Ben zawiadomił policję, a George tymczasem próbował dodać Edwinie otuchy. Po półgodzinie Edwina wyjaśniła przybyłemu sierżantowi, co się stało, oznajmiając, że nie wie, dokąd udała się jej siostra. Policjant wszedł do środka, popatrzył na Bena i George'a i zapytał o rodziców dziewczynki. Edwina wyjaśniła, że jest jej opiekunką. Sierżant obiecał przetrząsnąć sąsiednie posesje i za godzinę zdać jej sprawę z wyników poszukiwań.

– Czy my też mamy iść? – spytała zatroskana Edwina, spoglądając na Bena.

– Nie, proszę pani. Znajdziemy ją. Pani z mężem niech poczeka lepiej tutaj – uśmiechnął się do nich pocieszająco.

George krzywo spojrzał na Bena. Lubił go jako przyjaciela, lecz nie spodobało mu się, że ktoś uważa go za męża Edwiny. Podobnie jak Filip był zaborczy, gdy chodziło o starszą siostrę.

– Dlaczego mu nie powiedziałaś? – warknął, kiedy policjant odszedł.

– O czym? – Edwina myślała teraz tylko o Alexis.

– Że Ben nie jest twoim mężem.

– Och, na Boga! Przestań myśleć o głupstwach i skup się na odnalezieniu siostry!… – z irytacją odparła Edwina. Ben także usłyszał słowa George'a.

Przez półtora roku Edwina matkowała rodzeństwu, toteż dzieci uważały ją za swoją własność. Nie było to dobre dla nikogo, Ben wszakże wiedział, że nie powinien się wtrącać. Edwina chciała się opiekować rodziną po swojemu, a on, niestety, nie miał prawa do tego się mieszać.

Jeszcze raz wyliczyli wszystkie możliwe miejsca, do których Alexis mogła się udać, po czym Ben zaproponował, że zawiezie ich samochodem do domów, w których mieszkają dzieci zaprzyjaźnione z małą. Edwina zerwała się pełna nadziei, przykazując George'owi zostać i czekać na wiadomość od policjanta.

Niestety, wizyta w trzech domach niczego nie dała. Dziecka tam nie było, co więcej, Alexis od tygodni nie odwiedzała koleżanek. Dopiero teraz Edwina w pełni zdała sobie sprawę, jak bardzo dziewczynkę przygnębił wyjazd Filipa. Zastanawiała się, czy aby ten trop nie jest właściwy.

– Chyba nie przyszło jej do głowy, żeby pociągiem wybrać się do brata? Jak sądzisz, Ben?

Ta myśl uporczywie wracała jej do głowy, Ben jednak uważał, że to nieprawdopodobne.

– Ona się boi własnego cienia, nie mogła odejść daleko od domu – mówił, gdy szli po schodach.

Edwina jednak podzieliła się swymi przypuszczeniami z George'em, który zmrużył oczy i zamyślił się.

– W zeszłym tygodniu zapytała mnie, jak daleko jest stąd do Bostonu – wyznał wreszcie z nieszczęśliwą miną – ale nie zwróciłem na to uwagi. O Boże, Weenie! A jeżeli ona wsiadła do pociągu? Przecież nie wie nawet, w którą stronę jechać!

Pomyśleli, że mogło jej się coś stać. Mogła się potknąć na torach, mogła upaść, skaleczyć się przy wchodzeniu do wagonu, mogła nawet pojechać pierwszym lepszym pociągiem towarowym!… Możliwości było tak wiele, a jedna straszniejsza od drugiej, że Edwina wpadła w panikę. Dochodziła już dziesiąta, a tu nadal o Alexis nie było nic wiadomo, toteż rosły w nich obawy, że małej przytrafiło się coś złego.

– Jeśli chcecie, zabiorę was na stację, ale jestem pewien, że czegoś takiego by nie zrobiła – rzekł Ben spokojnie. Usiłował podnieść obydwoje na duchu, ale George przerwał mu gniewnie, wciąż urażony, że policjant mógł wziąć Bena za męża Edwiny.

– A skądże masz taką pewność?

