Rozdział trzydziesty piąty

Edwina z ciężkim sercem wsiadła na statek. Niestety, zabrakło na nim niemieckiego lekarza, który by się nią zaopiekował. Płynęła pierwszą klasą na pokładzie parowca "Paris". Ze sobą miała jedynie niewielką torbę podróżną, z którą przyjechała do Nowego Jorku. Nie zabrała wieczorowych strojów, bo wiedziała, że nie będą jej potrzebne. Chciała tylko dotrzeć do Londynu i zabrać Alexis do domu. I nic więcej! Nie potraktowała poważnie niemądrego listu, w którym siostra napisała o wspólnych z Malcolmem planach i o tym, że jest z nim szczęśliwa. Jeśli nawet tak było, Edwina nie brała tego pod uwagę. Nie mogła dopuścić, żeby jej siedemnastoletnia zaledwie siostra zmarnowała życie u boku kanalii pokroju Malcolma Stone'a. Bardzo teraz żałowała, że zabrała ją do Hollywood i pozwoliła zagrać w filmie. Nie będzie żadnych następnych ról! Gdy tylko pozbędą się Stone'a, wrócą do San Francisco i tam spokojnie będą sobie żyły. Przy odrobinie szczęścia nikt się nie dowie, co przytrafiło się Alexis w Nowym Jorku, ani o jej podróży do Europy. Edwina była gotowa okłamać każdego, byle ochronić siostrę.

Tylko chęć sprowadzenia Alexis do domu mogła ją zmusić do wejścia na statek, choć nogi uginały się pod nią ze strachu. Stewardesa zaprowadziła ją do kabiny, gdzie Edwina opadła wyczerpana na krzesło i przymknęła oczy. Usiłowała odegnać od siebie obraz statku, na którym płynęła poprzednio, wyrzucić z pamięci to, co się wydarzyło podczas tamtego rejsu.

– Czy życzy sobie pani czegoś? – zapytał steward mający pod opieką jej kajutę. Edwinie starczyło sił, by pokręcić głową, steward jednak, zaniepokojony jej bladością, pytał dalej: -Może wyjdzie pani na pokład? Na świeżym powietrzu na pewno będzie lepiej – nalegał, lecz z wymuszonym uśmiechem podziękowała mu za troskliwość.

Później, aby nie myśleć o podróży, dumała o Helen i George'u, o ich miodowym miesiącu. Zanim wsiadła na statek, zatelefonowała do Fannie i Teddy'ego i przypomniała, że nie wolno im nic mówić George'owi, gdyby przypadkiem zadzwonił do domu. Mieli mu powiedzieć, że ona i Alexis akurat wyszły do miasta. Liczyła, że brat, zajęty Helen, nie będzie dzwonił zbyt często. Fannie i Teddy'emu zdradziła, że płynie do Londynu, nie rozumieli jednak, jak wielkim przeżyciem jest dla niej przeprawa przez ocean. Obydwoje byli bardzo mali, gdy stracili rodziców, i prawie nie pamiętali katastrofy "Titanica". Tymczasem dla Alexis podróż była nieomal nie do zniesienia, dla Edwiny zaś okazała się nie mniej ciężką próbą.

Pierwszego wieczora poprosiła, by podano jej kolację w kabinie. Ku wielkiemu niezadowoleniu stewarda taca pozostała prawie nietknięta. Podejrzewał, że pasażerka cierpi na chorobę morską, aczkolwiek nie był o tym przekonany. Nie chciała wyjść na pokład, zasłony w jej kajucie były zawsze zaciągnięte, a ilekroć przynosił jej posiłek, była przeraźliwie blada. Robiła wrażenie osoby pogrążonej w bólu lub żyjącej w nieustannym napięciu.

– Dlaczego pani jest taka smutna? – zapytał ją wreszcie ojcowskim tonem.

Uśmiechnęła się do niego znad listu, który właśnie pisała. Komunikowała w nim Alexis, co sądzi o jej zwariowanej ucieczce i skandalicznej aferze z Malcolmem Stone'em. Zamierzała wręczyć siostrze ten list, jak tylko się zobaczą, tymczasem miała przynajmniej jakieś zajęcie i mogła choć na chwilę zapomnieć, gdzie się znajduje.

