Ben pomógł jej wysiąść i potem, gdy pociąg odjechał, objął ją ramieniem, aby dodać jej otuchy. Długo jeszcze widzieli powiewającą z okna chusteczkę Filipa. Fannie i Alexis płakały przez całą drogę do domu. Żadne z dzieci nie potrafiło się pogodzić z wyjazdem Filipa, pokonać żalu i bólu spowodowanego rozstaniem.

Ben pożegnał się przy bramie wjazdowej. Pogrążeni w smutku młodzi Winfieldowie weszli do domu, który bez Filipa przypominał grobowiec. Żadne nie potrafiło sobie wyobrazić, jak będą żyli bez najstarszego brata.

Tego wieczoru Fannie pomagała nakryć do stołu, Alexis jednak siedziała milcząca i co chwila wyglądała przez okno, wstrząśnięta, że opuściła ją następna osoba spośród tych, które najbardziej kochała. George zabrał Teddy'ego do ogrodu i bawili się tam, dopóki Edwina nie zawołała ich na kolację. Gdy postawiła na stole ich ulubione danie, pieczonego kurczaka, nie rozległy się jak zazwyczaj radosne okrzyki. Cała gromadka siedziała milcząca i zamyślona. Po półtora roku opieki nad rodzeństwem Edwina miała wrażenie, że tak było zawsze, że zawsze miała dwadzieścia dwa lata i piątkę dzieci wokół siebie. I nagle, niespodziewanie dla siebie samej, pomyślała, że przestaje spełniać rolę matki, zrozumiała, że Filip rozpoczyna samodzielne życie i nie będzie już potrzebował ani jej rad, ani troskliwej opieki. Ból spowodowany wyjazdem brata sprawił, że wrócił tamten ból, który przycichł, lecz nigdy całkiem nie wygasł w jej sercu. Wśród panującej przy stole ciszy zmówiła modlitwę dziękczynną, po czym poprosiła George'a, by podzielił kurczaka.

– Teraz ty jesteś panem domu – rzekła z nadzieją, że chłopiec poczuje się dorosły, ale kiedy najpierw na pół rozkrajał kurczaka nożem niby sztyletem, potem zaś jednym szybkim ruchem odciął skrzydełko, pojęła, że nie może liczyć na jego poważne zachowanie. Widać było, że pomimo trzynastu lat ani nie zdążył dorosnąć, ani nie utracił zacięcia do psot i figli. – Dziękuję, George. Jeżeli w ten sposób masz zamiar podzielić kurczaka, sama sobie poradzę.

– No co ty, Edwino… – rzekł z wyrzutem.

Odciął drugie skrzydełko i obydwie nóżki niczym korsarz dzielący łupy, aż sos kurczaka rozprysnął się wokoło, a dzieci wybuchnęły śmiechem. I wtedy Edwina mimo woli także się roześmiała, oczy jej zwilgotniały i łzy pociekły po policzkach. Bezskutecznie próbowała zachować powagę.

– George, przestań! – krzyknęła, on tymczasem, trzymając nóż jak pikę, ćwiartował dalej kurczaka. – Przestań!… Jesteś okropny…

George dokończywszy dzieła skłonił się nisko, podał jej półmisek i usiadł z zadowoloną miną na swoim miejscu.

Edwina pomyślała, że teraz, gdy George jako najstarszy ma zastąpić spokojnego i odpowiedzialnego Filipa, życie w domu nie będzie toczyło się tak gładko jak dotąd. Tyle że George to George, ktoś zupełnie inny niż jego starszy brat.

– Może napiszemy po obiedzie do Filipa? – zaproponowała Fannie poważnym tonem.

Teddy z radości aż klasnął w dłonie. Edwina spojrzała na George'a akurat w chwili, gdy bombardował groszkiem Alexis. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, dwa ziarenka trafiły małą w nos i dziewczynka wybuchnęła śmiechem.

