaś je całkiem sama?

– Mniej więcej. Jakoś mi się udało. Starałam się jak mogłam, choć zdarzało się, że załamywałam ręce z rozpaczy. Ale jakoś przetrwaliśmy. Tylko Filipa już nie ma.

– Co się z nim stało? A reszta dzieci?

Edwinie twarz się rozpogodziła, gdy pomyślała o rodzeństwie. Poczuła przypływ tęsknoty za najmłodszą dwójką, którą zostawiła v San Francisco.

– Najstarszy, Filip, zginął na wojnie sześć lat temu. George jest chlubą rodziny. Po śmierci Filipa porzucił Harvard i w końcu wylądował w Hollywood, gdzie odnosi wielkie sukcesy.

– Jako aktor? – zaciekawił się Patrick. Rodzina Edwiny wydawała się nad wyraz interesującą gromadką, znacznie oryginalniejszą od jego krewnych w Anglii.

Edwina pokręciła głową.

– Nie, jest szefem studia filmowego, i to uznanym. Ostatnio kręcili niezłe filmy. Kilka tygodni temu ożenił się – powiedziała zadowolona. – Alexis, ta, o której ci opowiadałam, jest właśnie w Londynie – wyjaśniła, nie tłumacząc, jak siostra tam się znalazła. – Fannie ma piętnaście lat. To typowa domatorka. A najmłodszy Teddy ma trzynaście lat.

Opowiadała o swoim rodzeństwie z dumą, co głęboko wzruszyło Patricka.

– Bez niczyjej pomocy… Nie umiem sobie tego wyobrazić – rzekł z podziwem

– Jakoś przeszło. Dzień po dniu. Nikt mnie nie pytał, czy tego chcę, ale nie miałam przecież wyboru. Kochałam ich… – wyznała, po czym dodała łagodnie: – Zrobiłam to dla nich… i dla mojej matki… Została na pokładzie, żeby odnaleźć Alexis. Później, jak się okazało, że nie wpuszczą mężczyzn do szalup, postanowiła zostać z mężem… Z naszym ojcem.

Patricka przebiegł dreszcz, gdy wyobraził sobie dzieci opuszczające tonący statek w łodzi ratunkowej, bez rodziców, tylko ze starszą siostrą. Teraz Edwina spoglądała na ocean ze smutkiem wiedząc, że pamięć o tamtej nocy będzie ją dręczyć do końca życia.

– Rodzice z początku chyba myśleli, że ze statku zostaną opuszczone następne szalupy. Nikt nie wiedział, że było ich tak niewiele, i pasażerowie do końca nie rozumieli powagi sytuacji. Nie powiedziano nam nawet, że trzeba natychmiast opuścić statek. Orkiestra grała bez przerwy, ale nie było syren, dzwonów… Mnóstwo osób kręciło się po pokładzie sądząc, że czasu mają dużo. A właśnie wtedy opuszczano na wodę tych kilka łodzi. Może mama myślała, że później uratuje się na innej albo zostanie na pokładzie, dopóki nie nadejdzie ratunek?

Odwróciła się i popatrzyła w oczy temu obcemu człowiekowi, który w tak krótkim czasie stał się jej bliski jak krewniak, po czym z westchnieniem ulgi wyjawiła mu to, co dręczyło ją przez te wszystkie lata. Gdy mówiła, Patrick ujął jej dłoń.

– Bardzo długo nienawidziłam mamy za to, co zrobiła… Nie za to, że zostawiła mi dzieci, ale że wybrała śmierć z nim, że kochała go bardziej niż nas… Nienawidziłam jej za to, że pozwoliła, aby zabiła ją miłość do męża. Długo te myśli mnie przerażały, sprawiały, że czułam się winna, że nie zostałam z Charlesem… – Po policzkach Edwiny spływały łzy. – Nie zostałam z nim… – powtórzyła. – Wsiadłam z dziećmi do pierwszej szalupy… Zabrałam je. A mama, tatuś i Charles umarli…

Wyrzuciwszy z siebie te myśli, które od lat nie dawały jej spokoju, poczuła ulgę, jakby zdjęto z niej ciężar, który przytłaczał ją niczym młyński kamień. Gdy wreszcie wyznała swoje "winy", oparła czoło na piersi Patricka, a on przytulił ją mocno.

– Nie mogłaś wiedzieć, co się stanie. Nikt nie wiedział. Oni myśleli, że opuszczą pokład później, w innej łodzi. Chyba nikt nie przypuszczał, że statek zatonie – pocieszał ją, wtórując myślom Edwiny.

