Poszła do frontowego salonu, zaświeciła lampę i usiadła, by przeczytać depeszę. Kopertę otworzyła bez trudu, a gdy jej oczy przebiegły po papierze, w Edwinie serce zamarło. To niemożliwe!… Nieprawda!… Przeżył zatonięcie "Titanica", a teraz odszedł!…

"Z przykrością donoszę, że Pani brat, szeregowy Filip Bertram Winfield, poległ z honorem na polu chwały pod Cambrai dnia 28 listopada 1917 roku. W imieniu Ministerstwa Wojny przekazujemy wyrazy współczucia Pani i całej rodzinie… " Podpisano nazwiskiem o którym nigdy nie słyszała. Szloch rozdzierał jej gardło, gdy wciąż od nowa odczytywała treść telegramu. Później wstała i zgasiła lampę.

Z policzkami mokrymi od łez poszła na górę i stanęła przed drzwiami pokoju Filipa, w którym mieszkał i dorastał. Zrozumiała, że już nigdy nie wróci do domu… jak rodzice. Przeżył ich o pięć darowanych mu lat. Żył wystarczająco długo, by dorosnąć i dać się zabić niemieckim żołnierzom.

Kiedy tak stała, płacząc cicho i tuląc do siebie telegram, ujrzała drobną twarzyczkę zwróconą ku niej w ciemności. To była Alexis. Wpatrywała się w Edwinę od dłuższego czasu. Czuła, że wydarzyło się coś złego, ale nie miała odwagi podejść do siostry. W końcu Edwina zauważywszy ją, wyciągnęła do niej ramiona, i wtedy Alexis instynktownie zrozumiała, że Filipa już nie ma. Stały przytulone przez długą chwilę, wreszcie Edwina otarła oczy i zabrała Alexis do swojego łóżka. Leżały do samego rana, tuląc się jak dwoje osieroconych dzieci.

Rozdział dwudziesty drugi

– Halo?… Halo! – wołała Edwina do słuchawki. Połączenie z miejscem odległym o trzy tysiące mil było okropne, ale musiała się dodzwonić do George'a. Po Święcie Dziękczynienia odczekała dwa dni, aby brat zdążył wrócić do Harvardu. Wreszcie ktoś odezwał się na drugim końcu linii. – Chcę mówić z panem Winfieldem – krzyknęła.

W słuchawce znowu rozległ się brzęczący sygnał, kiedy osoba, która odebrała telefon, poszła szukać chłopca. Po kilku chwilach George podszedł do telefonu.

– Halo?… Halo! Kto przy telefonie? – wołał, przekonany, że połączenie zostało przerwane, ponieważ w słuchawce panowała cisza.

Edwina jednak w końcu odzyskała oddech i przemówiła, nie bardzo wiedząc, od czego zacząć. Wystarczająco trudne było samo przekazanie bratu smutnej wiadomości, nawet gdyby nie musiała krzyczeć do słuchawki. Pragnęła oszczędzić George'owi szoku spowodowanego otrzymaniem telegramu z druzgocącą wiadomością, a nie mogła czekać, aż dotrze do niego list. Na niej spoczywał obowiązek przekazania mu tragicznej wieści. Dzieci płakały całymi dniami. Wiedziały, jak smakują łzy żalu wylewane po stracie kogoś bliskiego, bo zdążyły je już poznać, mimo że niektóre tego nie pamiętały.

– George, słyszysz mnie?

Głos Edwiny ledwo do niego dochodził.

– Tak. Co się stało?

Odpowiedź była trudna. Edwinie łzy napłynęły do oczu. Zrozumiała, że błędem było dzwonienie do brata.

– Filip… – zaczęła, lecz zanim powiedziała następne słowo, chłopiec już wiedział. Gdy usłyszał jej przepełniony smutkiem głos, krew zastygła mu w żyłach. – Dwa dni temu przyszedł telegram – szlochała. – Zginął we Francji… – Poczuła, że koniecznie musi przekazać mu wszystkie szczegóły. – Poległ z honorem. – Nie mogła mówić dalej, bo słowa uwięzły jej w gardle. Stojące na schodach dzieci spoglądały na nią w milczeniu.

