– Pani pochodzi z Nowego Jorku? – rzekł jakby do siebie.

Edwina, zdenerwowana niecodzienną sytuacją, spacerem w chłodzie nocy na morzu, księżycem świecącym nad głowami, nie mogła zebrać myśli i znaleźć odpowiednich słów. Czuła się dziwnie nieswojo przy tym przystojnym mężczyźnie. Nie wiedziała, co ma mówić, lecz on jakby nie zwracał na to uwagi.

– Nie – odparła niemal szeptem. – Jestem z San Francisco.

– Aha… Jedzie pani pewno do Londynu odwiedzić przyjaciół… A może do Paryża?

– Do Londynu – powiedziała, mając ochotę dodać: "Żeby wyrwać siostrę z rąk drania, który uprowadził ją podstępnie, choć dziewczyna ma dopiero siedemnaście lat, a on z pewnością nie mniej niż pięćdziesiąt." Zamiast tego dodała: – Tylko na kilka dni.

– Taka wyprawa, żeby kilka dni pobyć w Londynie!… Pewnie lubi pani podróże statkiem – mówił, bez trudu prowadząc rozmowę. Kiedy doszli do dwóch leżaków, zaproponował: – Może odpoczniemy?

Edwina usiadła, choć wcale nie miała ochoty, aczkolwiek zauważyła, że mniej boleśnie przychodzi jej znosić podróż w towarzystwie nieznajomego, a sugestywny ton jego głosu powodował, że łatwiej było jej przystawać na jego propozycje, niż je odrzucać.

Usiadła, mężczyzna otulił jej nogi kocem.

– Przepraszam, zupełnie zapomniałem się przedstawić – powiedział po chwili. Wyciągnął dłoń z serdecznym uśmiechem. – Jestem Patrick Sparks-Kelly z Londynu.

Podała mu rękę i wygodniej usadowiła się na leżaku.

– Edwina Winfield.

– Panna? – zapytał wprost. Przytaknęła rozbawiona, że jej stan cywilny może jeszcze kogoś interesować. Ale gdy skinęła głową, uniósł wysoko brwi. -Aha, podwójnie tajemnicza! Czy pani wie, że stała się przedmiotem plotek? – przybrał minę osoby wysoce zaintrygowanej.

Edwina roześmiała się. Był zabawny i miły, podobał się jej.

– Niemożliwe! – wykrzyknęła.

– Ależ zapewniam, że tak. Dwie panie doniosły mi dzisiaj, że płynie z nami pewna młoda dama, która samotnie spaceruje po pokładzie, z nikim nie rozmawia, a wszystkie posiłki każe sobie przynosić do kabiny.

– Mówiły chyba o kimś innym – rzekła Edwina. Uśmiechała się niepewnie, przekonana, że wymyślił tę historyjkę.

– No cóż, czy nie spaceruje pani sama? A widzi pani!… Wiem, bo sam panią widuję i… – dodał wesoło – kilka razy wpadła na mnie pewna piękna młoda dama. A czy na posiłki przychodzi pani do jadalni?

Edwina ze śmiechem pokręciła głową.

– No nie, rzeczywiście… Tak się złożyło…

– A więc mam rację! Uznano panią za wysoce tajemniczą osobę. Stała się pani przedmiotem ogólnego zainteresowania i obiektem przeróżnych plotek. Według niektórych jest pani piękną młodą wdową w żałobie, inni uważają, że rozwódką, która przeżyła dramatyczne rozstanie z mężem, a jeszcze inni, że jakąś sławą, choć nikt nie potrafi jej zidentyfikować. Panuje jednak powszechne przekonanie, że ta sława z pewnością jest kimś, kogo znamy i kochamy, jak na przykład… – zamyślił się na chwilę, przymrużył oczy i popatrzył na nią uważnie. – Na przykład Theda Bara.

Rozśmieszyło ją to porównanie, sympatyczny londyńczyk również się uśmiechnął.

– Ma pan wspaniałą wyobraźnię, panie Sparks-Kelly – zauważyła Edwina wesoło.