– Przestań! – zawołała Edwina, zastanawiając się, dlaczego nagle poczuła się jak dziecko. – Przestań nas rozśmieszać!… Przestań się starać, żebyśmy poczuli się lepiej!… Żebyśmy nie płakali!… – urwała, bez słowa położyła trzy ziarnka groszku na widelcu i rzuciła nimi w George'a, który zachwycony odwzajemnił jej się tym samym, Edwina zaś zręcznie trafiła go kolejnymi ziarnkami. Obserwujące bitwę młodsze dzieci piszczały z podniecenia.

A tymczasem pociąg wiózł Filipa daleko, daleko od domu – do Harvardu.

Rozdział szesnasty

Pierwsze dni po wyjeździe Filipa były beznadziejnie smutne. Dzieci aż za dobrze poznały uczucie utraty kogoś bliskiego. Po tygodniu przygnębiającej atmosfery Edwina zauważyła niepokojące objawy u Alexis. Mała zaczęła się jąkać, co po raz pierwszy wystąpiło u niej zaraz po stracie rodziców. Wtedy przeszło jej dość szybko, ale tym razem dolegliwość trwała znacznie dłużej. Ponadto znowu zaczęły ją dręczyć koszmary, toteż Edwina poważnie się o siostrę zaniepokoiła.

Wspomniała o jej stanie Benowi, gdy spotkali się na posiedzeniu zarządu wydawnictwa. On również się tym zmartwił. Gdy Edwina wróciła do domu, pani Barnes powiedziała jej, że Alexis spędziła całe popołudnie samotnie w ogrodzie: poszła tam po powrocie ze szkoły i od tej pory nie pokazała się w domu. Ponieważ dzień był pogodny i ciepły, Edwina przypuszczała, że Alexis skryła się w niewielkim roślinnym labiryncie, który jej matka nazwała niegdyś swoim "tajemniczym ogrodem". Zostawiła ją w spokoju i dopiero w porze kolacji, gdy dziewczynka nadal nie wracała, wyszła do ogrodu, aby jej poszukać. Zawołała, lecz nie otrzymała odpowiedzi.

– Chodźże, głuptasku, przestań się chować. Wyjdź i powiedz mi, co robiłaś przez cały dzień. Przyszedł list od Filipa – krzyczała Edwina.

Koperta z Harvardu leżała na stoliku w holu wraz z listem od ciotki Liz, która donosiła, że nie czuje się najlepiej, poza tym skręciła nogę w kostce i musiała pojechać do lekarza do Londynu. Ciotka niewątpliwie należała do osób, które prześladuje pech. W dalszej części listu pytała, czy opróżnili wreszcie pokój matki, co rozgniewało Edwinę. Nie zrobiła tego i nie czuła się na siłach, by porządkować sypialnie rodziców, ponadto nie chciała robić przykrości Alexis.

– Chodź, kochanie! Gdzie jesteś? – wołała patrząc w kierunku krzewów różanych w głębi ogrodu, pewna, że jej siostrzyczka właśnie tam się schowała, ale choć zajrzała we wszystkie możliwe zakamarki, nie znalazła jej. – Alexis, jesteś tam?

Szukała niestrudzenie, wspięła się nawet na drzewo do starego "domku" George'a, drąc przy okazji spódnicę, Alexis jednak nigdzie nie było.

Wróciła do domu i zapytała panią Barnes, czy Alexis na pewno bawiła się w ogrodzie. Staruszka zapewniła, że widziała ją tam przez cały dzień, Edwina wiedziała wszakże, iż pani Barnes niezbyt zwraca uwagę na dzieci. Opieka nad nimi należała do Sheili, lecz dziewczyna opuściła ich tuż przed Wielkanocą i teraz Edwina sama zajmowała się rodzeństwem.

– Może jest w domu i poszła na górę? – badała dalej panią Barnes, nie dowierzając jej. W końcu okazało się, że kucharka nie wie dokładnie, bo przez całe popołudnie wekowała pomidory i tak naprawdę nie baczyła na Alexis.

Edwina sprawdziła pokój siostry, swój, wreszcie wolno poszła na górę, rozmyślając o słowach Liz: "Czas najwyższy, żebyś się na to zdobyła i opróżniła ich pokoje. Ja już dawno pochowałam rzeczy Ruperta". Cóż, Edwina zdawała sobie sprawę, że dla niej nie będzie to takie proste. Teraz jednak miała na głowie co innego – chciała wreszcie wyciągnąć Alexis z kryjówki i pomóc jej rozwiązać problemy, które dręczyły małą.