Drugiego dnia steward zaczął się zastanawiać, czy nie ma przypadkiem do czynienia z pisarką. Namawiał ją usilnie, by wyszła na pokład. Był piękny październikowy dzień i serce mu się krajało na widok jej smutnej bladej twarzy. Pomyślał, że może ucieka do Europy przed nieszczęśliwą miłością. Przyniósłszy lunch, tak ją zachęcał do opuszczenia kajuty, że w końcu zgodziła się wyjść na pokład. Rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym ukrywała się przez prawie dwa dni, włożyła płaszcz i drżąc z emocji, powoli wyszła na pokład spacerowy.

Wokół zwisały umocowane linami łodzie ratunkowe, na które starała się nie patrzeć, dalej rozpościerało się morze – ten widok przyprawiał ją o jeszcze większe dreszcze. Na całym statku nie było miejsca, gdzie można by się ukryć przed wspomnieniami, i chociaż "tamto" zdarzyło się tak dawno, teraz w jej pamięci odżywało na nowo. Bywało nawet, że musiała sobie powtarzać, iż nie jest na "Titanicu".

Nadeszła pora podwieczorku. Gdy wracała do kajuty, dobiegły jej uszu dźwięki muzyki, przy której tańczono. Oczy jej zwilgotniały na wspomnienie popołudniowych godzin przetańczonych z Charlesem pod życzliwym spojrzeniem rodziców. Zapragnęła raz na zawsze uwolnić się od tamtych wspomnień, rozbudzonych przez znajome dźwięki. Zaczęła biec, nie wiedząc dokąd i dlaczego. Nie patrzyła przed siebie i nagle wpadła na kogoś, a raczej w czyjeś ramiona.

– Och… – krzyknęła, tracąc równowagę.

Nieznajomy podtrzymał ją silnym ramieniem.

– Najmocniej przepraszam! Czy nic się pani nie stało? – zapytał.

Podniosła wzrok i ujrzała przed sobą przystojnego wysokiego blondyna około czterdziestki. Mężczyzna miał na sobie eleganckie, doskonale skrojone ubranie i płaszcz z wytwornym bobrowym kołnierzem.

– Nie… przepraszam… ja… – bąkała.

Wytrąciła mu z rąk dwie książki i gazetę. Widok tych przedmiotów, świadczący o normalności sytuacji, jakby ją uspokoił, bo chwilę przedtem sama myśl o tym, że jest na statku, powodowała, że pragnęła włożyć kamizelkę ratunkową.

– Na pewno nic się pani nie stało? – upewnił się.

Edwina uśmiechnęła się blado i nieznajomy, uspokoiwszy się, puścił jej ramię. Zauważyła, że uśmiech ma serdeczny i ciepły.

– Przepraszam, straszna ze mnie niezdara. Zamyśliłam się.

Pewnie zaprząta ją mężczyzna, pomyślał. Mylił się oczywiście, choć trudno mu się dziwić: kobiety o atrakcyjnym wyglądzie rzadko bywają samotne, a w każdym razie nie trwa to długo.

– Nic się nie stało – zapewnił ją. – Wybiera się pani na podwieczorek?-zapytał uprzejmie, najwyraźniej nie mając ochoty jej opuścić.

– Nie, wracam do kabiny – odparła Edwina, po czym, ku rozczarowaniu nieznajomego, oddaliła się.

Gdy wróciła, steward pogratulował jej, że wreszcie wyszła na świeże powietrze. Edwina uśmiechnęła się, słysząc w jego głosie ojcowską troskę.

– Było bardzo miło, miał pan rację – przyznała. Z wdzięcznością przyjęła propozycję napicia się herbaty, którą przyniósł po chwili wraz z półmiskiem cynamonowych grzanek.

– Musi pani wychodzić z kajuty. Jedynym lekarstwem na smutek jest słońce i świeże powietrze, mili ludzie i dobra muzyka.

– A więc wyglądam na smutną? – spytała zaintrygowana jego słowami. – No, może trochę jestem smutna – przyznała – ale poza tym nic mi nie jest.

Była nie tyle smutna co wystraszona, tyle że steward o tym nie wiedział. Po części jednak miał słuszność – podróż statkiem zasmucała ją, ponieważ zbyt wiele przeżyła podczas przeprawy przez ocean.