– Idiotyczne nazwisko, prawda? Brzmi strasznie skomplikowanie, zwłaszcza gdy wymawia się je z akcentem amerykańskim. Proszę mówić do mnie Patrick… A jeżeli chodzi o tożsamość, to obawiam się, że będzie musiała się pani przyznać, z którą gwiazdą filmową podróżujemy, zanim pasażerowie pierwszej klasy oszaleją z ciekawości. Muszę przyznać, że sam zastanawiałem się nad tym przez cały dzień, ale nic nie przychodziło mi do głowy.

– Obawiam się, że rozczaruję wszystkich, bo jestem tylko sobą i jadę do Europy na spotkanie z siostrą. – Starała się, by jej słowa zabrzmiały całkiem naturalnie, ale on i tak był zaintrygowany.

– I zostanie pani w Londynie tylko kilka dni?… Bardzo się rozczarowałem – uśmiechnął się.

Edwina po raz kolejny zauważyła, że jest wyjątkowo przystojnym mężczyzną. Spostrzeżenie to uczyniła automatycznie, a chłodny sposób oceny męskiej urody wynikał stąd, że w środowisku George'a poznała wielu gwiazdorów filmowych.

– Jakie to intrygujące, że nie jest pani mężatką. – Jego uwaga zabrzmiała tak, jakby chwalił ją za wykonywanie interesującego zawodu. – Amerykanki świetnie znoszą stan panieński. Z klasą. Angielskie panny już w wieku dwunastu lat wpadają w panikę, że nie wyjdą za mąż, a jeżeli nikogo nie usidlą podczas pierwszego sezonu w towarzystwie, ich rodziny uważają ten fakt za nader wstydliwy.

Słysząc to, Edwina roześmiała się głośno. Nigdy nie uważała, że jej stan jest wynikiem nadzwyczajnej cnoty lub wyboru. Okoliczności, a później obowiązki, których podjęła się z całą świadomością, zmusiły ją do rezygnacji ze szczęścia osobistego.

– Nie wiem, czy stan panieński jest czysto amerykańskim wynalazkiem. Może nie tak łatwo dajemy się zakuć w małżeńskie okowy jak Angielki? One mają maniery lepsze niż my. I nie kłócą się tak często. – Uśmiechnęła się na wspomnienie ciotki Liz i wuja Ruperta. – Miałam ciotkę, która wyszła za Anglika – wyznała.

– Naprawdę? Za kogo? – zainteresował się, jakby uważał, że zna wszystkich. Edwina pomyślała, że pewnie właśnie tak jest.

– Za lorda Ruperta Hickhama. Umarł kilka lat temu. Ona zresztą też już nie żyje. Nie mieli dzieci.

Patrick zamyślił się na chwilę, po czym kiwnął głową.

– Chyba go znałem… a raczej znał go mój ojciec. Jak pamiętam, miał dość specyficzny sposób bycia, jeśli wolno zauważyć bez obrazy.

Edwinę rozbawiło zawoalowane znaczenie jego słów. Domyśliła się, że pewnie nieźle znał Ruperta, skoro właśnie to zapamiętał.

– Pańska opinia nie była nieuprzejma, raczej dokładna – przyznała Edwina. – Moja biedna ciotka bała się własnego cienia. Odwiedziliśmy ich w Havermoorze… – już miała powiedzieć: "jedenaście lat temu", zakończyła jednak: – dawno temu. – Jej głos zabrzmiał smutno. – Od tamtej pory nie byłam w Anglii.

– A kiedy to było? – zainteresował się, jakby nie zauważył jej wahania.

Milczała przez chwilę.

– Jedenaście lat temu – powiedziała wreszcie.

– To istotnie bardzo dawno temu. – Obserwował ją zastanawiając się, co mogło się wtedy wydarzyć, Edwina bowiem skinęła głową, a jej twarz naraz zasnuła się cieniem. Patrick udawał, że niczego nie dostrzegł.

– Tak, niesamowicie dawno. – Wstała, jakby chciała odejść. Zmęczona już była ciągłym uciekaniem od przeszłości, ale nie mniej zmęczona była borykaniem się z teraźniejszością. – Chyba wrócę do kajuty. Miło mi się z panem rozmawiało, panie Sparks-Kelly.

