– No to co mi radzisz? – zapytała sucho. – Mam ją oddać na wychowanie?

– Możesz wyjść za mąż – oświadczył.

Tego wieczoru Edwina wezwała Bena na pomoc, to prawda, ale oczekiwała wsparcia przyjaciela, nic ponadto. On jednak miał oczy pełne nadziei.

– To nie jest powód do zamążpójścia – odparła. – Nie chcę wychodzić za mąż tylko dlatego, że mam problemy z dziećmi. Zresztą zazwyczaj radzę sobie z nimi sama. A jeżeli opieka nad dziećmi przerośnie moje siły, to wynajmę kogoś do pomocy. Ale za mąż chciałabym wyjść z miłości i kochać mojego męża. Tak jak kochałam Charlesa. Na mniej nigdy nie przystanę. Nie wyjdę za mąż tylko dlatego, że jest mi ciężko. – Pomyślała o życiu, jakie wiedli jej rodzice, i o swoim uczuciu do Charlesa. Nie kochała Bena i wiedziała, że nigdy go nie pokocha. Choćby się złościł, choćby jego przyjaźń stała się dla niej niezbędna. – Poza tym nie sądzę, żeby dzieci były przygotowane na moje zamążpójście – dodała.

Nie zauważyła, że George, który jadł w kuchni spóźnioną kolację, właśnie stanął w drzwiach i przysłuchuje się ich rozmowie. Wszystkich zmęczyły wydarzenia tej nocy, toteż i Edwina, i Ben mówili coraz bardziej podniesionym głosem.

– Jeżeli oczekujesz ich akceptacji, to popełniasz wielki błąd, Edwino. Oni nigdy do tego nie dorosną. Chcą cię mieć wyłącznie dla siebie. Jak wszystkie dzieci są egoistami i myślą tylko o sobie… Filip, George, Alexis, dwoje najmłodszych… Nie chcą, żebyś miała własne życie, masz być w każdej chwili na ich zawołanie. Ale jak dorosną i już nie będą cię potrzebować, zostaniesz sama, a ja będę za stary, żeby ci pomóc… – Ruszył w stronę drzwi, a gdy nie odpowiedziała mu ani słowem, zatrzymał się jeszcze: – Oddajesz im całe swoje życie Edwino, chyba wiesz o tym?

Popatrzyła nań i z namysłem skinęła głową.

– Tak, wiem. Ale tego właśnie pragnę… i tak już musi być… Tego oczekiwaliby ode mnie rodzice.

– Mylisz się – rzekł ze smutkiem. – Oni by chcieli, żebyś była szczęśliwa. Chcieliby dla ciebie takiego życia, jakie im przypadło w udziale – podkreślił.

– Pewnie tak, ale to niemożliwe – powiedziała z żalem. – Niemożliwe z mojej strony. Rodzice i Charles zabrali tę część mojego życia ze sobą. Przykro mi – zakończyła.

Przysłuchujący się rozmowie George odczuł ulgę, że Edwina nie zamierza wyjść za Bena. Nie życzył sobie tego i czuł, że Filip też by tego nie chciał.

– Mnie także jest przykro, Edwino – rzekł cicho Ben.

Kiedy wyszedł, Edwina w drzwiach kuchni ujrzała George'a. Patrzyła nań zakłopotana, niepewna, czy słyszał ich rozmowę, choć wszystko na to wskazywało.

– Wszystko gra, siostrzyczko?

Pokryty jeszcze kurzem zbliżył się, spoglądając na nią z obawą w oczach.

– Owszem, jak najbardziej – odparła z uspokajającym uśmiechem.

– Nie jest ci smutno, że nie wyjdziesz za Bena? – spytał, pragnąc wiedzieć, co Edwina naprawdę czuje, a był przekonany, że nigdy go nie okłamywała i tym razem również powie mu prawdę.

– Nie, raczej nie. Gdybym go kochała, wyszłabym za niego już wtedy, kiedy oświadczył mi się po raz pierwszy.

George wyglądał na tak zaskoczonego jej słowami, aż Edwina się uśmiechnęła.

– Myślisz, że w ogóle kiedyś wyjdziesz za mąż? – wypytywał siostrę.

