Horowitz był mocno zmieszany, a im bardziej się przed córką tłumaczył, tym gorzej się czuł. Aby zatrzeć niemiłe wrażenie, zaprosił towarzystwo na tańce. Zaproponował gościom, by zawieźli "dzieci" do domu, a potem spotkali się w Cocoanut Grove. Paniom pomysł bardzo przypadł do gustu. Tylko Alexis siedziała wściekła i urażona, ponieważ nie została uwzględniona w zaproszeniu. Edwina szepnęła jej do ucha, że nie powinna się awanturować, bo ma przed sobą niejeden taki wieczór, pod warunkiem że będzie się właściwie zachowywać i przestanie wpadać w histerię z byle powodu.

Przez całą drogę do domu Alexis demonstrowała skwaszoną minę. Edwina nie przejęła się fochami siostry i zaprowadziła ją razem z młodszą dwójką do apartamentu, po czym wróciła do Sama. Gdy uśmiechnięta i uszczęśliwiona podeszła do rollsa, ujrzała, jak Sam napełnia dwa kieliszki szampanem z butelki, która chłodziła się od kilku godzin w kubełku z lodem.

– Żebym tylko nie wpadła w nałóg – powiedziała z uśmiechem.

Była wzruszona jego troskliwością i rozbawiona, na każdym kroku bowiem natykała się na nowe hollywoodzkie ekstrawagancje.

– Naprawdę się tego boisz? – zapytał i spojrzał jej prosto w oczy. Znał ją już na tyle, że wiedział, iż żartuje. Edwina jak zahipnotyzowana patrzyła w jego błękitne źrenice, błyszczące w świetle księżyca. – To chyba niemożliwe, jesteś zbyt rozsądna – dorzucił.

– Pewnie tak. I wymagam dużo mniej zbytku.

– Dużo, dużo mniej, jak przypuszczam, bo inaczej nie poświęciłabyś życia, żeby wychować pięcioro dzieci.

Kiedy stuknęli kieliszkami, Edwina wzniosła toast za pomyślność George'a i Helen. Horowitz ciepło uśmiechnął się do niej i powiedział:

– Spędziłem dzisiaj bardzo miły wieczór w rodzinnym gronie.

A gdy dotarli do Cocoanut Grove, zrobiło się jeszcze przyjemniej. Sam i George tańczyli bez wytchnienia, wymieniając się partnerkami, żartowali, a one śmiały się z zabawnych historyjek opowiadanych przez panów. Stanowili czwórkę wspaniałych przyjaciół. Edwina wiele razy widziała, jak Helen ściska rękę ojca lub dotyka jego ramienia, on zaś spoglądał na córkę z uwielbieniem.

Rodzeństwo Winfieldów też świetnie się razem bawiło. W profesjonalnym prawie stylu przetańczyli sześć tang jedno po drugim.

– Ależ tworzycie parę! – z podziwem rzekł potem Sam do Edwiny, gdy George już prowadził Helen na parkiet, nie spocząwszy nawet na chwilę po tańcach z siostrą.

– Wy też – odwzajemniła się Edwina. – Widziałam, jak wywijacie na parkiecie.

– Tak? To może powinniśmy dłużej potrenować razem, żeby na weselu nie deptać sobie po palcach?

Edwinie zdawało się, że przetańczyli całą noc. I jakże cudnie było poznać Sama bliżej! Zdumiona lekkością, z jaką wirowała wokół sali w jego ramionach, pomyślała, że już kiedyś to przeżywała. Horowitz przypominał jej ojca z czasów, gdy tańczyła z nim jako podlotek. Był od niej znacznie wyższy i potężną sylwetką górował nad nią, co sprawiało, że znów poczuła się jak dziecko. I nawet jej się to podobało. Podobał jej się także wyraz zamyślenia w jego mądrych oczach, które zdawały się wszystko zauważać i wszystko rozumieć.

Wychował swą córkę samotnie. Po śmierci żony, gdy Helen była jeszcze niemowlęciem, poświęcił się jej bez reszty.

