– Baw się dzisiaj dobrze – rzekła, całując brata, który szedł przygotować się do wieczoru kawalerskiego.

Kiedy szła wziąć kąpiel, obok niej przemknęli Alexis, Fannie i Teddy – gromadka urwisów biegła spenetrować hol.

– Bądźcie grzeczni – poprosiła Edwina. Miała nadzieję, że dopóki są razem, nie popadną w tarapaty. Ostatecznie właśnie tutaj Alexis poznała Malcolma Stone'a. Ale przecież od tamtych wydarzeń upłynęło wiele miesięcy i dziewczyna na pewno zdążyła zrozumieć reguły, jakimi rządzi się Hollywood.

Rozdział trzydziesty

Duesenberg Sama zajechał pod hotel dokładnie o jedenastej trzydzieści. Winfieldowie udali się nim do posiadłości Horowitzów, gdzie przygotowania do uroczystości weselnej dobiegały końca. Wzniesiono już namioty, dwie orkiestry ustawiły na podestach instrumenty. Paul Whiteman i jego orkiestra oraz kreolski jazzband Joego "Kinga" Olivera miały grać od szóstej po południu do wczesnych godzin rannych. Personel wynajęty do obsługi przyjęcia pracował na pełnych obrotach pod bacznym okiem służby. W południe, zgodnie z obyczajem, wszystkim oprócz panny młodej podano wykwintny lunch.

Kiedy Samuel Horowitz, wytwornie odziany, wyszedł przywitać rodzeństwo George'a, wyraz pogody malował się na jego twarzy. Zachwycił go widok Edwiny w białej jedwabnej sukni, przyozdobionej sznurem pereł, które kiedyś należały do jej matki. Dla obu rodzin nastał wielki dzień, nic więc dziwnego, że dzieci Winfieldów były niezmiernie przejęte. George poprosił Teddy'ego, aby został jego drużbą, co chłopcu pochlebiło, Edwinę zaś wzruszyło głęboko. Każde z nich miało do spełnienia jakąś rolę: Edwina pierwszej druhny, Alexis panny z orszaku, a Fannie jednej z dziewczynek niosących kwiaty.

O drugiej po południu młodsze dziewczęta udały się do pokoju, gdzie druhny czesano, robiono im makijaż i perfumowano. Teddy dołączył do mężczyzn, a jego najstarsza siostra poszła odszukać Helen.

– Zobaczymy się później – cicho powiedział do Edwiny Sam i zanim zdążyła odpowiedzieć, dotknął jej ramienia. – To wielki dzień dla nas – zauważył.

Obydwoje zdawali sobie sprawę, że Edwina jest dla pana młodego bardziej matką niż siostrą, Sam natomiast był Helen nie tylko ojcem, lecz zastępował jej także matkę.

– Helen będzie na pewno ślicznie wyglądać – powiedziała Edwina, ciepło uśmiechając się do niego. Rozumiała Sama i wiedziała, jakie trudne przeżywa chwile, tym trudniejsze, że wychowywał córkę samotnie. Czuła się podobnie, chociaż George już od czterech lat mieszkał poza domem. Dla niej i dla Sama zapowiadał się dzień pełen wzruszeń.

Edwina udała się do pokoju Helen i ku swemu zdumieniu zastała ją zupełnie spokojną. Dziewczyna wyglądała prześlicznie. Fryzurę miała już zrobioną, manicure bez zarzutu, a jej ślubna suknia leżała rozłożona na krześle. Teraz mogła odpoczywać czekając, aż wybije piąta i ojciec poprowadzi ją do ołtarza.

Kiedy Edwina pierwszy raz zobaczyła Helen, nie przypuszczała, że to osóbka, która doskonale sobie radzi w każdej sytuacji, podobnie zresztą jak jej ojciec. Swoje obowiązki wykonywała ze spokojem, zawsze była uśmiechnięta, zadbana i miła, troszczyła się o to, by wszyscy czuli się dobrze w jej towarzystwie. Edwina nie wątpiła, że George będzie z nią bardzo szczęśliwy.