Na widok jego zatroskanej miny Edwina się roześmiała. Powoli godziła się z myślą, że nie założy własnej rodziny choćby z tego powodu, że zabraknie jej na to czasu. Zanadto była zajęta uganianiem się z dziećmi, pomaganiem im w nauce czy rozwiązywaniem ich problemów. Zresztą w głębi ducha wiedziała, że tego nie pragnie.

– Wątpię – odrzekła.

– Dlaczego? – spytał zaciekawiony, gdy szli schodami na górę.

– Och… z wielu przyczyn… Może dlatego, że za bardzo was kocham? – Westchnęła i poczuła, że wrócił ból gdzieś blisko serca. – A może dlatego, że kochałam Charlesa?… – dodała.

Pomyślała, że kiedy kogoś się kocha, to miłość raz na zawsze odchodzi z tą osobą i dlatego jej miłość utonęła wraz z ukochanym. Jej matka uznała, że nie potrafi żyć bez miłości, i wybrała śmierć razem z mężem. Edwina oddała swe serce Charlesowi i dzieciom. Nie potrafiła dzielić uczuć z nikim więcej.

Dotrzymała George'owi towarzystwa, gdy w łazience zmywał z siebie brud, potem utuliła go do snu jak małego Teddy'ego. Przed wyjściem z pokoju zgasiła lampę i pocałowała brata na dobranoc, po czym zajrzała do malców. Fannie i Teddy pogrążeni byli w głębokim śnie. Przez pusty pokój Filipa przeszła do siebie, gdzie Alexis, szczelnie zawinięta w kołdrę, pomrukiwała cicho. Jej złociste włosy rozrzucone były na poduszce. Edwina przysiadła na łóżku, popatrzyła na małą i po raz pierwszy od dłuższego czasu sięgnęła na dno kufra. Wiedziała, że to, czego szuka, wciąż jest w pudełku, które przyjechało z Anglii, starannie obwiązanym niebieskimi atłasowymi wstążkami.

Wyjęła pudełko, postawiła na podłodze i otworzyła. Wianek z maleńkich perełek i biały atłas zalśniły w blasku księżyca. Gdy trzymała w dłoniach swój ślubny welon, morze tiulu falowało wokół niej jak we śnie. Pomyślała, że tego wieczoru powiedziała George'owi prawdę: w jej życiu nie będzie już innego mężczyzny… Będzie Filip i George, i Alexis, i reszta rodzeństwa – lecz nikt więcej. Obdarzenie uczuciem kogoś innego mogłoby ją zbyt wiele kosztować, okazać się zanadto bolesne… Nie będzie miała męża.

Ułożyła w pudełku starannie poskładany welon, a kiedy zawiązywała wstążki, nie czuła łez, które toczyły się jej po policzkach. Dla niej życie skończyło się tam, na dalekim oceanie, gdy mężczyzna, którego kochała, odszedł… Była nieprzytomnie zakochana w Charlesie i wiedziała, że z całą pewnością nie pokocha innego.

Rozdział siedemnasty

Gdy czternastego czerwca 1914 roku pociąg z Bostonu wjeżdżał na stację, Edwina stojąca za George'em z całych sił machała ręką do Filipa, który radośnie uśmiechnięty, wychylał się z okna przedziału. Wydawało im się, że od jego ostatniego pobytu w domu minęło tysiąc lat, a przecież upłynęło zaledwie dziewięć miesięcy, odkąd wyjechał do Harvardu.

Wysiadł jako pierwszy i po chwili ściskał ich serdecznie. George wydawał z radości dzikie indiańskie okrzyki, a maluchy skakały i piszczały podekscytowane. Alexis wypłynął na twarz niedowierzający uśmiech, jakby pomimo zapewnień i obietnic Edwiny nie była dotychczas pewna, czy starszy brat wróci do domu.

– Cześć, słoneczko. – Chłopiec przytulił Alexis, która zmrużyła oczy, promieniejąc zadowoleniem. Wrócił, a oni byli szczęśliwi, bo nareszcie ziściły się ich marzenia. George lekko poszturchiwał brata pięściami w pierś i co rusz pociągał za włosy, tym razem wszakże Filip tylko szczerzył zęby w uśmiechu, pozwalając mu na wszystko. Jakże cieszył się z przyjazdu do domu!