Z bliskiego przyjaciela rodziny Ben niespodziewanie stał się dla George'a konkurentem. Chłopiec już wcześniej dostrzegł zagrożenie, zauważywszy zazdrość, jaką okazywał Filip jeszcze przed wyjazdem na studia, ale wtedy nie sądził, że będzie musiał rywalizować z Benem. Edwina zazwyczaj trzymała braci krótko, teraz jednak, niespokojna o młodszą siostrę, nie miała czasu zwracać uwagi na humory George'a.

– Jedźmy – rzuciła. Zabrała z holu szal i znalazła się przy drzwiach akurat w chwili, gdy wrócił policjant. Niestety, nie miał wieści o Alexis.

– Nigdzie jej nie ma – powiedział.

Ben zawiózł wobec tego rodzeństwo na stację. George siedział na tylnym siedzeniu, Edwina przy kierowcy. Przez całą drogę nerwowo wyglądała przez okno w nadziei, że gdzieś dojrzy Alexis, niestety, na próżno.

O dziesiątej trzydzieści stacja była prawie pusta. Na torach stały wprawdzie pociągi do San Jose, ale te jechały drogą okrężną. Łatwiej było dostać się tam wsiadając na prom, który płynął do stacji w Oakland.

– To szalony pomysł… – zaczął Ben, George go jednak nie słuchał. Ruszył pędem i biegł aż do końca peronu. Tam dopiero przystanął.

– Lexie! – krzyknął. – Lexie!

Zwinął dłonie w trąbkę i wołał z całych sił, lecz odpowiadała mu cisza. Od czasu do czasu zaturkotały tylko koła, gdy lokomotywa przetaczała wagony, poza tym wszędzie było cicho i pusto.

Edwina, niewiele myśląc, poszła za bratem, jakby zawierzyła jego instynktowi. Pod pewnymi względami George znał Alexis lepiej niż ktokolwiek z nich, lepiej niż ona, a nawet lepiej niż Filip.

– Lexie!… – wołała niestrudzenie, podczas gdy Ben na próżno wzywał ich, by wrócili na peron.

Nagle w oddali rozległ się gwizd pędzącego po szynach pociągu. Był to ostatni towarowy linii Southern Pacific, który przyjeżdżał zawsze tuż przed północą. Z daleka zalśniła długa wiązka światła, a kiedy się przybliżyła, Edwina i Ben, stojący na rampie, dojrzeli w jej blasku nieruchomą białą plamkę. I wtedy George, zanim Edwina zdążyła go powstrzymać, jak strzała pomknął przez tory, ona zaś w ułamku sekundy pojęła, co brat zobaczył: Alexis! Dziewczynka przycupnęła koło wagonu stojącego przy torze, którym pędził pociąg. Przestraszona samotna istotka, ściskająca w ręce lalkę, Panią Thomas, uratowaną z "Titanica".

– O Boże! – krzyknęła Edwina. Chciała przejść pod barierką, lecz Ben odciągnął ją do tyłu.

– Nie, Edwino, nie wolno ci!

Tymczasem George biegł ku Alexis skulonej tuż przy szynach, po których nadjeżdżał pociąg. Wiedział, co się stanie, jeśli dziewczynka sparaliżowana strachem nie odsunie się na czas.

– George, uważaj! – zawołała Edwina, wyrwała się Benowi i pognała przez tory za bratem. Jej dalsze słowa utonęły w huku pędzącego pociągu.

Ben rozglądał się rozpaczliwie wokół, gorączkowo szukając jakiegoś wyłącznika, hamulca, alarmu, który mógłby zatrzymać rozpędzone żelastwo, lecz nic w tej sytuacji nie mógł zrobić. Wymachiwał więc tylko rękami do maszynisty, ten go jednak nie widział.

George tymczasem mknął ku Alexis jak niesiona wiatrem strzała. Edwina, która biegła za nim podkasawszy spódnicę, co chwila się potykała i przewracała na tory. Nagle obok niej z ogromną prędkością przetoczył się pociąg. Wydawało jej się, że całe wieki minęły, zanim przejechał ostatni wagon i zapłakana, roztrzęsiona Edwina mogła poszukać rodzeństwa, przekonana, że znajdzie ich zwłoki. Ujrzawszy oboje, odetchnęła z niewysłowioną ulgą – żyli! Alexis, cała pokryta kurzem, z włosami posklejanymi błotem, leżała pod wagonem stojącym na sąsiednim torze, George otaczał ją ramionami. Dobiegł do siostry w ostatniej chwili, pchnął ją i całym ciężarem ciała przygniótł do ziemi, dzięki czemu pociąg przejechał nad nimi.