– Czasami nie było to łatwe. Helen zawsze uważała, że jestem dla niej za surowy – żalił się Edwinie, lecz nietrudno było zauważyć, że teraz ojciec i córka się uwielbiają.

Helen była wyjątkowo urodziwą panną, ponad wszelką wątpliwość zakochaną w jej bracie. Edwina cieszyła się ich szczęściem, które radowało ją i smuciło zarazem. Przeżywała na powrót ostatnie dni z Charlesem, wspólną podróż do Anglii, ogłoszenie ich zaręczyn… Dopiero przed kilkoma laty zdjęła wreszcie z palca pierścionek zaręczynowy i tylko czasami brała go do ręki, kiedy szukała w szkatułce z biżuterią jakiegoś drobiazgu.

Sam poprosił ją do ostatniego tańca. Edwina obserwowała, jak jej przystojny brat i Helen płyną w tangu po parkiecie. Ona i Sam radzili sobie nie gorzej.

Po skończonej zabawie w dwa samochody zajechali pod dom George'a. Helen przesiadła się do samochodu ojca i zanim Horowitzowie odjechali, Edwina podziękowała Samowi za cudowny wieczór. Kiedy George całował Helen na pożegnanie, Sam i Edwina odwrócili głowy udając, że tego nie widzą.

– Musimy się jeszcze spotkać – powiedział cicho Sam.

Edwinę na chwilę ogarnął żal, że ich dotychczasowe losy nie potoczyły się inaczej, a życie i jej, i jego wymagało tylu wyrzeczeń.

Nazajutrz Alexis rozpoczynała pracę w filmie, która, jak się okazało, wymagała znacznie więcej wysiłku, niż świeżo upieczona gwiazda przypuszczała. Były dni, gdy pracowali bez chwili wytchnienia, lecz mimo zmęczenia i wymagań reżysera widać było, że dziewczyna jest w swoim żywiole. Z początku Edwina była z nią na planie prawie na okrągło, po pewnym czasie jednak poczuła się zbędna. Alexis świetnie dawała sobie radę, zachowywała się zupełnie swobodnie i wszyscy w wytwórni, poczynając od gwiazdorów, a kończąc na licznych pomocnikach, bardzo ją lubili. I tak jak George, który od pierwszego dnia pobytu w Hollywood wiedział, że znalazł swoje miejsce, tak i Alexis była o tym głęboko przekonana. Trafiła oto do bajkowego świata marzeń, w którym na zawsze pozostanie dzieckiem, a wielbiciele będą się o nią troszczyć. I tego właśnie potrzebowała do szczęścia. Edwinie rosło serce na widok siostry oddającej się z entuzjazmem swojej pracy.

– Nie poznaję jej, zupełnie się zmieniła – powiedziała do George'a, kiedy z Helen jedli kolację w ich ulubionym klubie Cocoanut Grove. Rozkoszowała się widokiem Rudolfa Valentino tańczącego z Constance Talmadge i nagle, niespodziewanie dla siebie samej, zatęskniła za Samem. Zdążyli się zaprzyjaźnić, często wychodzili gdzieś we czwórkę, tego dnia jednak Sam wyjechał akurat do Kentucky po dwa nowe konie.

– Muszę przyznać – powiedział George, dolewając szampana siostrze i Helen – że Alexis jest doskonała w tym filmie. Znacznie lepsza, niż przypuszczałem. I w tym cały szkopuł – dodał uśmiechając się sarkastycznie.

– O co ci chodzi? – zdziwiła się Edwina, jak dotąd bowiem pobyt Alexis w Hollywood przebiegał zadziwiająco gładko.

– Wkrótce sprawy mogą się wymknąć spod naszej kontroli. Jeżeli Alexis sprawdzi się w tym filmie, otrzyma mnóstwo innych propozycji. I co wtedy poczniemy?

Edwina myślała już o tym w ciągu ostatniego tygodnia, ale żadne rozsądne rozwiązanie nie przychodziło jej do głowy.

– Coś wymyślę – obiecała. – Nie chciałabym zostawać tu dłużej z Fannie i Teddym. – George miał teraz własne życie, Alexis zaś, wbrew temu, co sądziła, nie była na tyle dorosła, by mogła sama zamieszkać w Los Angeles. – Nie martw się. Coś wymyślę – powtórzyła.