Była to pora, kiedy panna młoda zamiast przyjaciółki powinna mieć przy sobie kochającą matkę, z miłością i wzruszeniem udzielającą córce rad, przygotowującą ją do małżeńskiego życia. Cóż, nie było to dane Helen, takiej chwili nie zaznała też Edwina: pierwsza nawet nie pamiętała swojej matki, druga musiała zapomnieć o własnym zamążpójściu i zająć się pięciorgiem rodzeństwa.

W pokoju Helen Edwina ujrzała zwoje koronki chantilly, setki malutkich guziczków, rzekę perełek i tren długości dwudziestu stóp, nigdzie jednak nie widziała welonu. Zobaczyła go dopiero, gdy weszła do garderoby. Starannie odprasowany, zwisał z postumentu na kapelusze ustawionego na komodzie, a strumień tiulu długości trenu sukni ślubnej płynął przez pokój. Edwinie oczy napełniły się łzami. Był to welon z jej marzeń, mgiełka przysłaniająca oblicze dziewicy, by pan młody goręcej jej zapragnął. Uszyty przed jedenastu laty, miał stroić Edwinę na ślubie z Charlesem. Podarowała go Helen i była wzruszona, że dziewczyna postanowiła go włożyć.

Odwróciła się na dźwięk kroków przyszłej bratowej, która weszła do pokoju i delikatnie dotknęła jej ramienia. Z przyjaciółek stały się teraz siostrami i przez chwilę miały tylko siebie. Policzki Edwiny były mokre od łez, kiedy się odwróciła, by ucałować Helen. Przypomniała sobie Charlesa, jakby widziała go ledwie przed chwilą. Pomimo lat, które minęły od jego śmierci, nie mogła go wyrzucić ani z pamięci, ani z serca, tak że gdy zamykała oczy, natychmiast pod powiekami pojawiały się twarze jego i rodziców.

– Wdzięczna jestem, że go włożysz – szepnęła, gdy tuliły się do siebie. Nieskora do okazywania wzruszeń Helen również płakała. Wiedziała, jak wiele dar ten znaczy dla Edwiny.

– Dziękuję, że mi pozwoliłaś… Tak bardzo bym chciała, żebyś ty też go miała na sobie… – Chciała jeszcze dodać, że życzy Edwinie takiego szczęścia, jakie jej przypadło w udziale, ale nie potrafiła nic więcej wykrztusić.

– Nosiłam go, choć tylko w sercu. – Edwina uwolniła się z objęć Helen i uśmiechnęła do swojej nowej siostry. – Charles był wspaniałym mężczyzną i bardzo go kochałam – szepnęła. Nigdy dotąd nie zdobyła się na rozmowę o nim z Helen. – George to też wspaniały mężczyzna… Życzę wam dużo szczęścia.

Edwina jeszcze raz ucałowała ją serdecznie, a chwilę później, gdy Helen włożyła suknię, aż jej dech zaparło na widok oblubienicy. Helen była najpiękniejszą panną młodą, jaką widziała. Zaczesane do góry jasne włosy tworzyły aureolę wokół jej twarzy, artystycznie poprzetykaną gałązkami marzanny i konwaliami, a czółko ślubnego welonu Edwiny dokładnie do nich przylegało. Błyszczące perełkami zwoje tiulu spływały na ramiona panny młodej i na ziemię, tak że aż sześć druhen musiało nieść za nią welon. Kiedy Edwina patrzyła na Helen, odżyły w niej wspomnienia i znów zapłakała.

Suknia pierwszej druhny była z bladoniebieskiej koronki, a nisko nasunięty na czoło piękny paryski kapelusz od Poireta, niemal zasłaniający jej jedno oko, sprawiał, że wyglądała skromnie i powabnie zarazem. Głębokie wycięcie z przodu odsłaniało kremowe ciało. W czasie ceremonii ślubnej Edwina miała na ramionach błękitny płaszcz, na którego tle jej lśniące czarne włosy przypominały krucze skrzydła. Nie była świadoma wrażenia, jakie wywierała, George jednak ujrzawszy siostrę pomyślał, że jeszcze nigdy nie wyglądała tak pięknie.

