– Obydwoje straciliśmy najbliższych – rzekł głosem drżącym ze wzruszenia, jego żona bowiem zmarła, kiedy Helen była niemowlęciem.

– Ale jakoś przetrwaliśmy! – Edwina uśmiechnęła się triumfująco do Sama, który patrząc na nią znad filiżanki myślał, że dotychczas poza matką Helen nikt nie wzbudzał w nim podobnych uczuć. Była kobietą niezwykłą nie tylko dlatego, że piękną i dobrze ubraną. Emanował z niej spokój osoby głęboko przekonanej o słuszności swoich poczynań. Spostrzegł to już przed kilku laty, teraz zaś, gdy znowu ją ujrzał, zaimponowała mu jeszcze bardziej swoim powściągliwym sposobem bycia.

– Jakie ma pani plany na czas pobytu w Hollywood? Zwiedzanie okolicy? Teatry? Wizyty u przyjaciół? – Był ciekaw jej i jej planów. Wręcz rzucało się w oczy, że jest nią zachwycony. Trochę przypominała mu córkę, ale na pewno była osobą bardziej od niej samodzielną.

Edwina roześmiała się, usłyszawszy jego pytania. Chyba nie był świadom, po co faktycznie tutaj przyjechała.

– Będę pilnowała pańskiej gwiazdy, panie Horowitz – zakomunikowała mu z uśmiechem, a on rozpromienił się w odpowiedzi. Wiedział, co Edwina ma na myśli, bo chociaż Helen zawsze była spokojną dziewczyną, od czasu do czasu nawet ona wymagała kontroli. – Alexis jest dzisiaj z George'em, dlatego ja zajmuję się dwójką młodszych – wyjaśniła Edwina. – Ale już od jutra czas mam rozplanowany jako garderobiana, straż przyboczna i w razie potrzeby mentorka.

– To brzmi jak zapowiedź ciężkiej pracy – zauważył z uśmiechem. Odstawił filiżankę i wygodniej usiadł na krześle.

Edwina obserwowała Horowitza z nie mniejszym zainteresowaniem niż on ją. Nie wyglądał na mężczyznę po pięćdziesiątce. Musiała przyznać, że się jej podobał. Istota jego wdzięku polegała na tym, że nie zdawał sobie sprawy z uroku, który roztaczał. W obejściu był naturalny, swobodny, bezpretensjonalny.

Kiedy Teddy przerwał jazdę i dołączył do nich, Sam spojrzał nań z zainteresowaniem. Edwina przedstawiła mu brata, który grzecznie przywitał się i natychmiast z zachwytem jął opowiadać o zaletach wierzchowców.

– Są fantastyczne, Weenie. Jeździłem już na dwóch. Spisują się cudownie. – Pierwszy wierzchowiec, którego Teddy chciał dosiąść, był krwi arabskiej, toteż stajenny doradził mu, aby na początek wybrał spokojniejszego konia, a na arabie skończył jazdę. – Jak myślisz, skąd George je ma? – wypytywał Edwinę.

– Jednego ma ode mnie – wtrącił Sam. – Właśnie tego, na którym jeździłeś na końcu. Niezła bestia, co? Czasem mi go brakuje.

– To dlaczego dał go pan George'owi? – zaciekawił się Teddy, który zupełnie oszalał na punkcie koni.

– Doszedłem do wniosku, że George i Helen będą z niego mieli więcej radości. Jeżdżą trochę razem, a ja właściwie nie mam wolnej chwili. Poza tym robię się za stary na konne przejażdżki – uśmiechnął się smutno do chłopca, jak zauważył, niemal bliźniaczo podobnego do siostry.

Edwina aż się żachnęła słysząc te słowa.

– Niech pan przestanie wygadywać takie głupstwa, panie Horowitz.

– Proszę mi mówić Sam z łaski swojej. W przeciwnym razie poczuję się jeszcze starzej. Jestem prawie dziadkiem! – oświadczył.

Edwina ze śmiechem uniosła wysoko brwi.

– Taaak? Czyżbym o czymś nie wiedziała?