– Przyjeżdżam do domu – powiedział szybko George. Łzy popłynęły mu po policzkach. – Przyjeżdżam do domu, Weenie – powtórzył.

Teraz płakali już obydwoje, a Alexis, która przysłuchiwała się rozmowie, wolno poszła schodami na samą górę, dokąd od dawna nie chodziła. Teraz jednak chciała tam być, sama z myślami o najstarszym bracie.

– George – z trudem mówiła Edwina – nie musisz przyjeżdżać… Mamy się dobrze.

Jej głos nie brzmiał przekonywająco.

– Och, Weenie… kochana… – George płakał teraz otwarcie. Myślał o Filipie i o niej, i o reszcie rodzeństwa łącznie z sobą, i o tym, jaki los jest niesprawiedliwy. Edwina miała rację. Nie powinna była pozwolić Filipowi odejść. Teraz to zrozumiał. Niestety, za późno. Za późno dla Filipa. – Będę w domu za cztery dni – powiedział stanowczo.

– George, nie rób tego… -prosiła w obawie, że jego nieobecność nie będzie dobrze widziana przez władze uczelni.

– Do zobaczenia… Poczekaj!… Jak malcy to znieśli?

– Jakoś się trzymają, oprócz Alexis, która przeżyła ogromny wstrząs. – Nie mówiła mu, że pozostali lgnęli do niej, jakby się obawiali, że ona też umrze i zostawi ich samych. – Nic im nie będzie. – Wzięła głęboki oddech, starając się nie myśleć o Filipie, o tym, jak umierał sam w zimnym błocie. Biedny dzieciak… Jakże żałowała, że nie mogła być wtedy przy nim i trzymać go w ramionach!… – A więc do zobaczenia za kilka dni – rzuciła do telefonu.

Powoli odłożyła słuchawkę. Kiedy się odwróciła, ujrzała Fannie i Teddy'ego, którzy siedzieli na schodach tuż nad jej głową, cicho popłakując. Zeszli do niej na dół i długo tulili się do starszej siostry. Edwina zaprowadziła ich potem do pokoi, lecz ostatecznie tej nocy spali w jej łóżku łącznie z Alexis, która przyszła na końcu. Wcześniej Edwina zostawiła ją w spokoju. Wiedziała, dokąd mała poszła, i rozumiała, że dziewczynka chce być sama ze wspomnieniami o Filipie, bo każde z nich tego potrzebowało.

Tej nocy długo o nim rozmawiali. Wspominali wszystko to, co było im w nim drogie. Przypominali sobie, jaki był wysoki i wytworny, jaki troskliwy, odpowiedzialny, kochający i łagodny. Lista zalet Filipa była długa i myśląc o nim, Edwina uświadomiła sobie z bólem, że nikt go nie może zastąpić.

Kiedy w nocy tuliła dzieci, wydawało jej się, że znów są w łodzi ratunkowej. Otoczeni bezmiarem wód, przestraszeni, samotni, zbici w gromadkę, zastanawiają się, czy się odnajdą. Tyle że tym razem na pewno wiedziała, iż nigdy już nie będą w komplecie.

Jakże dłużyły im się te cztery dni oczekiwania na George'a, pełne zadumy, łez i bezsilnego gniewu. Kiedy przyjechał, dom jakby ożył na nowo. Chłopiec zbiegał po schodach, trzaskał drzwiami i wpadał jak burza do kuchni. Sam jego widok sprawił, że Edwinie rozjaśniła się twarz. Gdy po przyjeździe odszukał ją w ogrodzie, uśmiechnęła się pierwszy raz od otrzymania telegramu z wiadomością o śmierci Filipa. George podbiegł i przytulił siostrę. Długą chwilę stali objęci, opłakując stratę brata.

– Cieszę się, że przyjechałeś – wyznała później, gdy maluchy były już w łóżkach, po czym spojrzała na George'a ze smutkiem. -Tak tu pusto bez niego. Wszystko wygląda inaczej, odkąd wiadomo, że… że nigdy nie wróci. Teraz nawet nie chcę wchodzić do jego pokoju – poskarżyła się.

George doskonale ją rozumiał. Tego popołudnia, gdy wrócił do domu, spędził w pokoju Filipa kilka godzin. Siedział tam i płacząc rozmyślał o zmarłym bracie, a im dłużej przebywał w pokoju, tym mocniejsze było wrażenie, że Filip jest przy nim.