Na szczęście sprawy ułożyły się same. Zanim George ukończył film z Alexis, nastąpił chwilowy zastój w branży, tak że Winfieldowie w komplecie wrócili do San Francisco w sam raz na rozpoczęcie roku szkolnego. Edwina – o dziwo! – niechętnie opuszczała Los Angeles, czuła jednak, że powinna wrócić do domu, jak obiecała młodszym dzieciom. Przykro jej było opuszczać George'a, Helen i Sama, przywykła już bowiem do wytwornych kolacji i wieczornych wypadów na tańce. Pociechą była jej świadomość, że pojadą przecież do Los Angeles pod koniec września na ślub George'a i Helen!

Tymczasem z Hollywood nadeszła wiadomość o nowej roli dla Alexis i od tej chwili Edwina nie miała chwili spokoju. Siostra zanudzała ją na okrągło, by pozwoliła jej wynająć samodzielne mieszkanie, co byłoby możliwe, gdyby znaleziono dla niej odpowiednią przyzwoitkę. W istocie sytuacja mocno się skomplikowała i Edwina wciąż rozmyślała, jak z niej wybrnąć, gdy jechali pociągiem na od dawna oczekiwaną uroczystość.

George wyjechał po nich na dworzec, by zawieźć rodzeństwo do hotelu. Edwina serdecznie się ubawiła, gdy zobaczyła, jaki brat jest zdenerwowany i jaką ma tremę przed zbliżającym się ślubem. Tym razem postanowiła nie sprawiać mu kłopotu i zarezerwowała apartament w Beverly Hills Hotel, co bardzo spodobało się dzieciom. Jej zresztą także rozwiązanie to odpowiadało.

Tego dnia miał się odbyć wieczór kawalerski George'a, a próba generalna przed przyjęciem weselnym nazajutrz w Alexandria Hotel. W przeddzień przyjaciele na cześć młodej pary wydali wspaniałe przyjęcie w Pickfair.

– Chyba nie przeżyję tego tygodnia – jęknął George, opadając obok Edwiny na kanapę w salonie ich apartamentu. – Nie miałem pojęcia, że ostatnie dni kawalerskiego życia będą takie wyczerpujące.

– Dajże spokój – droczyła się z nim siostra. – Przecież uwielbiasz ruch i zamieszanie, a przygotowania do ślubu idą pełną parą. Jak się ma Helen?

– Dzięki Bogu nie straciła głowy. Gdyby nie ona, nie przebrnąłbym przez to wszystko. Wie dokładnie, co powinniśmy robić, pamięta, jaki kto dał nam prezent, kogo zaprosiliśmy na wesele, a kogo nie będzie, gdzie i kiedy powinniśmy się zjawić. Ja mam tylko się ubrać, nie zapomnieć o obrączce i zapłacić za podróż poślubną. Nie wiem, czy bez niej byłbym w stanie zrobić nawet to.

Edwina była przejęta uroczystością niewiele mniej od George'a, ponieważ Helen poprosiła, aby została jej pierwszą druhną. Na ślubie miało być jedenaście druhen i jedenastu drużbów, ponadto starosta, cztery panny niosące kwiaty i jedna osoba do niesienia obrączki. George nie żartował, gdy mówił, że uroczystość weselną poprowadzi sam Cecil B. De Mille, choć buńczuczna zapowiedź zabrzmiała wtedy jak wyjęta ze scenariusza filmowego.

Ślub miał się odbyć w ogrodzie przy domu Horowitzów, w altanie pokrytej różami i gardeniami, które wyhodowano specjalnie dla Helen i George'a, samo przyjęcie zaś w domu przy dwóch orkiestrach, w obecności wszystkich, których nazwiska cokolwiek znaczyły w Hollywood i których zaproszono. Edwinie, ilekroć pomyślała o ślubie brata, wzruszenie ściskało gardło. Jeszcze w czerwcu, podczas poprzedniej bytności w Hollywood, wręczyła Helen szczególny prezent.