Okazało się jednak, że to tylko żarty. Sam zapewnił, iż nie słyszał, by w najbliższym czasie miały czekać ich chrzciny. Przyznał się też od razu, że nie miałby nic przeciwko gromadce wnuków i spodziewa się, że dzięki Helen i George'owi wkrótce się jej doczeka. Zawsze marzył o zięciu, który zechce mieć liczną rodzinę, bo jemu się to nie udało. Matka Helen młodo umarła, on zaś nie ożenił się powtórnie.

– Ciekawa jestem, jakie to uczucie być ciotką – powiedziała w zamyśleniu Edwina, dolewając herbaty. Wydawało jej się to zabawne, a zarazem dziwne. Chowała rodzeństwo jak własne dzieci, a teraz trzeba się będzie przyzwyczaić nie do wnuków, a do bratanków.

Sam zaprosił ich do siebie na kolację. Przyjechał, by przekazać zaproszenie osobiście i zapewnić Edwinę, że będzie mu niezmiernie miło, jeżeli zjawią się w komplecie.

– Nie chcielibyśmy sprawiać kłopotu, panie… przepraszam, Sam – zaczerwieniła się, a on uśmiechnął się wyrozumiale.

– Ależ skąd, będę zaszczycony. Koniecznie przyprowadź Teddy'ego, Fannie, Alexis, no i oczywiście George'a. Czy dobrze zapamiętałem imiona? – zapytał wstając.

Kiedy się wyprostował, Edwina spojrzała nań zaskoczona. Był wyższy i przystojniejszy, niż jej się wydawało. Odpędziła od siebie te myśli, nie miało bowiem sensu rozważanie zalet ojca jej przyszłej bratowej.

– Przyślę po was samochód o siódmej, bo wiem, że w tych sprawach nie można polegać na moim wspólniku. Jak go znam, przyjedzie prosto z biura – rzekł wesoło Sam, a Edwina mu przytaknęła.

– Bardzo dziękujemy.

Odprowadziła go do limuzyny. Obok nich, niczym młody seter irlandzki, skakał Teddy.

– A więc do zobaczenia wieczorem. – Przytrzymał jej dłoń nieco dłużej niż przy zwykłym pożegnaniu, po czym wsiadł do rollsa. Po chwili szofer uruchomił silnik, Sam pomachał im ręką i już go nie było.

Odjechał w chwili, gdy Fannie wychodziła się przywitać.

– Kto to był? – zapytała bez entuzjazmu.

– Ojciec Helen – odparła Edwina.

Teddy, który dotychczas niestrudzenie rozwodził się nad zaletami koni, przerwał na chwilę, by oświadczyć, że Sam bardzo przypadł mu do gustu, po czym natychmiast oznajmił, że zamierza ponownie wypróbować araba. Edwina, której niezbyt spodobał się ten pomysł brata, poprosiła, by uważał na siebie.

– Przecież uważam – obraził się.

– No, umówmy się, że nie zawsze – skarciła go surowym spojrzeniem.

– No dobrze – zgodził się niechętnie – będę ostrożniejszy.

– Mam nadzieję. – Ostatnie słowo jak zwykle należało do Edwiny.

– Musimy iść na tę kolację? – zapytała Fannie, która podobnie jak Edwina najlepiej czuła się we własnym domu. Była jednak za młoda, by całe dnie spędzać w domu, z dala od ludzi, toteż Edwina nalegała, by siostra towarzyszyła im tego wieczoru.

– Będzie przyjemnie – zapewniała. – Helen i jej ojciec to mili ludzie. Przecież pan Horowitz zaprosił nas osobiście, i to wszystkich – dorzuciła.

Alexis przejawiała więcej entuzjazmu. Gdy po powrocie do domu dowiedziała się o przyjęciu, natychmiast zaczęła rozważać, co powinna włożyć na tę okazję, i stwierdziła, że najlepsza będzie któraś z sukienek Edwiny. Z trudem opanowywała podniecenie po pierwszym dniu spędzonym na planie. Wzięto jej miarę, aby przygotować kostiumy, a George podpisał z nią kontrakt.

– Jak długo będziemy mogli tam zostać? – dopytywała się, po czym omal nie zemdlała z wrażenia na widok wytwornej limuzyny, którą Sam po nich przysłał.