Kiedy wrócił do przedziału, by przez okno podać bagaże, Edwina zauważyła, jak bardzo wyrósł i zmężniał w ciągu ostatniego roku. Sprawiał wrażenie młodzieńca dojrzałego, wiedzącego, jak się zachować i wytwornego w każdym calu. Miał prawie dziewiętnaście lat, a jej wydawał się nawet starszy.

– O co chodzi, siostrzyczko? – spojrzał na nią nad głową George'a.

Edwina uśmiechnęła się szeroko.

– Zdaje mi się, że przez ten czas tylko rosłeś. Nieźle wyglądasz – pochwaliła.

Mieli jednakowe błękitne oczy i obydwoje byli bardzo podobni do matki.

– Ty też nieźle wyglądasz – zauważył od niechcenia.

Nie zamierzał przyznawać się siostrze, jak często nocą nie mógł spać, bo tęsknił za domem. Poza tym na Harvardzie nawet mu się podobało. Ben Jones miał rację, gdy zachwalał uniwersytet. Bywały wszakże chwile, kiedy chłopcu wydawało się, że Kalifornia została niewyobrażalnie daleko, i zdawało mu się wtedy, iż znalazł się na innej planecie. Od domu dzieliły go cztery dni podróży pociągiem. Gdy odbywał ją po raz pierwszy, odnosił wrażenie, że trwa całą wieczność. Boże Narodzenie spędził w Nowym Jorku u kolegi, z którym mieszkał. Przez całe święta strasznie tęsknił za Edwiną i dziećmi, choć im brakowało go chyba jeszcze bardziej. Chwilami Edwina bała się, że Alexis nie przeżyje rozłąki z bratem.

Filip zauważył, że Bena nie ma wśród oczekujących, i zdziwiony, unosząc brwi, zapytał o niego, gdy szli do samochodu zaparkowanego przed stacją.

– Wyjechał do Los Angeles – z uśmiechem odparła Edwina. -Przesyła ci pozdrowienia. Na pewno będzie chciał zjeść z tobą lunch i porozmawiać o Harvardzie.

Ona także chciała dowiedzieć się czegoś więcej. Listy Filipa były fascynujące. Pisał o ludziach, których poznał, o tym, czego się uczy, i o profesorach wykładających na uczelni. Czasami odczuwała zazdrość, że to nie ona jest studentką Marzyła o poznaniu miejsca takiego jak Harvard. Przed śmiercią rodziców i Charlesa nie zawracała sobie głowy dalszą nauką. Wtedy pragnęła wyjść za mąż i mieć dzieci. Ale odkąd spadła na nią odpowiedzialność za liczne sprawy, odkąd brała udział w comiesięcznych zebraniach w wydawnictwie, chciała wiedzieć więcej. Czuła, że powinna uczyć rodzeństwo nie tylko pieczenia ciastek czy sadzenia stokrotek w ogrodzie.

– Kto was tu przywiózł? – zapytał Filip. Baczył, aby George nie upuścił pudła z książkami, prowadził Alexis za rękę i równocześnie patrzył, co robią Fannie i Teddy. Cóż, jak zwykle przy dzieciach niezbędne są umiejętności żonglerskie, pomyślała Edwina, z uśmiechem przyglądając się wysiłkom brata.

– Ja – odparła z dumą.

Filip roześmiał się niedowierzająco.

– Nie żartuj!

– Mówię poważnie. A co? Myślisz, że nie umiem prowadzić?

Uśmiechała się do brata radośnie, stojąc obok packarda, którego kupiła sobie w prezencie na dwudzieste trzecie urodziny.

– Naprawdę, Edwino?

– Oczywiście. Pakuj bagaże do kufra i wsiadaj wreszcie. Zawiozę cię do domu, paniczu Filipie.

Upchnęli większość walizek do bagażnika, resztę umocowali na dachu pięknej granatowej limuzyny. Kiedy jechali do domu, Filip nie krył zdziwienia, że siostra z taką swobodą prowadzi samochód. Dzieci przekomarzały się, a rozgorączkowany George sam nie wiedział, o co by jeszcze zapytać brata. Tyle rzeczy działo się równocześnie, że gdy dojechali na miejsce, Filip zażartował, iż z wrażenia rozbolała go głowa.