– Teraz wygląda pani znacznie lepiej! – pochwalił, mocno był wszakże rozczarowany, gdy jak zwykle poprosiła, aby kolację przyniósł jej do kabiny.

– Mamy taką piękną jadalnię! Może zechciałaby pani tam zjeść? – Nie miał nic przeciwko obsługiwaniu jej, lecz dumny ze swego statku, czuł się dotknięty, gdy pasażerowie nie korzystali w pełni z jego luksusu i wygód.

– Niestety, nie mam odpowiedniego stroju.

– Nic nie szkodzi. Piękna kobieta może wszędzie wystąpić w skromnej czarnej sukience-rzekł myśląc o stroju, w którym widział ją tego ranka.

– Jeszcze nie dzisiaj. Może jutro – odparła, przyniósł jej zatem filet mignon z holenderskimi szparagami i sufletem z ziemniaków, które kucharz podobno przyrządził specjalnie dla niej, ale jak poprzednio zjadła niewiele.

– Pani nigdy nie ma apetytu – żalił się, zabierając tacę.

Wieczorem, kiedy przyszedł rozścielić koję, ucieszył się, bo nie zastał Edwiny w kabinie. Długo się zastanawiała, zanim zdecydowała się wyjść na pokład, by przed snem zaczerpnąć świeżego powietrza. Stanęła z dala od burty, później zaczęła przechadzać się wolno ze wzrokiem wbitym w pokład, pełna lęku przed tym, co ujrzy, jeżeli popatrzy na bezmiar oceanu – może łódź ratunkową, może zjawę albo górę lodową?… Bezskutecznie próbowała odegnać od siebie tę myśl.

Chodziła jak lunatyczka i ocknęła się wtedy dopiero, gdy jej wzrok padł na parę eleganckich skórzanych butów wieczorowych. Podniósłszy głowę, zobaczyła przed sobą znajomego przystojnego blondyna w płaszczu z bobrowym kołnierzem.

– No nie!… – wybuchnęła śmiechem, bardzo zmieszana, znów bowiem wytrąciła mu coś z rąk.

Mężczyzna także się roześmiał.

– Zdaje się, że ma pani jakiś problem – zauważył. – Czy nic się pani nie stało? – zapytał uprzejmie, Edwina zaś poczerwieniała ze wstydu.

– Znowu nie patrzyłam, gdzie idę! – zawołała z pełnym zażenowania uśmiechem.

– Ja też nie – przyznał. – Podziwiałem morze… Jest piękne, prawda?

Spojrzał na horyzont, Edwina jednak nie podążyła za jego wzrokiem. Uważnie obserwowała przygodnego znajomego myśląc, że niesamowicie przypomina jej Charlesa. Był jak on wysoki, przystojny, z pewną dozą arystokratycznej wyniosłości w gestach. Natomiast od Charlesa, który miał ciemną czuprynę, różniły go blond włosy i oczywiście wiek – z pewnością był od niego znacznie starszy.

Mężczyzna patrzył na nią z przyjaznym uśmiechem, najwyraźniej nie mając ochoty spacerować dalej w samotności.

– Może przyłączy się pani do mnie? – podsunął jej ramię.

Edwina gorączkowo szukała wymówki, która pozwoliłaby jej w uprzejmy sposób odrzucić zaproszenie, nic wszakże nie przychodziło jej do głowy. Wpadła na niego dwukrotnie, to prawda, ale przecież nie uczyniła tego umyślnie!

– No cóż… Właściwie jestem trochę zmęczona… Zamierzałam iść do…

– Do łóżka? Ja też jeszcze przed chwilą tam się wybierałem, ale spacer zrobi dobrze nam obojgu. Rozjaśni w głowie… i w oczach… – zażartował.

Edwina odruchowo ujęła go pod ramię, nie bardzo wiedząc, jak poprowadzić rozmowę. Nie przywykła do pogawędek z nieznajomymi. Swobodnie czuła się jedynie u siebie w domu, w kręgu rodziny, wśród przyjaciół, których znała niemal od urodzenia. Nie czuła także skrępowania, gdy przebywała wśród znajomych George'a, ich jednak, prawdę mówiąc, nie traktowała zbyt poważnie.