– Patricku – poprawił. – Czy mogę panią odprowadzić? A może dałaby się pani namówić na drinka w salonie? To bardzo wytworne pomieszczenie, a pani jeszcze go nawet nie obejrzała – namawiał. Edwina jednak nie miała ochoty na zwiedzanie statku i poznawanie ludzi, to bowiem kojarzyło jej się z nieszczęściem. Obiecywała sobie, że nigdy więcej nie postawi nogi na statku, a na tym znalazła się tylko z powodu Alexis.

– Nie, nie, dziękuję, ale wdzięczna jestem za zaproszenie.

Podała mu rękę na pożegnanie i odeszła szybkim krokiem. Znalazłszy się wszakże w kabinie, stwierdziła, że nie może tam wytrzymać. Ze strachem myślała, że kiedy się położy, znowu owładną nią okropne sny, koszmary, wspomnienia. Wyszła więc z powrotem na pokład. Stanęła przy burcie, tuż obok swej kabiny, i wpadła w zadumę nad tym, jak mogło wyglądać jej życie, a jak się potoczyło. Pogrążyła się w myślach do tego stopnia, że nie usłyszała kroków Patricka, a jego łagodny głos dotarł do niej wtedy dopiero, gdy Sparks-Kelly stanął obok niej.

– Cokolwiek panią dręczy, panno Winfield, chyba nie jest aż tak straszne?… Przepraszam. – Dotknął jej ramienia, lecz Edwina się nie odwróciła. – Nie chciałem przeszkadzać, ale zmartwiłem się widząc smutek na pani twarzy, jak żegnaliśmy się przed chwilą.

Wtedy odwróciła się do niego z włosami rozwianymi przez morski wiatr, błyszczącymi oczyma i łzami widocznymi w świetle księżyca na policzkach.

– Wygląda na to, że cały mój czas na tym statku poświęcam na przekonywanie bliźnich, że nic mi nie jest – próbowała się uśmiechnąć, lecz gdy pod jego bacznym spojrzeniem ocierała oczy, nie bardzo jej to wyszło.

– I udało się pani kogoś przekonać? – Jego głos brzmiał ciepło i serdecznie.

Edwina zaczynała żałować, że nie spotkała go przed laty, bo teraz ich znajomość nie miała żadnej przyszłości. On miał swoje życie, ona swoje. Znalazła się na statku tylko dlatego, że musiała przywieźć Alexis do domu.

– Nie – uśmiechnęła się. – Jakoś mi to nie wyszło.

– Ha, czyli musi to pani robić bardziej przekonywająco – zauważył, po czym tonem najserdeczniejszym, jaki zdarzyło jej się słyszeć, zadał pytanie, na które nikt na statku nie potrafił się zdobyć: – Proszę powiedzieć, co takiego panią spotkało, że cierpienie pani nie opuszcza? – Nie mógł dłużej znieść widoku bólu w jej oczach. Odkąd wypłynęli z Nowego Jorku, napotykał jej spojrzenie, spojrzenie osoby ciężko doświadczonej przez los.

– Och, to było dawno temu. – Chciała odpowiedzieć szczerze, ale bez wdawania się w szczegóły. – I zazwyczaj nie rozczulam się nad sobą – uśmiechnęła się i otarła dłonią łzy. Głęboko wdychała ostre morskie powietrze, starając się przybrać pogodniejszy wyraz twarzy. – Po prostu niezbyt przepadam za morskimi podróżami – wyjaśniła krótko.

– A to dlaczego? Czyżby dokuczała pani choroba morska?

– Raczej nie – znów starała się ominąć prawdę. – Nie czuję się dobrze na pokładzie statku… Zbyt wiele mam… – urwała. Chciała powiedzieć: "wspomnień", lecz usłyszała wewnętrzny głos, który nakazał jej otworzyć serce. Nie znała Patricka, ale akurat był jedyną przyjazną osobą, mężczyzną, którego polubiła. – Jedenaście lat temu płynęłam na "Titanicu" – wyjaśniła cicho. – Straciłam wtedy rodziców i narzeczonego. – Tym razem jej oczy pozostały suche.