– Do głowy mi nie przyszło, że żegnam się z nimi na zawsze – szlochała. – Zdążyłam tylko pocałować Charlesa… I już nigdy więcej go nie zobaczyłam – płakała wśród ciemności nocy, a Patrick tulił ją współczująco.

– Edwino, przecież nie byłaś w stanie nic zrobić. Postąpiłaś tak, jak należało… Widocznie los tak chciał. I nie możesz siebie obwiniać, że ty przeżyłaś, a oni nie – uspokajał ją Patrick.

– Ale dlaczego ona z nim została? – domagała się odpowiedzi, jakby Patrick znał prawdę, tymczasem, podobnie jak ona, mógł się jej tylko domyślać.

– Może kochała go tak mocno, że nie potrafiła bez niego żyć? – podsunął. – Tak czasem bywa. Zdarzają się takie kobiety. A może nie potrafiła znieść myśli o życiu bez niego, a wiedziała, że ty ją zdołasz zastąpić?

– Ale to było nie w porządku wobec dzieci, wobec mnie… Ja musiałam żyć bez Charlesa. – Teraz, gdy po raz pierwszy wypowiadała swoje najskrytsze myśli, jej głos brzmiał gniewnie. – Czasem naprawdę jej nienawidziłam, bo ja przeżyłam, a ona nie. Dlaczego ja musiałam żyć z tym bólem? Dlaczego musiałam…

Nie mogła mówić dalej, powiedziała już zresztą to, o czym dotąd nikomu nie mówiła. Jej najbliżsi umarli, ona się uratowała i przyszło jej żyć pogrzebaną miłością do Charlesa. Całą swą młodość poświęciła dzieciom, których wychowanie wcale nie było takie łatwe. Patrick współczuł jej głęboko i rozumiał ból spowodowany ogromem nieszczęść, jakie ją dotknęły.

– Życie bywa czasami niesprawiedliwe – powiedział. Pragnął zapłakać wraz z nią, ale wiedział, że jego łzy nie przyniosą Edwinie ulgi. Poczuł się wyróżniony tym, że zwierzyła się właśnie jemu. Zorientował się, że po raz pierwszy wyjawiała swoje najskrytsze myśli, po raz pierwszy przyznawała się, iż ma żal do matki o to, że wybrała śmierć u boku ojca.

– Wybacz! – rzekła Edwina. – Nie powinnam była opowiadać ci o tym. – Nie mogła znaleźć chusteczki, podał jej więc piękną lnianą z wyhaftowanym herbem. Przyjęła ją z wdzięcznością. – Zazwyczaj nie rozmawiam o tym – usprawiedliwiała się.

– Domyśliłem się – powiedział z serdecznym uśmiechem. – Jaka szkoda, że nie spotkaliśmy się dwanaście lat temu! Odbiłbym cię Charlesowi i prowadziłabyś znacznie szczęśliwsze życie. Ja także. Uratowałabyś mnie przed związkiem z kobietą, z którą nie powinienem był się ożenić. Bo musisz wiedzieć – dodał, krzywo się uśmiechając – że ożeniłem się z bliską kuzynką Charlesa ze strony jego matki. Bardzo przystojną dziewczyną, jak określiła ją moja matka, ale niestety za późno się zorientowałem, że mnie nie kocha.

– Jesteście razem? – zapytała Edwina, wycierając nos. Myśl o wyjściu za mąż za Patricka zamiast za Charlesa wzburzyła ją, ale też zaintrygowała. Edwina żałowała, że poznała go dopiero teraz.

– Owszem – przyznał ze spokojem. – Mamy trzech wspaniałych synów, ale rozmawiam z żoną mniej więcej raz na dwa miesiące, gdy się spotykamy w przerwach między podróżami. Niestety, moja żona… nigdy nie przepadała za dżentelmenami, jest o wiele szczęśliwsza w towarzystwie krewnych płci żeńskiej albo wśród koni.

Edwina odgadła, co miał na myśli, i poczuła się zażenowana, dlatego też wolała nie pytać, skąd się w takim razie wzięły dzieci. Patrick jednak kontynuował temat i wyjaśnił, że sam się dziwi, jakim cudem przy sporadycznym pożyciu udało im się spłodzić troje dzieci. Więcej potomstwa raczej nie będą mieli, powiedział, bo tylko w pierwszych latach zdarzało im się sypiać razem, potem zaś żadna ze stron nie przejawiała chęci do współżycia.