George postanowił pojechać własnym samochodem, co wydało się Edwinie rozsądne. Dzięki temu po kolacji swobodnie będą mogli się wybrać gdzieś z Helen.

Piękny dom Horowitzów wywarł na Edwinie duże wrażenie. Przy nim posiadłość Pickfair wyglądała nieomal jak rudera. Ściany przestronnych pokoi, pełnych sprowadzonych z Anglii i Francji antyków, wyłożone były boazerią. Marmurowe podłogi pokryto oryginalnymi dywanami z Aubusson, a na ścianach wisiały liczne obrazy impresjonistów.

Pośród tego zbytku Samuel Horowitz powitał ich bez większych ceremonii. Edwinę pocałował w policzek, jakby znał ją od dziecka, a swoją bezpośredniością sprawił, że młodsze dzieci poczuły się jak u siebie w domu. Helen, choć odrobinę nieśmiała, okazała się równie przyjacielska. Zaraz pokazała Fannie swoje stare lalki, na Alexis natomiast znacznie większe wrażenie zrobiła wpuszczona w podłogę wanna z różowego marmuru.

Kiedy dziewczynki zwiedzały pokoje Helen, Sam zaprowadził Edwinę i Teddy'ego do stajni, by obejrzeli konie. Były wspaniałe, same araby, championy z Kentucky. I wtedy nagle Edwina w pełni pojęła, dlaczego George tak długo zwlekał z oświadczeniem się Helen. Dostosowanie się do poziomu jej życia będzie wymagało niemało wysiłku z jego strony, pomyślała. Jednakże Helen, pomimo przepychu, w jakim żyła, była zaskakująco bezpretensjonalną dziewczyną, w dodatku bardzo zakochaną w George'u. Nie wydawała się rozkapryszona ani zepsuta. Niezbyt błyskotliwa, trochę przypominała Fannie, tyle że starszą i bardziej bywałą w świecie. Ona także marzyła przede wszystkim o własnym domu, gotowaniu, dzieciach i zajmowaniu się nimi.

Usłyszawszy przy kolacji, o czym Fannie i Helen rozmawiają, Alexis skrzywiła się i stwierdziła, że chyba oszalały.

– A ty, młoda damo, co byś chciała robić? – zwrócił się do niej Sam z rozbawieniem w oczach.

Alexis nie zawahała się ani przez chwilę.

– Bawić się… tańczyć co noc… grać w filmach… I nigdy nie wychodzić za mąż – wyrecytowała.

– Cóż, część twoich marzeń już się urzeczywistniła, prawda? – rzekł łagodnie. – Ale mam nadzieję, że nie wszystkie się spełnią. Szkoda by było, gdybyś nie wyszła za mąż.

Za późno zrozumiał, że popełnił nietakt. Zmieszany popatrzył na Edwinę, która zaśmiała się wesoło.

– Nie przejmuj się. Rola starej panny bardzo mi odpowiada.

Ona się śmiała, lecz Sam zachował powagę.

– Przestań. Jak możesz mówić tak o sobie! – mruknął, choć zdawał sobie sprawę, że nie jest już taka młoda.

– Mam trzydzieści dwa lata – powiedziała z dumą – i jestem szczęśliwa, chociaż nie mam męża.

Horowitz patrzył na nią przez chwilę. Do niektórych spraw miała niecodzienne podejście, mimo to podobała mu się bardzo.

– Jestem pewien, że nie byłabyś panną, gdyby żyli twoi rodzice – rzekł cicho.

Edwina przytaknęła. Pomyślała, że gdyby Charles żył, byliby od jedenastu lat małżeństwem. Teraz jednak z trudem potrafiła sobie wyobrazić, jak by wyglądał ich związek.

– Sprawy nie zawsze układają się po naszej myśli – powiedziała w zadumie.

Helen gładko zmieniła temat rozmowy, ale później robiła ojcu wymówki.

– Przykro mi… nie pomyślałem… – rzekł skruszony, gdy na chwilę zostali sami i Helen przypomniała mu o narzeczonym Edwiny, który utonął na "Titanicu".