Zapanowała cisza przerywana tylko płaczem Alexis i coraz odleglejszym turkotem niknącego w ciemności pociągu. Edwina osunęła się na kolana przy rodzeństwie. Nadbiegł Ben. Łzy spływały mu po policzkach, nie potrafił wykrztusić słowa. Po chwili pomógł Edwinie wstać, George podniósł się i wyciągnął Alexis spod wagonu. Ben wziął małą na ręce i zaniósł do samochodu. George troskliwie otoczył ramieniem Edwinę, która zatrzymała się, nim doszli do auta, i spojrzała na brata. W wieku trzynastu lat zachował się jak mężczyzna, jak ich ojciec. Nie jak chłopiec czy błazen, lecz naprawdę po męsku. Rozpłakała się i przytuliła go mocno.

– George, kochany… O Boże!… Tak się bałam… Myślałam… – szloch nie pozwolił jej dokończyć.

W drodze do domu Alexis przyznała się do tego, czego George się domyślił – chciała odnaleźć Filipa.

– Żebyś nigdy więcej tego nie robiła! – napominała ją Edwina surowo. Po powrocie do domu wykąpała siostrę i ułożyła w czystej pościeli w swoim łóżku. – Ale to nigdy! – powtarzała. – Przecież mogło ci się coś stać!

Najpierw na "Titanicu" i teraz znowu mała omal nie przypłaciła życiem swojej ucieczki. Następnym razem może nie mieć tyle szczęścia. Edwina wolała nie myśleć, co by było, gdyby George nie przewrócił jej na ziemię. Alexis musiała przyrzec uroczyście, że więcej nie będzie uciekać z domu. Tłumaczyła, że bardzo tęskni za Filipem i chciała go odwiedzić.

– On niedługo przyjedzie – obiecała jej Edwina poważnym tonem. W duchu musiała przyznać, że ona też ogromnie za nim tęskni, ale skoro raz przyznała mu prawo wyboru swojej przyszłości, należało pogodzić się z jego nieobecnością.

– Mama i tatuś nie przyjechali – poskarżyła się cicho Alexis.

– To co innego. Filip przyjedzie na wiosnę. A teraz spać.

Edwina zgasiła światło i zeszła na dół do Bena. Teraz dopiero przyjrzała się sobie. Była pokryta pyłem z torów kolejowych, spódnicę miała porozrywaną, bluzkę mocno ubrudzoną, a na fryzurę wolała nie patrzeć.

– Jak ona się czuje? – zapytał Ben.

– Dobrze – odparła i pomyślała, że Alexis do końca życia już nikomu nie zaufa, nigdy nie uwierzy, że ktoś, kto odchodzi, wróci. Ocean zabierając małej matkę, pozbawił ją zarazem ufności.

– Wiesz, o czym myślę, prawda? – Ben miał smutną minę. Po wydarzeniach tego wieczora pytanie, które widniało w oczach George'a w drodze powrotnej ze stacji, powodowało, że był nieszczęśliwy, a nawet zagniewany. Kiedy Edwina układała Alexis do snu, zawiadomił policję, że dziewczynka się odnalazła. – Myślę, że sprawy zaszły za daleko, Edwino – wybuchnął. – Moim zdaniem sama nie dasz sobie rady z dziećmi. To za wiele dla jednej osoby. Dla każdego byłoby za wiele. Rodziców mieliście przecież dwoje.

– Poradzimy sobie – powiedziała cicho. Wrogość George'a wobec Bena również nie uszła jej uwagi.

– Chcesz powiedzieć, że nadal zamierzasz sama się borykać z kłopotami? – Zdenerwowanie ostatnich godzin musiało znaleźć ujście, Ben wyładowywał je więc na Edwinie, która jednak była zanadto wyczerpana, aby się z nim spierać.