– Lexie?

Odsłoniła story, zaszeleściła spódnicami matki i poczuła, że w pokoju czuć stęchlizną. Przez prawie półtora roku nikt tu nie mieszkał i pokoje rzadko wietrzono. Zajrzała nawet pod łóżko, lecz Alexis nigdzie nie było.

Zeszła na dół i poprosiła George'a, by pomógł jej w poszukiwaniu. Gdy po godzinie nie znaleźli nawet śladu Alexis, Edwinę ogarnął strach.

– Stało się dzisiaj coś w szkole? – zapytała młodsze dzieci, ale Fannie i George o niczym nie wiedzieli, Teddy zaś spędził popołudnie w redakcji razem z nią. Sekretarki nad wyraz chętnie zajmowały się małym, gdy jego siostra była zajęta. W wieku trzech i pół roku chłopczyk potrafił oczarować kobiety. – Jak sądzisz, gdzie ona może być? – naradzała się z George'em Edwina.

Nic szczególnego nie wydarzyło się tego dnia i nikt nie miał pojęcia, gdzie Alexis mogła się podziać. Dawno minęła pora kolacji, a Edwina i George kontynuowali poszukiwania w ogrodzie, aż wreszcie doszli do wniosku, że małej nie ma ani tam, ani w domu. Wtedy Edwina poszła do kuchni, gdzie był zainstalowany telefon, i po chwili wahania zdecydowała się wezwać na pomoc Bena. Zupełnie nie wiedziała, co ma dalej robić, a on przyrzekł jej kiedyś, że zawsze może na niego liczyć. Dziesięć minut później Ben zadzwonił do drzwi frontowych.

– Jak myślisz, dlaczego się schowała? – zapytał.

Edwinie przez moment zdawało się, że ujrzała ojca, nie miała jednak czasu zastanawiać się nad tym. Odgarnęła z czoła niesforne kosmyki włosów. Jej wysoko upięta fryzura zupełnie się zburzyła w czasie poszukiwań w ogrodzie.

– Nie wiem, Ben. Nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić. Dzieci mówią, że w szkole nie zaszło nic, co mogłoby mieć związek z jej zniknięciem, a pani Barnes była przekonana, że Alexis całe popołudnie przesiedziała w ogrodzie. Niestety, myliła się. W każdym razie nie było jej tam, jak wróciłam do domu. Szukaliśmy jej wszędzie, w domu i na dworze, i nigdzie jej nie ma. Sama nie wiem, dokąd mogła pójść.

Alexis miała w szkole niewielu przyjaciół, zresztą nie lubiła bywać w ich domach. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że jest najbardziej wrażliwym dzieckiem w rodzinie Winfieldów i że nie przyszła do siebie po utracie matki. Bywało, że gdzieś znikała lub całymi dniami nie odzywała się do nikogo. Taka już była i taką musieli ją zaakceptować. Ale jeżeli uciekła, to Bóg jeden wie dokąd, dlaczego i co z nią będzie, kiedy dotrze tam, gdzie sobie umyśliła. Była ślicznym dzieckiem, toteż należało się spodziewać, że gdyby się dostała w niewłaściwe ręce, wszystko mogłoby się wydarzyć.

– Zawiadomiłaś policję? – Ben usiłował zachować spokój, lecz był nie mniej zatroskany niż ona. Sprawiło mu przyjemność, że Edwina w potrzebie pomyślała o nim.

– Jeszcze nie. Najpierw zadzwoniłam do ciebie.

– I nie wiesz, dokąd mogła pójść?

Edwina znów pokręciła przecząco głową. Po chwili Ben poszedł do kuchni, by zatelefonować na policję. Pani Barnes, która położyła już Fannie i Teddy'ego do łóżek, z oburzeniem zauważyła, że to bardzo, ale to bardzo niegrzecznie uciekać z domu, a zapłakana Fannie dopytywała się, czy Alexis się odnajdzie.