Horowitz również zdumiał się jej urodą, lecz nie miał czasu na zachwyty, bo w chwilę później przez tłum przebiegł szmer podziwu – oczom zebranych ukazała się Helen. Wspaniała suknia ślubna i cudowny welon sprawiały, że wyglądała jak marzenie. Sam uświadomił sobie z żalem, że jego córka nie jest już małą dziewczynką i zaraz ją utraci. W jego oczach pojawiły się łzy. Mocno przytulił Helen. Goście patrząc na nich nie kryli wzruszenia. Helen była oszołamiająco piękna, jej ojciec zaś taki kochający i pełen werwy! Edwina w pełni pojmowała, jak wiele Helen znaczy dla niego i dla George'a, a panna młoda, tak droga obu panom, zdawała sobie sprawę z ich uczuć i nie kryła swego szczęścia.

Rozległy się dźwięki muzyki. Najpierw ruszyły druhny, za nimi dziewczynki niosące kwiaty. Pochód, podążający miarowym krokiem, zamykali Sam i Helen. Tuż przed nimi kroczyła Edwina niosąca bukiet białych orchidei. Druhny wydawały jej się małymi dziewczynkami. Pomiędzy nimi, gdzieś z przodu, dojrzała Alexis i Fannie, chichoczące do siebie. Przeniosła wzrok na George'a. Twarz miał promienną, przepełnioną nadzieją na wspaniałe życie z Helen. Na ten widok Edwina znów pożałowała, że rodzice nie mogą oglądać go tego dnia. Potem odsunęła się, robiąc miejsce Helen, której delikatną dłoń, odzianą w białą skórzaną rękawiczkę, ojciec położył na ręce George'a.

Tłum gości zafalował, gdy Helen i George, zgodnie z tradycją religii panny młodej, zajęli miejsca pod baldachimem. Edwina roniła ciche łzy smutku i tęsknoty na wspomnienie miłości, którą utraciła przed laty.

Uroczystość przebiegła bez zakłóceń od początku do końca, kiedy to George zgniótł obcasem kieliszek. Horowitzowie wprawdzie nie byli ortodoksyjnymi wyznawcami swej religii, Helen jednak chciała wziąć ślub według obrządku wyznania mojżeszowego. To, że ona i George praktykowali inne religie, nie miało żadnego znaczenia i nie wpływało na ich uczucia.

Przed nowożeńcami długo przesuwała się kolejka gości składających im życzenia. Stojąca obok Sama Edwina początkowo odczuwała wewnętrzną pustkę, ale później śmiała się już z jego dowcipów, którymi rzucał, gdy ściskał weselnikom dłonie i przedstawiał jej swoich przyjaciół, w przerwach szepcząc komentarze na ich temat. Edwina przedstawiała go swoim znajomym przybyłym na ślub z San Francisco. Byli to głównie starzy przyjaciele rodziców, wśród nich oczywiście Ben Jones z żoną, spodziewającą się właśnie dziecka.

Potem Helen zatańczyła z ojcem, a George ze starszą siostrą, która następnie rzuciła się w wir zabawy. Tańczyła z Samem, z Teddym, z gwiazdorami filmowymi, przyjaciółmi i ludźmi, których wcześniej na oczy nie widziała i pewnie już nie spotka.

Wszyscy bawili się doskonale, o północy zaś państwo młodzi odjechali luksusowym duesenbergiem, którego Sam podarował George'owi w prezencie ślubnym. Rano mieli jechać pociągiem do Nowego Jorku i stamtąd do Kanady. Zastanawiali się nad wyjazdem do Europy, jednakże myśl o podróży statkiem zniechęciła George'a, Helen nie nalegała wiedząc, że kiedyś tam się wybiorą i nie chcąc zmuszać męża do przykrej podróży. Cieszyła się, że po prostu razem wyjeżdżają, i promieniała szczęściem, gdy samochód ruszał spod domu.

Edwina rozglądała się wokoło zastanawiając się, gdzie też podziewają się Alexis, Teddy i Fannie. Przez całą noc widziała ich to tu, to tam. Dzieci świetnie się bawiły, zwłaszcza Alexis.