– To dziwne, prawda? – mówił później do Edwiny. – Jakbym wierzył, że on żyje, że zaraz pojawi się w drzwiach… Ale tak się nie stanie. Nie możemy żyć złudzeniami, prawda, Edwino?

Znowu pomyślała o poległym bracie, o tym, jaki był poważny i odpowiedzialny, jak z całym poświęceniem pomagał jej w opiece nad dziećmi. George, który wolał wpuszczać żaby do cudzych łóżek, był zupełnie inny, ale teraz cieszyła się, że ma go przy sobie.

– Tak samo przeżywałam śmierć rodziców i Charlesa – przyznała się Edwina. – Zdawało mi się, że kiedyś wrócą, ale przecież były to tylko nieziszczalne marzenia.

– Byłem wtedy za mały, żeby zrozumieć, co przeżywasz – rzekł cicho George. Teraz w pełni ją rozumiał. – To musiało być dla ciebie okropne, Weenie… Mam na myśli Charlesa. – Po chwili zaś dodał: – Potem chyba na nikim nigdy ci nie zależało, prawda?

Wiedział, że podobała się Benowi, ale przecież nigdy nie była w nim zakochana i nie sądził, żeby poza nim miała innych poważnych adoratorów.

Edwina z uśmiechem potrząsnęła głową.

– Nie przypuszczam, żebym pokochała innego mężczyznę. Może ta jedna miłość wystarczy mi na całe życie?… Tylko Charles… – głos jej się załamał, gdy mówiła o zmarłym narzeczonym.

– To niesprawiedliwe… Zasługujesz na coś więcej – powiedział George. – Nie chciałabyś mieć własnych dzieci?

Na te słowa Edwina roześmiała się, dyskretnie ocierając łzy żalu za starszym bratem.

– Myślę, że dzieci akurat miałam dość. Pięcioro wystarczy w zupełności, nie sądzisz?

– Jednak to nie to samo – zauważył George.

Edwina roześmiała się na widok jego poważnej miny.

– Powiedziałabym, że prawie to samo. Obiecałam mamie, że się wami zaopiekuję, i dotrzymałam słowa. Nie mam ochoty zaczynać nowego życia. A poza tym jestem już za stara. – Mówiąc to, nie sprawiała wrażenia osoby, która żałuje, że jej życie nie potoczyło się inaczej. Wspominała jedynie o tęsknocie za ukochanymi osobami. Ale tamta strata spowodowała przecież, że ci, którzy zostali, byli jej teraz jeszcze drożsi. – Kiedy wracasz na uniwersytet?-zapytała.

George zanim odpowiedział, przez chwilę przyglądał jej się z powagą.

– Chcę o tym porozmawiać, ale jeszcze nie dzisiaj… Może jutro. – Wiedział, że ją zmartwi, ale decyzję podjął, zanim wrócił do Kalifornii.

– Czy coś się stało? Masz jakieś kłopoty, George? – usiłowała dociec Edwina. W przypadku George'a nie byłaby nimi zaskoczona. Uśmiechnęła się do niego serdecznie, by ułatwić mu wyznanie. Choć udawał dorosłego, dla niej pozostał pełnym wigoru chłopcem, którego aż rozsadza energia.

George, jakby lekko urażony, pokręcił głową.

– Nie mam żadnych kłopotów, Weenie. Ale nie wracam na uniwersytet.

– Co takiego? – zdumiała się. Od trzech pokoleń wszyscy mężczyźni w ich rodzinie kończyli Harvard. W przyszłości miał tam studiować również Teddy, a później dzieci jej braci powinny kontynuować tradycję.

– Dlaczego? – spytała krótko.

– Bo to nie jest i nigdy nie było miejsce dla mnie. Owszem, nieźle się bawiłem, ale nie tego pragnę, Weenie. Chcę czegoś całkiem innego. Marzę o prawdziwym świecie… o czymś nowym, ekscytującym, pełnym życia… Nie interesują mnie greckie rozprawy ani tłumaczenia mitologii. To było dobre dla Filipa, ale nie dla mnie. Nigdy mnie to nie zajmowało. Już wolałbym wrócić do domu i pójść do pracy.